Z pamiętnika singielki - opowiadanie - odc.9


04 maja 2015 - poniedziałek
Przemyślenia singielki – 100%

W zasadzie dobrze przyjęłam fakt, że Marek Jagoda jest żonaty. W zasadzie to od samego początku brałam tę opcje pod uwagę. W zasadzie to dobrze, że nie usiłowałam go podrywać mimo, że mi się podobał. W zasadzie, po pierwszym szoku przyszła ulga.
Teraz żałowałam, że nie przyjrzałam się jego żonie. Mogłabym teraz, jak każda wredna baba, wyszukiwać jej wady i zestawiać z moimi zaletami.
Ale po co? Dla własnej satysfakcji?
Jednak baby, to są głupie. Nawet jak nic nie było między nimi, a mężczyznami, to i tak poprawiają sobie humor krytykując nie jego, ale drugą kobietę.
O wiele lepiej bym zrobiła, gdybym zaczęła wyszukiwać mu wady.
Ale, jak ja mogłam to zrobić skoro, to ja niemalże przy każdym zetknięciu się z Markiem Jagodą wyglądałam jak siedem nieszczęść na odwyku.
Po co ja sobie nim głowę zawracam. Przecież lubię być sama.

05 maja 2015 - wtorek
Znowu czekoladki – ?????
Pomyłka – mea culpa
Spekulacje Anki – 100%

Kiedy weszłam do biura od razu rzuciły mi się w oczy kolejne czekoladki, które leżały przy moim stanowisku. Od razu się wściekłam. Po co on mi je dawał? Przecież to już zakrawało na molestowanie. Postanowiłam po raz kolejny rozmówić się z Norbertem i zapowiedzieć mu, że jeżeli jeszcze raz zacznie mnie podrywać to wezwę policję żeby go aresztowali.
Usiadłam przy biurku, bombonierkę zepchnęłam ze złością do kosza i tak bojowo nastawiona czekałam na kolegę. Tymczasem przyszła Anka, której od razu powiedziałam, co mam zamiar zrobić.
- Daj spokój, to nie on – powiedziała.
- Jak to nie on? To kto?
Anka wzruszyła ramionami.
- Nie wiem, ale to na pewno nie Norbert.
- Skąd u ciebie taka pewność?
- Bo dzwonił wczoraj do cudownego Dariusza i mówił, że musi w trybie natychmiastowym wyjechać w rodzinne strony. Jego matka miała wypadek i leży w szpitalu.
Oczywiście, że mu współczułam, ale nadal buzowała we mnie złość.
- Mógł je zostawić wczoraj zaraz po pracy.
- Zapomniałaś, że wczoraj to my wyszłyśmy ostatnie?
Anka miała rację. Odetchnęłam i usadowiłam się wygodniej na krześle.
- No dobra, to nie on. To kto?
Przyjaciółka przez chwilę się zastanawiała.
- Może to ten upierdliwy klient?
- Skąd by wiedział, jakie czekoladki lubię najbardziej?
- To może być przypadek albo Norbert wypaplał.
W Norberta nie wierzyłam, on by się tak nie wypucował. Wiedział przecież, że nie lubię gościa.
- To musi być przypadek – orzekłam.
- Albo jakiś tajemniczy wielbiciel albo Marek Jagoda.
Zrobiłam kwaśną minę.
- Oszalałaś? On nawet nie wie, gdzie pracuję, a poza tym ma żonę. Przecież mówiłam ci o tym wczoraj. Nie pamiętasz?
- Pamiętam, ale nie do końca wierzę.
- Jak to nie wierzysz? Na własne oczy widziałam.
- Całowali się?
- Nie.
- Szli za rękę?
- Pod rękę.
- To jeszcze o niczym nie świadczy.
- Dla mnie to wystarczający dowód – oburzyłam się.
- Na mózg ci padło. Nie wierz w żonę, póki ci jej nie przedstawi.
- Ja swoje wiem.
Anka zaczęła się śmiać.
- Co cię tak bawi?
- Podoba ci się.
- Oczywiście, ale co to ma do rzeczy.
- Wszystko – moja przyjaciółka uśmiechnęła się tajemniczo, ale nie zdążyła mi wytłumaczyć, o co jej dokładnie chodzi, bo do pokoju weszła Monika, a zaraz za nią kolega z działu prawniczego.
Spojrzałam na czekoladki w koszu i stwierdziłam, że szkoda żeby się miały zmarnować.



