Ciemne wieki - odc.2
W
auli panowała głęboka cisza, a potem wszyscy zaczęli mówić naraz. Rektor nie
był w stanie uspokoić rozemocjonowanego towarzystwa. Jedynie profesor Krystyna
Łęka podeszła do profesora Adama Reka i powiedziała.
-
Jeżeli to nie blef, to wchodzę w to.
-
A skąd wiesz, że wezmę cię do drużyny – zapytał z dziwnym uśmiechem mężczyzna.
-
Ponieważ wiesz, że jesteśmy najlepszymi specami od tamtych czasów w Polsce.
-
Nie wierzę, że zgodzisz się być pod moją zwierzchnością.
Kobieta
wzruszyła ramionami.
-
Nauka i sława wymaga poświęceń.
-
Zastanowię się i dam ci znać.
-
O nie – patrzyła mu w oczy – chcę wiedzieć teraz.
Popatrzył
na tę piękną kobietę i nie mógł jej się oprzeć. Z resztą nigdy nie mógł,
dlatego trzymał się od niej z daleka.
-
Dobrze – zgodził się.
Rektor
pomału uspokajał towarzystwo i profesor Adam Reka ponownie zabrał głos.
-
Pokazałem państwu te nagrania żebyście na własne oczy zobaczyli, jak otwierają
się drzwi do poznania dziejów z początków ciemnych wieków. Już to, co
powiedziała ta kobieta jest materiałem na książkę. Poza tym widzieli państwo
tego mężczyznę…
-
To wszystko spreparowałeś – krzyknął kolejny oponent – nie wierzę w nic, co
pokazałeś.
-
Też tak uważam – dodał inny – teraz jest czas przydziału pieniędzy na badania,
a tych chcesz wydrzeć jak najwięcej na coś, co praktycznie nie istnieje.
-
Przewidziałem taką reakcje – powiedział profesor Adam Reka – i wcale mnie ona
nie dziwi. Też na początku myślałem, że to studencki żart. Ale jednak nie.
Panowie i panie, tam są zapisy z czterech lat, już to uwiarygodnia znalezisko.
I przechodzę do sedna. Dzięki tym nagraniom nauka pójdzie naprzód. Obalimy
kilka mitów, wydobędziemy na powierzchnie nieznane fakty. Potrzebuję do tego
pomocników. Oczywiście nie ukrywam, że ja będę wszystkiemu przewodniczył, ale
przy mnie niektórzy będą mogli zrobić karierę naukową. Zdobyć poważanie i
szacunek.
-
Oczywiście. Reka przestań gadać głupoty. Wszyscy wiemy, że znajdujesz byle co i
nie masz nosa do historii – grzmiał jakiś mężczyzna z widowni.
Naukowiec
zignorował zaczepkę i kontynuował.
-
Potrzebuję speca od techniki, języka staropolskiego, kopisty, pisarza,
studentów do znakowania i archiwizacji, rysowników i konsultantów naukowych.
Lista osób zostanie wywieszona na tablicy ogłoszeń i na wewnętrznym koncie
uczelni. Proszę o zgłoszenia do piątku. Będzie selekcja.
Rozdział II – Instrukcja obsługi dawnych
czasów
Dawno
nie czułam się tak dobrze. Pomyłka. Nigdy nie czułam się tak dobrze. Do tej
pory żyłam w ciągłej dyscyplinie, napięciu i często w strachu. Może i moje
ciało regenerowało się bardzo szybko, ale nie byłam pozbawiona ludzkich uczuć i
emocji. W starych książkach i filmach, na które natykałam się podczas moich
przygód mutanci zawsze żyli na marginesie społeczeństwa, byli wykluczeni,
prześladowani lub próbowali przejąć władzę nad światem.
W
mojej rzeczywistości nie było to przekleństwem. Wręcz przeciwnie, byliśmy mile
widziani jako pracownicy czy wykonawcy trudnych zadań. A w tych niespokojnych
czasach, było takich na kopy.
