Dylematy - mini opowiadanie z 2010 roku
Zadziwiające jest to, że można mieć dwie natury i to jak najbardziej prawdziwe. Z tym, że jedna jest widoczna cały czas a druga plącze się gdzieś wewnątrz mnie. No bo spójrzcie na mnie. Ha! Nie możecie, istnieje tylko w słowie pisanym. Przybliżę wam więc moją osobę. Wygląd tutaj nie ma znaczenia. Możecie sobie mnie wyobrazić jako wysoką, szczupłą blondynkę o przepięknych niebieskich oczach albo średniego wzrostu szatynkę o niespotykanie pięknym uśmiechu. To nieistotne, chodzi mi o mój charakter i sposób bycia. Jaka jestem? Będzie to trudne do opisania nawet dla mnie. Z pozoru nie różnię się od przeciętnej trzydziestolatki. Mam pracę, przyjaciół, wyjeżdżam na urlop nad Bałtyk. Może trochę więcej czytam niż przeciętna Polka, może zajmuję się częściej sportem niż inne kobiety. A jednak różnię się. Nie wierzycie? To czytajcie:
Jestem w siłowni, wokół sami wspaniali mężczyźni o imponujących szerokich klatach. Nie czuję się bynajmniej skrępowana, są moimi kolegami od sztangi. Nie mam problemu z rozmową z nimi, nie krępuje mnie to, że jestem spocona i moje włosy są w nieładzie. Podnoszę ciężary a oni mi kibicują, trener chętnie by mi dorzucił kilka sztabek, ale ja się nie godzę, kiedyś podniosłam trochę za dużo, łokcie by mi nie wytrzymały. Śmieje się z ich rubasznych żartów i nie oburzają mnie ich świńskie rozmowy.
Niby nic nadzwyczajnego. Z tą różnicą, że oni biorą mnie za kumpla.
I tutaj krzyczy moje ja, te zepchnięte w czeluści zapomnienia.
- Jesteś kobietą bądź delikatniejsza.
- Ale po co? – buntuje się w duchu.
- Żeby zobaczyli w tobie trochę więcej niż kumpla.
- A tam – macham ręką – jak mam się komuś spodobać, to nawet w worku po kartoflach.
Niby ma rację, ale ja nie biorę jego strofowania do serca. Może inaczej, nie widzę problemu, aż do czasu… Na siłowni pokazałam się z moją koleżanką. I już pierwszego dnia miała kilku wielbicieli. I to nie takich jak ja kibiców, kumpli, ale prawdziwych zainteresowanych mężczyzn. To mnie ocknęło, a moje drugie ja krzyczało.
- Widzisz ofermo, gdybyś była chociaż w połowie tak kobieca jak ona, też byś miała adoratorów, a ty co? Ścigasz się, kiedy w końcu do ciebie dotrze, że jesteś kobietą?
Nie musi do mnie wcale to docierać, wiem kim jestem, tylko mam problem ze sobą. Obserwowałam moją koleżankę. Przeciętną trzydziestolatkę, taką jak i ja. I czy coś zauważyłam? Nic. Nie wiem jak ona to robi. I właśnie tutaj jestem inna, ja nie wiem jak kobiety to robią, że mężczyźni się nimi interesują? Bo to nie o wygląd chodzi.
Znam różne kobiety, grube, chude, brzydkie, ładne i one potrafią zainteresować mężczyznę. Ja raczej nie.
Nie wierzycie? Mówicie, że sobie wmawiam? Moje koleżanki też nie wierzą, mówią:
- Słuchaj, ty masz w sobie to coś, aż dziwne, że jesteś nadal sama.
Może i dziwne, ale wcale to nie zmienia mojego życia.
Inna historia:
Dyskoteka - lubię tańczyć, więc okupuję parkiet razem z moimi przyjaciółkami. Większość ludzi mówi mi, że tańczę fantastycznie, że mam ruchy murzynki i pyta czy gdzieś się uczyłam. Od razu mówię, tańczę sama z siebie. I znowu podobna historia, one znajdują szybko adoratorów a ja pląsam sobie sama. Co jest? Jestem królową parkietu! Halo, czy ktoś może mnie porwać do tańca? Nie jestem wybredna, tańczę wszystko prócz breck danse. Guzik z pętelką, pozostaje mi tylko się upić.