07 maja 2015 - czwartek
Plany na przyszłą sobotę – moje urodziny
Anka – pomaga

Przez te wszystkie wydarzenia o mały włos a bym zapomniała o własnych urodzinach. W przyszłą sobotę oficjalnie kończę 29 lat. Na razie nie myślę o tym, jak o czymś strasznym, ale mam świadomość, że za rok stuknie mi trzydziestka i cudowne lata dwudzieste odejdą w niepamięć.
Liczba 29 jak na razie bardzo mi pasowała. Już nie małolata, jeszcze nie stateczna pani.
Na szczęście nie miałam zbyt wiele czasu na zastanawianie się nad sobą, gdyż praca i przygotowania na urodziny skutecznie zajmowały mi całe dnie.
Nauczona doświadczeniem, że imprezy w tym bloku są źle widziane, postanowiłam urządzić ją w jakiejś knajpie. Porozmawiałam na ten temat z Anką, a ta wypaliła.
- Zróbmy imprezę w biurze.
Zdziwiłam się jej pomysłem.
- Oszalałaś? Raz, to jest biuro, dwa, to będzie w sobotę.
- No właśnie. Nikogo nie będzie w budynku. Tylko my i ochrona.
- Ale to jest miejsce pracy, do tego ile tu drogiego sprzętu.
Anka zaśmiała się.
- Masz zamiar zaprosić złodziei?
- Nie, ale ludzi pijących i przez to nie zawsze trzymających pion.
- Nie dramatyzuj – uspokajała mnie przyjaciółka.
- Poza tym jest jeszcze jeden powód, dla którego nie chciałabym tutaj niczego robić.
- Tak?
- Musiałabym zaprosić wszystkich z biura, a co za tym idzie również Jacka.
- No tak – stwierdziła kwaśno przyjaciółka – i jak zwykle przez niego musiał paść tak idealny plan.
Zaśmiałam się,
- Nie tragizuj. Zrobię w knajpie i też będzie dobrze.
- Właśnie, że nie dobrze – burknęła Anka – knajpa ograniczy nas w czasie, a do tego będą też inni ludzie. Obcy.
- To wynajmę mały klub.
- Drogo.
- To zaproszę was na Pola Mokotowskie, urządzimy bal na trawie.
Anka popukała się w czoło.
- A alkohol?
- W kubkach po coli z fast food.
- A tak można? – zdziwiła się przyjaciółka.
- Nie można, ale tak się robi.
- A jednak odpada. Pijani czy nie, policja o trzeciej w nocy i tak nas przegoni.
Zirytowałam się.
- Jak jesteś taka mądra, to może zrobimy u ciebie.
Anka uśmiechnęła się od ucha do ucha.
- Bardzo dobry pomysł. Mój blok uwielbia imprezy, możemy zrobić u mnie, ale ostrzegam, że sąsiedzi też się poczują zaproszeni.
To była prawda, moja przyjaciółka mieszkała w bloku z marzeń każdego imprezowicza. Budynek był taki, jak i mój, miał cztery piętra  i kształt kwadratu. Wszyscy się znali i robili imprezy. Mieli taką niepisaną umowę. Jeżeli ktoś wyprawiał huczną zabawę, reszta mieszkańców zawsze mogła przyjść bez zaproszenia. Dlatego niejednokrotnie czyjeś imieniny były świętowane w dwóch lub trzech mieszkaniach. Ludzie byli w różnym wieku, od młodych małżeństw, po babcie emerytki, ale inne niż ta moja z parteru.
Dlaczego ja nie mogłam trafić do takiego miejsca?
Na początku chciałam tam zamieszkać, ale właśnie z racji tego, że wszyscy byli ze sobą zaprzyjaźnieni, nikt się stamtąd nie wynosił. 
- Fajny pomysł, ale chyba nie skorzystam – odparłam.
- Szkoda – Anka nie naciskała – ale ja od razu mówię, że do żadnej knajpy nie idę.
- Nie przyszłabyś do mnie na urodziny? – śmiałam się z niej.
- Tak bym zrobiła.
- A do wynajętego klubu?
- Przyszłabym, ale mówię ci, że drogo.
- Mam jeszcze tydzień, na razie zaproszę ludzi, a miejsce samo się znajdzie.
- Optymistka.