A
ja? Ja po prostu za dużo wiedziałam o Akademii Przysposobienia Obronnego i jak
na złość nie chciałam być tępym narzędziem w rękach baronów, hrabiów czy innych
książąt XXII wieku.
Poza
tym nie wiedzieli, że jestem inna. Nigdy nie pokazywałam po sobie moich
zdolności regeneracyjnych. Udawałam zmęczenie, chowałam miejsca niby poranione
pod bandażami itp. Jakiś szósty zmysł kazał mi to robić. Być może kiedyś odkryję
przyczynę tej wrodzonej ostrożności.
Ale
nawet posiadanie nadnaturalnych zdolności nie chroniło nas przed ciągłymi
walkami przetaczającymi się po całej Europie i świecie. Na ulicach było
niebezpiecznie, w domach również, w zajazdach i w lesie też. Wszędzie czekały
na człowieka bandy uzbrojonych rabusiów, dzikich zwierząt czy zorganizowanych
grup przestępczych. Przeciętny człowiek miał jedynie nadzieję, że jest tak
nędznym stworzeniem, że silniejsi po prostu nie zniżą się do walki z kimś takim
i zostawią go w spokoju. Znowuż bogaci i wpływowi chowali się za barierami, na
które zwykłych ludzi nie było stać.
A
między nimi byłam ja, Marek i kilka innych osób, które nie chciały należeć do
żadnej z tych grup. Byliśmy poszukiwaczami skarbów, artefaktów, walczyliśmy ze
zmutowanymi zwierzętami, ale i z ludźmi. Płacono nam za to i pozwalano odejść.
Albo nie płacono i ścigano żeby zabić.
Jakie
szczęście, że trafiłam do kryjówki Marka. Było tu ciepło i przytulnie.
Jak
na zawołanie mężczyzna wrócił z codziennego rekonesansu.
-
Nadal cię szukają – oznajmił od progu.
-
Mam nadzieję, że mnie nie wyrzucisz i że
będę mogła tutaj przeczekać burzę.
-
Zostań ile chcesz. Zwłaszcza, że już zaczęłaś katalogować moje rzeczy. Mnie
nigdy nie starcza na to cierpliwości. Rzucam wszystko byle gdzie, a potem nie
mogę znaleźć.
-
Dziękuję, że dzielisz się ze mną swoimi znaleziskami.
-
A ty byś się ze mną nie podzieliła?
-
Gdybym jakieś miała, to owszem – zastanowiłam się – chociaż mam kilka pamiątek
z podróży, ale one wędrują ze mną, w moim łaziku.
-
Masz samochód? – zdziwił się, bo w dzisiejszych czasach niewiele osób było na
nie stać.
-
Eee, nie. Łazik mówię. Na baterie słoneczne. Zbudował mi go jeden taki znajomy.
-
A jak słońce zajdzie albo jest pochmurno przez dłuższy czas, to jak on działa?
-
Magazynuje energię. Ale on jest wolny jak ślimak nawet przy bezchmurnej
pogodzie – zaśmiałam się.
-
I gdzie go masz?
-
Stoi gdzieś na peryferiach.
-
Nie boisz się, że ci go ukradną?
-
Żartujesz? – śmiałam się – ma takie zabezpieczenia, że nawet młodzi i cwani
złodzieje mi go nie podwędzą. Pamiętaj, jestem poszukiwaczem przygód, muszę być
o krok do przodu ze wszystkim.
-
Masz łazika – mówił zachwycony.
-
A ty agregat i kamerę.
Marek
zaśmiał się.
-
Bogacze z nas.
-
Oczywiście – po czym zapytałam – a jak ty właściwie zarabiasz?
-
Łażę po ruinach i znajduję różne użyteczne rzeczy, a potem sprzedaję.
Widziałam,
że nie za bardzo chce zdradzać swoje tajemnice. Rozumiałam go, nie powinno się
zbytnio ufać innym ludziom. Sama przecież nie powiedziałam mu wszystkiego.
Obiad
zjedliśmy w milczeniu, które zupełnie mi nie przeszkadzało, przy tym mężczyźnie
po prostu nie dało się źle czuć.