A nie! Zainteresował się ktoś, jest pijany jak bela i nie umie się wysłowić. Precz gościu!
Wmawianie sobie, że tańczę tak dobrze, że oni się wstydzą do mnie podjeść, wcale do mnie nie przemawia. Moje drugie ja krzyczy
- Wymachujesz tymi łapami jak wiatrak, bądź trochę bardziej zwiewna.
- Nie umiem być zwiewna – mruczę nad kuflem piwa.
- Umiesz tylko, nie chcesz – stwierdza moje drugie ja.
- Mam tańczyć tylko tak żeby się nie spocić? W takim razie po co mam wyjść na parkiet?
- Jak chcesz – prycha moje drugie ja.
Po chwili zastanowienia mówię sama do siebie
- A może ja nie umiem tańczyć?
Nikt mi nie odpowiada. Obserwuję moje koleżanki. Jak one to robią?
Są tak samo spocone jak ja, tak samo machają rękoma na wszystkie strony. Co ja robię źle?
- Może czujesz się nieatrakcyjna – podpowiada moje drugie ja.
- Dobrze się czuję, nie dobijaj mnie.
- Dobrze czy atrakcyjnie?
Nie odpowiadam, w tej chwili czuję się nijak i idę po następne piwo.
Jak wy kobiety to robicie?
Czasami mi się ktoś spodoba i wtedy dopiero zaczyna się dziać.
Przede wszystkim robię wszystko aby on się nie dowiedział. Gdy na przykład pyta się mnie:
- Idziesz jutro na siatkówkę?
Odpowiedź wygląda mniej więcej tak:
Najpierw mrugam oczami jakby nie docierało do mnie co on mówi a potem odpowiadam.
- Chciałabym bardzo, nie wiem, może, tak mam czas, jutro chyba będę, ale może chciałabym coś – cichnę przerażona swoją wypowiedzią.
Mężczyzna patrzy wtedy na mnie i mówi:
- Acha, no to do jutra, ewentualnie – i odchodzi.
Moje drugie ja wali mnie mocno po głowie i nie ma nic do powiedzenia.
W takich sytuacjach mogę jeszcze zareagować na dwa sposoby. Pierwszy nic nie powiedzieć i uciec albo drugi sposób, spojrzeć na chłopaka z pode łba i warknąć:
- Nie wiem, może tak, a co cię to tak interesuję, wiem, że nie jestem dobra w tym sporcie, ale lubię grać, rozumiesz? Także jak ci się coś nie podoba to sobie zmień drużynę – i wychodzę waląc się w myślach w głowę.
Czy nadal uważacie, że moje zachowanie jest normalne?
Podsumujmy
- Nie wiem jak poderwać faceta
- Nie wiem jak być bardziej kobiecą
- Nie wiem jak być atrakcyjną
- Nie wiem co mam w sobie takiego, że uparcie tkwię w niewiedzy
- Totalnie zrażam do siebie mężczyznę, któremu mimo wszystko się podobam, mówiąc po chińsku lub warcząc jak wściekły pies.
Myślicie, że naprawdę nie znam odpowiedzi? Otóż znam, to moja druga natura. Ta, o której pisałam na początku. Otóż jestem chorobliwie nieśmiała. Pękacie ze śmiechu co? Nikt mi nie wierzy.
- Ty taka otwarta na innych, ty co ma tak wielu znajomych? Niemożliwe.
A jednak. Ze znajomymi nie mam problemu, są neutralni lubią mnie taką jaką jestem. Schody zaczynają się jak ktoś mi się podoba.
Moja pierwsza myśl brzmi mniej więcej tak:
- Na pewno ma dziewczynę.
Ewentualnie
- Na pewno mu się nie spodobam bo…. – tu następuje wymiana wad w wyglądzie.
Nastawienie w sam raz do podrywu. Jestem tak nieśmiała, że nie jestem w stanie uwierzyć w to, że mogę się komuś spodobać. Dlatego zamiast się zmieniać, umacniam naturę kumpla. Tego co można klepnąć między łopatkami.
Czy chciałabym się zmienić?
Próbuję, ale na razie marnie mi idzie. Podoba mi się mężczyzna, nawet nie mówię w obcym języku i nie warczę, ale… pewnie ma dziewczynę albo jest żonaty a to, że flirtuje? Pewnie chce się sprawdzi czy nie wyszedł z wprawy.