08 maja 2015 – piątek
Spacer z sąsiadem z góry – bardzo miły
Sąsiadka emerytka – w natarciu

Właściwie to ja wyszłam na zakupy, ale w drodze do supermarketu spotkałam Aleksandra Litwina, sąsiada z góry, który właśnie wyprowadzał psa na spacer.
- Dzień dobry – krzyknął do mnie, gdyż ja szłam zamyślona i nie rozglądałam się na boki.
Spojrzałam w jego stronę i uśmiechnęłam się.
- Dzień dobry. Ładną mamy pogodę, prawda?
- Piękna – zgodził się pan Aleksander – w sam raz na spacer.
- Ma pan rację, ale ja pędzę do sklepu, bo mam pustą lodówkę.
- Sklep nie zając, nie ucieknie – powiedział radośnie pan Aleksander – może by się pani skusiła na mały spacer nad Wisłę.
Pierwsza myśl, jaka przeszła mi przez głowę, to że facet mnie podrywa, ale potem skarciłam się za to. Przecież mógł po prostu chcieć trochę towarzystwa. Wdowiec, z dwoma dorastającymi synami nie musiał przecież zamknąć się w czterech ścianach i wieść życia samotnika.
- To muszą być bardzo ważne zakupy, skoro pani tak długo się zastanawia – śmiał się do mnie.
- Nie, nie są aż tak ważne. Tylko trochę zaskoczyła mnie pana propozycja. Prawie się nie znamy.
- To będzie dobra okazja żeby się poznać.
Skinęłam głową na znak zgody i poszliśmy w stronę wałów. Pies skakał radośnie wokół nas. Podczas miłej pogawędki przyjrzałam się mu dokładniej. Rzeczywiście facet był  bardzo przystojny i aż dziw, że z nikim się nie związał. A może miał kogoś, ale się z tym nie afiszował.
- Dziękuję, że się pani zgodziła – zagaił rozmowę – rzadko mam tutaj okazję z kimś porozmawiać, a pracę też mam raczej milczącą.
- A co pan robi? – spytałam.
- Pracuję w laboratorium chemicznym. Badam różne rzeczy, potem je opisuje i takie tam. Nic ciekawego.
- Nieprawda, to jest ciekawe. Proszę opowiadać dalej.
Pan Aleksander uśmiechnął się pięknie i powiedział.
- Jestem doktorem, ale nadal się kształcę, chcę zostać profesorem i być może za dwa trzy lata mi się to uda. Ale do tego muszę robić badania, wynajdować różne nowatorskie działania i oczywiście publikować literaturę. A proszę mi wierzyć, nie jestem typem naukowca uniwersyteckiego, wolę praktykę. Jak mam usiąść do pisania, to jestem chory. Ale na co dzień pracuję nad badaniami dotyczącymi  - pies zaczął nagle szczekać, więc pan Aleksander przerwał wypowiedź.
Zwierze zauważyło rowerzystów i najwidoczniej nie miało o nich najlepszego zdania, bo szarpało się na smyczy. Sąsiad jednak przytrzymał dużego psa bez wysiłku i osoby na rowerach mogły spokojnie pojechać dalej.
- Czy pana psu coś kiedyś zrobili rowerzyści?  - zapytałam.
- Owszem, dwa lata temu obrzucili go kamieniami, od tej pory chce atakować każdego na dwóch kółkach.
- A czemu to zrobili? – zrobiło mi się szkoda psiaka.
- Ponieważ jest duży i biegł w ich stronę, to się przestraszyli i w ten sposób chcieli go odgonić. Nie mam do nich pretensji, to była moja wina. Pies powinien być na smyczy – zaśmiał się – no i mam nauczkę, muszę go teraz pilnować. Ale tak ogólnie to dobre zwierze.
Poklepał psa czule po boku, ten odwdzięczył się długim i mokrym liźnięciem go po dłoni.
- Lubi pani psy?
- Lubię, ale na razie nie mam. Jak mieszkałam z rodzicami, to były w domu dwa. Dwa lata temu zdechły i od tamtej pory rodzice nie wzięli żadnego. Powiedzieli, że serce ich za bardzo bolało po stracie Pusi i Lucka.
- Zdechły jednocześnie? – zdziwił się Aleksander Litwin.
- Nie, ale ciągu jednego roku. To było rodzeństwo, miały 14 lat.
- To i tak długo żyły. Mój jak dociągnie do dziesięciu, to będzie dobrze. Na razie ma sześć, ale zachowuje się, jakby miał dopiero pół roku.
Zaśmiałam się, a pan Aleksander mi zawtórował.
- Ma pani bardzo miły śmiech – komplementował mnie, a ja spiekłam raka. Zauważył moje zmieszanie i zaczął się tłumaczyć.
- Proszę nie zrozumieć mnie źle, ja pani nie podrywam, ja dopiero co pochowałem żonę i nie w głowie mi… - przerwał. Tym razem on się zmieszał – stary a głupi – zaśmiał się – z każdym zdaniem coraz bardziej się pogrążam, prawda?
Uśmiechnęłam się.
- Nie. Wszystko w porządku. Dziękuję za komplement i proszę się już nie tłumaczyć. Wszystko rozumiem.
Odetchnął.
- No i doszliśmy do Wisły – wskazał ręką rzekę.
Przeszliśmy się kawałek wzdłuż brzegu rozmawiając o wszystkim i o niczym, żeby tylko zatuszować lekko krępującą sytuację. Potem wróciliśmy na osiedle. Po drodze pan Aleksander opowiedział mi o swoich synach, o tym jacy są dzielni po śmierci matki, jak sobie radzą i że są w porządku wobec niego. Ja opowiedziałam mu o mojej pracy, o mojej rodzinie i tak dotarliśmy do miejsca, gdzie się spotkaliśmy.
- Pójdę z panią do sklepu i pomogę potem pani dźwigać torby – zaoferował się pan Aleksander.
- Dziękuję, ale sobie poradzę – z ta lodówką, to oszukiwałam. Musiałam kupić sobie podpaski i tampony. Raczej nie chciałam żeby był przy tym obcy facet.
- Zatem do miłego zobaczenia – uśmiechnął się i odszedł w stronę bloku.
Ja popędziłam do supermarketu.
Kiedy wracałam przed blokiem stała złośliwa emerytka. Jak zwykle chciałam ją wyminąć bez słowa, ale ona jak zwykle musiała się odezwać.
- Rozpustnica – usłyszałam, ale zignorowałam. Emerytka widząc to, dodała głośniej.
- Latawica, która nawet wdowcowi nie przepuści.
- Nagrałam to – oznajmiłam nawet się nie odwracając – jeszcze raz się pani do mnie odezwie, a dzwonię na policję.
I weszłam do bloku.