Przyjrzałam
się mu spod oka. Szczupły, z grzywą brązowych włosów, to rzucało się od razu.
Ale miał ładne, duże i ciemne oczy, a rzęs mogłaby mu pozazdrościć niejedna
dziewczyna. Ruchy miał jak na mój gust zbyt delikatne, miękkie i jakby
niezdecydowane. Co było zmyłką, bo widziałam, a nawet czułam na własnym ciele
jego ciosy. Mówił spokojnie i ciepłym głosem, miał poczucie humoru, dobrze mi
się z nim rozmawiało. A jednak był mi całkowicie obojętny. Nie wiedziałam, czy
celowo mnie blokował, czy należał do mutantów aseksualnych. Wzruszyłam
ramionami i zaśmiałam się. Po raz pierwszy w życiu facet nie rzuca mi
lubieżnych propozycji i nie obiecuje niebiańskich rozkoszy, a ja zamiast się
cieszyć, to się oburzam. Przecież tak właśnie powinno być. Za dużo przebywałam
w złym towarzystwie. Znowu się zaśmiałam, nie znałam innego świata. Marek był
dla mnie nowością.
-
Z czego się tak śmiejesz?
-
Z moich durnych myśli – powiedziałam i wstałam od stołu.
Podeszłam
do kamery i włączyłam ją.
-
Czas na następną porcję wiedzy dla potomnych.
Spojrzałam
w ekranik.
-
Mamy dzisiaj 30 maja 2108 roku, środa. Utknęłam z bibliotekarzem na zawsze.
-
Nie tragizuj – powiedział grzebiąc w komputerze.
-
Tak naprawdę, to nadal szukają mnie pewne zbiry, więc siedzę w piwnicy i czekam
na lepsze czasy.
Poczekałam
chwilę aż mężczyzna coś dopowie, ale on się nie odezwał.
-
Biorąc pod uwagę, że na razie nie mam za bardzo co robić, opowiem wam o
funkcjonowaniu naszego świata i o rzeczach, które każdy musi mieć żeby przeżyć.
-
Milion dolarów co miesiąc – odezwałam się Marek.
-
Cicho bądź, bo uwierzą – fuknęłam i kontynuowałam – Czasy są okrutne. Nie ma
prezydentów i dyktatorów. Nie ma też państw. To, że nazywam miejsce, w którym
żyje Polską, raczej jest wskazówką geograficzną, punktem orientacyjnym na
mapie, niż państwem. Ludzi jest mało i żyjemy w niewielkich skupiskach. Żeby
dostać się z miasta do miasta lub w ogóle do jakiś osad ludzkich, trzeba umieć
znaleźć trakt, a potem z niego nie zjechać. Kiedyś na niebie latały samoloty, w
morzach pływały łodzie podwodne, a ludzie mieli samochody, dzięki którym
przemieszczali się szybko z miejsca na miejsce. Dzisiaj nic nie lata, a
samochody są dla elit. Ja sama mam skleconego z byle czego łazika,
przypominającego ruchome wysypisko śmieci – zaśmiałam się – z resztą to mój
przenośny dom.
-
Naprawdę? – pytał Marek.
-
Tak. Mam w nim cały dobytek, śpię w nim, jem i czytam.
Ale
ja zarabiam jako podróżnik i łowca nagród. Niebezpieczna praca, ale dobrze
płatna. Niestety nie ma w niej stałego miejsca zamieszkania, ani poczucia
przynależności do jakiejkolwiek grupy.
-
Rozgadujesz się i czuć w twoim głosie jakieś tęskne nutki – mówił Marek i
podszedł do kamery, do której powiedział – nasz świat jest do dupy. Rządzą nami
baronowie, hrabiowie i książęta rodem ze średniowiecza. A system, w którym
jesteśmy jest feudalny. Są ci co składają przysięgi wierności i żyją, jak
pączki w maśle i jest cała rzesza wyzyskiwanych biedaków, którzy nie mogą się
nigdzie ruszyć bez zgody pana.
-
Albo nie mają na to kasy – wtrąciłam.