Dosyć tych rozważań na dziś.
- Zapomniałaś powiedzieć o postanowieniu – szturcha mnie w głowie drugie ja.
- No tak, otóż postanowiłam się zmienić, stać się zwiewna i kobieca i odważna. Trzymajcie kciuki.
Dam znać jak coś się zmieni.
Zmieniło się. Niespodziewanie i z dnia na dzień. Nie liczcie jednak na to, że napiszę o fantastycznym facecie w moim życiu, czy związku na śmierć i życie. Zmieniłam się ja.
Już nie potrzebuję wewnętrznego głosu do strofowania, upierdliwego, gderliwego, wewnętrznego ja.
Co zrobiłam?
Pewnego dnia odkryłam prawdę oczywistą. Otóż przez pół życia marnowałam czas i energię na obserwowanie koleżanek, przyjaciółek i zastanawiania się, jak one to robią? Co one mają w sobie? Dlaczego im się udaje, a mnie nie? Obserwowałam mężczyzn kręcących się koło nich i zazdrościłam, że one mają, a ja nie…
Teraz wiem, że patrzyłam w złym kierunku. A oświeciło mnie podczas jednego dnia.
Jedna z koleżanek miała urodziny i zaprosiła kilka bab na pogaduchy w knajpie. Nie wiedziałam co to za miejsce, jechałam tam pierwszy raz. A nie znoszę nieznanych mi miejsc, czuję się jak intruz, mam wrażenie, że wszyscy się gapią i wytykają palcami. Możecie tylko sobie wyobrazić jak czułam się przez cały dzień. Nie wiedziałam jak się ubrać, nic mi nie pasowało. Najchętniej poszłabym w rozciągniętych dresach albo wcale. Oczywiście doszły do tego myśli, że nie warto się stroić bo i tak nikt nie zwróci na mnie uwagi, bo jestem – tu nastąpiło wyliczenie wszystkich wad prawdziwych i urojonych. A jak się zdarzy cud i jakiś facet spyta się mnie o cokolwiek, choćby – która godzina – ja z nieśmiałości zacznę bełkotać w innym języku.
Snułam się po domu i wymyślałam preteksty jak nie pójść na imprezę.
W pewnym momencie zaświtała mi w głowie myśl, oczywiście odezwał się mój wewnętrzny głos.
- A jakbyś chociaż raz zrobiła odwrotnie, inaczej. Wystój się, umaluj się, załóż obcasy i zostaw samą siebie w domu. Idź tylko ze mną, nie myśl o sobie.
- A jak znowu będzie jak zawsze, będę siedzieć zapomniana w kącie.
- Nigdy tego nie robiłaś, zignoruj utyskiwania i nieśmiałość. Nikt tam cię nie zna, a jak ci się nie uda? Przyznam ci rację i więcej się nie odezwę.
Zrobiłam tak, zostawiłam zrzędę w domu i poszłam w świat.
I stało się, błyszczałam w tłumie. Podszedł do mnie ten, który podobał mi się najbardziej i…, oboje przeżyliśmy rozczarowanie. Z bliska ja okazałam się za stara, a on za młody. Ale grzecznie porozmawialiśmy i ze śmiechem wróciliśmy do swoich znajomych.
To był przełom w moim życiu, który przyniósł wielkie zmiany.
Co odkryłam:
- powinnam rozglądać się dookoła i patrzeć komu ja się podobam, a nie komu podobają się moje koleżanki. Okazuje się, że są tacy odważni.
- kiedy nie myślę chorobliwie o podrywie, moja nieśmiałość znika, a w jej miejsce wchodzi flirt.
- dopóki wyraźnie nie dam do zrozumienia, że nie jestem kumplem, faceci tego nie zauważą. Dlatego w ramach ich oświecenia biegają za mnie, za piłką na siatkówce, a w siłowni noszą ławeczkę.
- w sukienkach mi do twarzy
- lubię siebie
- już wiem, że wszystkim podobać się nie mogę.
Moja metamorfoza ma jeden mankament i nie wiem czy się z niego cieszyć, czy walić głową w ścianę.
Otóż średnia wieku chłopaków, którzy są mną zainteresowani wynosi 22 lata. Młodsi faceci, to chyba nie powód do rozpaczy.
Wkrótce dam znać co dalej.
Komentarze
Prześlij komentarz