09 maja 2015 - sobota
Marek Jagoda – widziany z oddali

Co się ze mną dzieje? Jestem jakaś chora. Nie znam faceta prawie wcale, widuję go prawie wyłącznie podczas interwencji, a jednak kiedy go zobaczyłam, to nogi mi zadrżały.
Przez pół dnia byłam u rodziców, a potem skorzystałam z pięknej pogody i do domu wróciłam pieszo. Podczas tego spaceru zobaczyłam Marka Jagodę, który wychodził z jednego z bloków i wsiadał do radiowozu. Kurcze! W mundurze wyglądał cudownie. A potem się skarciłam. Jak ja mogłam w ogóle o nim myśleć. Po pierwsze był policjantem, a kto zakochuje się w policjantach? Tylko laski z amerykańskich filmów. Bo tamci są super bohaterami o twardych charakterach, ratujących miasto przed przestępcami.  A nasi, wiadomo. Nerwowi i tacy nijacy.
Zastanowiłam się nad tym co sobie pomyślałam.
Kogo ja oszukuję.
Marek Jagoda był wysportowany, przystojny, miał miły głos i wcale nie wydawał się ciapowaty. Miał coś takiego w głosie…
„Stuknięta baba” – pomyślałam sobie – „przecież on ma żonę.”
Nie powinnam o nim myśleć, powinnam o nim zapomnieć. Zwłaszcza, że nic między nami nie było.
A poza tym, singielka na zawsze!