-
No i jesteśmy my, błędni rycerze XXII wieku. Tyle w temacie – już chciał odejść
i wrócić do swojego zajęcia, ale dodał jeszcze – no i za każdym rogiem czyha
niebezpieczeństwo, rozbójnicy i śmierć. Żyjemy w ciągłym napięciu i w obawie
czy dożyjemy jutra. To tak w skrócie. Ale jak wiadomo, życie się toczy i trzeba
je przeżyć.
-
Ja może jestem sentymentalna, ale ty bawisz się w filozofię.
Machnął
ręką i odszedł.
Wyjęłam
trzy kryształy. Czerwony, niebieski i zielony.
-
To, co trzymam w ręku, to ułuda bezpieczeństwa, azylu przed niebezpieczeństwem.
A tak naprawdę rzeczy, dzięki którym każdy podróżnik może przespać się kilka
godzin albo przeczekać burzę, ukryty za bezpieczną barierą.
Czerwony
kryształ, to najtańsza wersja pola chroniącego. Można go kupić w automacie za
cenę od 20 do 100 złotych. Gwarantuje kilka godzin spokojnego snu, bo nikt nie
jest w stanie przedrzeć się do środka kopuły, jaką tworzy nad człowiekiem.
Kupowany często przez zmęczonych ludzi, którzy boją się zasnąć. Co mnie nie
dziwi, bo piwnica u Marka, to pierwsze miejsce w moim życiu, nie licząc
Akademii, gdzie ich nie używam. Wadą czerwonego kryształu jest to, że słabo przepuszcza
powietrze i po przebudzeniu człowiek ma wrażenie, że ma kaca.
- Niebieski
kryształ można znaleźć w cenie od 1000 do 10 000 tysięcy złotych i daje od
trzech dni do dwóch tygodni odpoczynku pod kopułą wielkości 50 metrów kwadratowych .
Czyli mieszkania. Przepuszcza powietrze, ale nie wrogów. Mam takie dwa, czekają
aż będę zmęczona. To taki współczesny urlop od trosk życia.
-
Czyli od ataku rabusiów, mafii i innych podejrzanych indywiduów – dodawał
Marek.
-
Zielony kosztuje od 50 tysięcy do 500 tysięcy złotych. Może być ruchomy i
używany wielokrotnie. Bogacze otaczają taką barierą całe swoje domostwa i
ogrody, a także samochody i miejsca wypoczynku. Pod taką kopułą można spędzić
rok spokojnego życia. Ja mój wygrałam od jednego bossa, jest przenośny i
najczęściej używam go do zabezpieczenia siebie podczas jazdy. Mam go od dwóch
lat i będzie aktywny jeszcze przez pół roku. Te przenośne są trwalsze. Ponoć są
jeszcze platynowe kryształy, ale cena ich sięga milionów, a ja takiej kwoty nie
posiadam.
-
Powinnaś zakończyć. Instrukcja dobowa dla podróżników w czasie. Podpunkt a: jak
przetrwać noc – śmiał się Marek.
-
Dobry pomysł – powtórzyłam jego zdanie i wyłączyłam kamerę.
-------------------------------------------------------------------------------------------------
Po
upływie wyznaczonego terminu, profesor Adam Reka stworzył ekipę fachowców i
studentów gotowych na wszystko, łącznie z utratą życia prywatnego. Przez
najbliższe lata miało dla niego pracować piętnaście osób, a kto wie, czy po drodze
zespół się nie powiększy?
Pierwsze
spotkanie odbyło się w poniedziałek na uczelni w obecności rektora i dziekana.
Podnosiło to rangę badań, które zazwyczaj były bagatelizowane.
Rektor
uścisnął dłoń Rece i powiedział do zgromadzonych.
-
Przekazuję wam niemałe fundusze, większe niż zazwyczaj. Nie zawiedźcie mnie.
-
Nie zawiedziemy – odparł w imieniu wszystkich profesor Adam Reka – będziemy
informować uczelnię o postępie prac, a pierwsze analizy i artykuły pojawią się
za kilka miesięcy. Wyniki badań pewnie po latach. Ale myślę, że nikt z nas nie
pożałuje.
-
Też mam taką nadzieję – rektor pochylił się nad profesorem i dodał cicho –
inaczej będziesz skończony.
Ten
zachował kamienną twarz i poklepał przełożonego po ramieniu.
Kiedy
zespół został sam, naukowiec westchnął i
powiedział.
-
Nie będzie łatwo. Wcale nie dostaliśmy tak wielkiego przydziału pieniędzy, jaki
sugerował pan rektor. Dlatego ważne będą
pierwsze artykuły na portalach i gazetach popularno - naukowych. To nam pozwoli
znaleźć sponsorów.
Zebrani
pokiwali głowami.
Profesor
włączył rzutnik i po chwili na ekranie pojawiła się krótka lista
najpilniejszych spraw do załatwienia.
-
Musimy mieć dobry magazyn niedaleko znaleziska żeby nie przewozić zbyt daleko
rzeczy, które z niego wyciągniemy. Magazyn musi być dobrze pilnowany, ponieważ
konkurencja nie śpi i gotowa jest na wszystko, dlatego znaczną część naszych
funduszy pójdzie na zabezpieczenia i ochronę. Musimy założyć koło wykopalisk
pawilon, w którym będziemy przeglądać rzeczy i tak dalej. Ale przede wszystkim
muszę państwa zobowiązać do tajemnicy zawodowej. Póki siedzieliśmy cicho, nikt
się nami nie interesował, teraz może być inaczej. Nikt z państwa nie może
powiedzieć niczego od siebie. Żadnego gdybania i fałszywych oświadczeń.
Chwiejemy się na włosku i jeżeli coś pójdzie nie tak, rektor i dziekan
przestaną się do nas uśmiechać.
-
Dlaczego nie zebrałeś ekipy cichcem – zapytała Krystyna.
-
Ponieważ chcę, żeby ktoś się nami zainteresował, a ostatecznie żeby wykopaliska
przeszły na pieniądze prywatne, a nie uczelniane.
Profesor
jeszcze przez kilka minut odpowiadał na pytania i wszyscy się rozeszli.
Następny dzień miał zmienić ich życie i zabrać w całkiem inny świat.
Rozdział III – Wyjazd
Po
kilku dniach pobytu u Marka stwierdziłam, że nadszedł czas powrotu do swoich
spraw. Nie to żeby mi było u niego źle, wręcz przeciwnie, ale nie miałam natury
domatora i gnało mnie dalej. Poza tym musiałam na razie zniknąć z Warszawy, bo
Krwawe Oko na pewno długo mi nie wybaczy tego, że do niego strzeliłam.
Zebrałam
swoje rzeczy do plecaka, sprawdziłam broń i powiedziałam do Marka.
-
Na pewno za jakiś czas cię odwiedzę.
-
Mam taką nadzieję.
-
A nie chcesz czasem się przewietrzyć i pojechać ze mną? – zapytałam
grzecznościowo.
-
Muszę pilnować swojego interesu. Poza tym nie mam smykałki do przygód.
-
Szkoda, bo przy tobie nie musiałabym walczyć. Położyłbyś wszystkich jedną ręką
albo uśpił.
-
Cwaniara – zaśmiał się i wyciągnął do mnie rękę.
Zanim
wyszłam z piwnicy powiedział jeszcze.
-
Gdybyś była tak miła i znalazła jakieś ciekawe techniczne zabawki, to chętnie
je od ciebie odkupię, tak jak i benzynę czy olej.
-
Będziesz miał to wszystko za darmo – zapewniłam i wyszłam przez klapę na wyższy
poziom piwnicy.
Ruszyłam
do wyjścia, a moje kroki odbijały się echem od pustych ścian. Kiedy tutaj się
chowałam nie w głowie było mi oglądanie wnętrza. Teraz przeszłam się po całej
bibliotece i ze smutkiem stwierdziłam, że była martwa, pusta i nie zachowało
się nic, co by było warte uwagi. Zrozumiałam, że Marek swoje książki musiał
zdobyć z innych miejsc. A tych było niewiele, bezpieka niestety była niezwykle
skuteczna.