11 maja 2015 – poniedziałek
Co się może wydarzyć w poniedziałek – nic
Na pewno? – nic
Poszło mi w pięty – oj taaaak

W poniedziałkowy poranek, jak zwykle rozkręcałam się w pracy bardzo powoli. Dopiero około południa moi koledzy uzyskali ze mną jako taki kontakt.
Ale to było po dwóch kawach i puszce coli.
Dopiero wtedy zauważyłam, że Anka wierci się na swoim stołku i usilnie chce mi coś powiedzieć.
- Co się stało? – spytałam.
- No, nareszcie wróciłaś do świata żywych – ucieszyła się – ale mam nowinę.
- Dariusz ci się oświadczył?
- Nie – machnęła ręką Anka i dodała – ale mógłby. Słuchaj. Dzisiaj przychodzi z nim do biura super ciacho.
- Skąd wiesz?
- Bo go wczoraj poznałam. Kumpel Dariusza ze studiów. Przyjechał do Warszawy na kilka tygodni w interesach. Ponoć to szyszunia.
- Ma swoją firmę?
- Mało, kilka firm i to za granicą. Ale chce wrócić do Polski i tutaj zacząć inwestować.
- I dlatego ciacho?
- Czy do twojego łba nic nie dociera?! – wkurzała się Anka – ciacho, super samiec, miodzio przystojniak. Do tego miły, szarmancki…
- Już po jednym spotkaniu to wszystko wiesz? – śmiałam się.
- Słuchaj Magda, ja ci tu narajam faceta…
- Nie chcę żadnego faceta.
- Jak go zobaczysz, to zachcesz. I fajnie by było pójść na jakąś podwójną randkę.
- Weź bo zwymiotuję – pokazałam jej gestem co sądzę o lukrowanych podwójnych randkach.
- Zaraz tutaj przyjdą. Zobaczysz, jeszcze odszczekasz te słowa. Jeżeli mój Dariusz jest cudowny, to ten jest mega cudowny. I to mówię ci ja, zakochana na zabój w tym pierwszym.
Zaśmiałam się i powiedziałam.
- Będę czekać z niecierpliwością, aby móc ci przyznać rację.
Drzwi wejściowe otworzyły się. Do biura wszedł roześmiany szef, a za nim…
Gdyby moje życie było filmem właśnie w tym momencie śpiewałby chór gospel, aniołki rozrzucały by płatki róż, a ja biłabym pokłony temu facetowi.
Był wręcz nieziemsko przystojny. Wysoki, dobrze zbudowany, z grzywą kruczoczarnych włosów. Błyskał nienagannymi białymi zębami, a w ciemnoniebieskich oczach czaiło się, to coś!!! Od razu spojrzał w moją stronę, a mnie zrobiło się gorąco, prawdopodobnie spłonęłam rumieńcem.
- Witam panie – powiedział aksamitnym, męskim głosem.
Aż dziw, że ani ja ani Monika nie zemdlałyśmy.
- Dzień dobry – wydukałyśmy niemalże jednocześnie.
Odezwał się cudowny Dariusz.
- To Jacek, mój kolega ze studiów, będziemy go u nas częściej widywać, ponieważ zamierzmy podjąć współpracę. Jacku, Anię już znasz, to jej przyjaciółka Magda i pani Monika, mój świeży nabytek dla firmy.
Mężczyzna skłonił się nam, niczym dawny angielski dżentelmen, po czym zamknął się w gabinecie z Dariuszem.
Usłyszałam śmiech Anki. Spojrzałam na nią jeszcze nie do końca przytomna.
- To, to, to – usłyszałam za sobą głos Moniki – to był chodzący cud.
- Powala, co? – Anka śmiała się z nas obu.
- Nieziemski – szepnęłam – on nie może być prawdziwy. Dzisiaj jest poniedziałek, takie rzeczy nie przydarzają się na początku tygodnia, najprędzej w środę, ale nie w poniedziałek.
- Bełkoczesz – Anka była bezlitosna – ale jak tylko któraś z was poprosi, to postaram się załatwić randkę.
- Ja chcę – wykrzyknęła Monika.
Ja nic nie powiedziałam, nie byłam w stanie.
- On musi mieć jakąś wadę, musi – mówiłam do siebie.
- Przestań, wszystko z nim w porządku.
- Gej – wykrzyknęłam – on nie może być hetero.
- Jest – zapewniła mnie przyjaciółka.
Sapałam jak lokomotywa.
- Przynieś mi proszę kubeł zimnej wody – poprosiłam.
- Dla mnie również – zawtórowała mi Monika.
Dopiero jak niebiański Jacek wyszedł poczułam, że mogę swobodnie oddychać. Facet robił wrażenie i odbierał zdolność logicznego myślenia. W życiu takiego ciacha nie widziałam. Miałam nadzieję, że nie będzie nas za często odwiedzać, bo wtedy na bank, po którąś z nas przyjedzie pogotowie.