Wyszłam
na powietrze i odetchnęłam z ulgą. W końcu jakiś powiew świeżości. W tej części
miasta mieszkało niewielu ludzi, a ruiny porastały drzewa i krzewy. Powietrze
było czyste i ciepłe. Słyszałam śpiew ptaków i szum liści na drzewach. A potem
zdałam sobie sprawę, że mój łazik jest po drugiej stronie Wisły i to na
obrzeżach miasta.
Postanowiłam
dotrzeć do jakiegoś przystanku, z którego zabierze mnie transport naziemny.
Archaiczne tramwaje napędzane siłą końskich mięśni. Widziałam kiedyś zdjęcia
takich wozów na szynach, ale pochodziły z początków XX wieku. Chociaż i konie
mieliśmy inne niż kiedyś. Nasze były dwa razy większe i szybsze. Także do
jednego wagonu tramwaju wystarczył jeden. Wyglądały groźnie, ale ponoć były
potulne, spokojne i szły tam gdzie im woźnica kazał.
Dotarłam
w okolice Pałacu Kultury i Nauki. Wokół budynku kręcili się żołnierze z bronią
gotową do użycia. W promieniu kilometra nie było żadnego innego budynku, a przez
pusty plac przebiegała droga i tory.
Doszłam do przystanku i stanęłam za wiatą. Ludzi było niewielu, nikt nie lubił
przebywać w pobliżu uzbrojonych mężczyzn. Po drodze raz na jakiś czas
przejechał człowiek na rowerze lub skuterem. Żadnych samochodów, żadnych wozów
i koni. Stałam i udawałam miejscową, ale wewnątrz bardzo się denerwowałam.
Zbiry Krwawego Oka mogły być wszędzie, a do tego strażnicy burmistrza mogli
mnie zaczepić. Jak przystało na ciężkie czasy, rozkład jazdy był dokładnie
pomazany markerami i wierszykami, od których bolały oczy. Nijak nie mogłam
zobaczyć, o której podjedzie najbliższy tramwaj. Po nerwowych piętnastu
minutach przyjechał. Zapłaciłam za bilet i wsiadłam do wagonu. Był wypchany po
brzegi pasażerami śpieszącymi do pracy. Zapach nie przypominał fiołków, ale nie
wybrzydzałam. Cieszyłam się, że oddalam się od niebezpiecznych dla mnie
rewirów.
Bez
żadnych przygód dotarłam na drugą stronę Wisły i poczułam coś na kształt ulgi.
Za wcześnie. W tramwaju przerzedziło się na tyle, że żołnierze mogli pozwolić
sobie na kontrolę pasażerów. Na jednym z przystanków niedaleko dawnego Stadionu
Narodowego wsiadło trzech i od razu wykrzyknęło.
-
Kontrola bagażu i dokumentów!
O
nie, pomyślałam. Tylko tego mi brakowało. Mój plecak był wypełniony zakazaną
elektroniką, a do tego miałam tam jedną książkę, którą pożyczył mi Marek na
drogę. Co za czasy. Nikt by się nie czepiał kiedy znalazłby u mnie granty czy
pistolety, ale jakby wyszło na jaw, że mam kamerę, to poszłabym siedzieć.
Wyjrzałam
przez okno. Koń ciągnął wagon ze sporą szybkością, ale jedyne co mi groziło, to
lekkie poturbowanie. Ale czy zdążę się pozbierać i uciec?
Na
szczęście znalazł się ktoś, kto mnie uratował. Chociaż słowo „uratował” brzmi
zbyt optymistycznie. Ten facet sam się wkopał i ściągnął na siebie uwagę
żołnierzy. Otóż wyrzucił swoją torbę za okno i sam zaczął się przeciskać na
zewnątrz. Jeden z żołnierzy złapał go za nogi i próbował wciągnąć z powrotem,
ale tamten z uporem odpychał się od boku wagonu rękami. W końcu dowódca oddziału
nakazał woźnicy się zatrzymać. I kiedy zajęci byli wpychaniem biedaka z
powrotem do środka, ja wymknęłam się drugim oknem, nie niepokojona przez
nikogo.