12 maja 2015 - wtorek
Tajemniczy wielbiciel ponownie atakuje mnie czekoladkami
Czy ktoś wie, co u Norberta
Anka i ja czujemy się jak świnie

Tym razem czekoladki dostarczył mi kurier. Przywiózł mi chyba największą paczkę z możliwych. Będę je jadła przez tydzień. Próbowałam wypytać się chłopaka, kto dał mu zlecenie, ale ten poinformował mnie, że on w to nie wnika, bo tylko przynosi paczki.
- Zanim poznam tego wielbiciela wydam miliony na dentystę.
- Albo na protetyka – podpowiedziała, jak zwykle życzliwa Anka.
- Chcesz, podzielę się z tobą.
- Nie, dziękuję. Lubię moje zęby.
Po kilku chwilach coś sobie uświadomiłam.
- Co się dzieje z Norbertem? – spytałam.
- Czemu akurat teraz pytasz?
- Bo skojarzył mi się z czekoladkami.
- Nie wiem co u niego. Nie dzwoniłam.
- Ja też, ale ja jestem trochę usprawiedliwiona, nie mogę się z nim kontaktować,  bo znowu sobie coś ubzdura.
- Nie tłumacz się głupio, tylko uznaj, że obie jesteśmy świnie i tyle – Anka sięgnęła po telefon i wystukała numer. Po chwili kolega odebrał. Przyjaciółka rozmawiała z nim przez kilka minut, a po rozłączeniu się powiedziała.
- Nie będzie go do końca tygodnia, na twoje urodziny przyjdzie, z mamą wszystko w porządku, tylko się poturbowała.
- To dobrze – odetchnęłam.
 


14 maja 2015 – czwartek
Kto jest najwspanialszy? - rodzice

Po pracy odwiedziłam rodziców, aby z nimi pogadać i przy okazji zaprosić ich na moje urodziny do jednej z knajp na Tarchominie.
Mój tata kiedy to usłyszał powiedział.
- Dziecko, a dlaczego w pubie, a nie w mieszkaniu? Po co wydawać tyle pieniędzy?
Zrobiłam zbolałą minę i odparłam szczerze.
- Nie mogę zrobić w mieszkaniu, bo mam wrednych sąsiadów. Zaraz będą dzwonić na policję.
Na to odparła moja mama.
- Przecież możesz zawiadomić tego miłego posterunkowego, że to ty będziesz zakłócać ciszę nocną i wtedy nie przyjedzie. Przy okazji może i jego zaprosisz?
Chciałam szybko zaprzeczyć, ale wtedy wydałoby się, że mi się podoba, ale że ma żonę. A tego chciałam uniknąć. Odpowiedziałam po chwili spokojnym tonem.
- Niby tak, ale on będzie miał pewnie służbę, a dwa na wezwanie musi przyjechać. A poza tym sami wiecie, że dałam sąsiadom nieźle popalić i że dwie rodziny za mną nie przepadają.
- No tak – mruknęła mama.
- To zrób u nas – powiedział tata – w końcu to twój dom rodzinny, nasi sąsiedzi są wyrozumiali, a poza tym przecież cię znają od dziecka.
- Świetny pomysł – podchwyciła mama – ile osób planujesz zaprosić?
- Coś około 15, ale na posiadówkę, bez tańców.
- Z tańcami się zobaczy – tata zatarł ręce gotowy do działania – to co mam ci pomóc?
Uśmiechnęłam się do niego i powiedziałam z miłością.
- Dziękuję. Po prostu przygotujcie dom na inwazję ludzi, a mnie zostawcie resztę.
- Pomogę ci w kuchni – zaoferowała się mama – a jutro weźmiemy Martę i pojedziemy na zakupy.
- Dobrze, to widzimy się o 17 00 – wstałam z fotela i zaczęłam się ubierać.
- Dobrze, przyjdź po nas – zgodziła się mama.
- To pa.
- Pa.


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wycieczka do Berlina, Poczdamu i nie tylko cz.2

Jeśli będę sławna proszę, nie cytujcie mnie

Wypoczyn w Jastarni - lato 2024 cz.1