Weszłam
na chodnik i stwierdziłam, że do łazika zostało mi jeszcze jakieś 10 kilometrów . Nie
próbowałam znaleźć kolejnej podwody, pieszo byłam bezpieczniejsza i mogłam
szybciej uciec. Od mostu Gdańskiego do Grota – Roweckiego ziało pustką i
krzakami. Jedynie droga i tory
tramwajowe mówiły, że na pewno jest tu jakaś cywilizacja. Byłam odsłonięta od
strony Wisły i od strony starych osiedli bródnowskich. Mogłam też zejść
bezpośrednio nad Wisłę, ale jakoś nie miałam na to ochoty. Zwłaszcza, że nie
widziałam w pobliżu żadnych ludzi. A nawet jakby się jakiś pojawił, nie mógł
podejść do mnie niezauważony. Ruszyłam biegiem i po kilkunastu minutach
dotarłam do Żerania. Dopiero tutaj zauważyłam faceta na wozie wypełnionym
jakimiś przedmiotami. Sprzątacz. Jego koń człapał i nie trudno mi było go
dogonić.
-
Jedzie pan w stronę Białołęki? – zapytałam,
-
Owszem.
-
Podwiezie mnie pan?
-
A ile mi zapłacisz?
Co
za bezduszne czasy.
-
Dychę.
-
Wsiadaj.
Ulokowałam
się obok woźnicy, ten strzelił z bata i koń przyspieszył.
-
Nie powinnaś siedzieć w domu i dziergać na drutach? – zagadnął sprzątacz.
-
Dlaczego miałabym to robić? – zdziwiłam się.
-
Przecież taka jest powinność kobiety. Poza tym, chłopów jest wielu, a was mało.
Nie boisz się, że cię który porwie?
Spojrzałam
na niego groźnie, ale ten się tylko zaśmiał.
-
Mnie nie musisz się bać. Ja jestem stary, ani mi w głowie panienki. Tylko, że
na Żeraniu grasuje gang porywaczy, a ja cię nie obronię.
-
Dziękuję za ostrzeżenie – wskoczyłam na tył wozu i ukryłam się między gratami.
-
Proszę mi powiedzieć, kiedy będziemy przy byłym centrum handlowym na
Tarchominie.
-
Dobrze.
Ukryłam
się pod plandeką i przycisnęłam do boku wozu. I w samą porę, bo niecałe dwie
minuty później usłyszałam.
-
Witam panie Kaziku, co ciekawego ma pan dla nas?
-
A czego szukacie?
-
Panienek oczywiście – usłyszałam obleśny rechot jednego z nich.
-
Niestety, nie mam ani jednej, ale za to znalazłem to… - zamarłam. Byłam pewna,
że facet zaraz zerwie ze mnie plandekę i jednak podaruje mnie tym palantom.
Ale
nie, poszperał ręką niedaleko moich nóg i po chwili usłyszałam zachwycone
gwizdniecie kilku z porywaczy.
-
No ładne cacko – mruknął jeden – ile za to pan chce?
-
A ile dacie?
-
Miesiąc bezpieczeństwa na naszym terenie.
-
To dobra oferta.
Po
chwili ruszyliśmy dalej.
Pan
Kazik gwizdał pod nosem jakieś wesołe pioseneczki, a ja czekałam aż powie mi,
że mogę wyjść. Trwało to bardzo długi czas i czułam, że zaczynam dusić się od
własnego dwutlenku węgla.
-
Może panienka wyjść.
Usiadłam
koło Sprzątacza i powiedziałam.
-
Ile pan chce, za ryzyko jakie pan poniósł?
-
A ile dasz?
Zaśmiałam
się. To był mądry człowiek, nie narzucał ceny, nie targował się, więc za każdym
razem coś dostawał. Byłam pewna, że ani na chwilę nie tracił „ochrony” na
trasie, którą przemierzał.
Wyciągnęłam
z plecaka garść czerwonych kryształów.
-
Jest ich dziesięć, każdy na 8 godzin spokoju.
-
Dziękuję – schował podarunek.
-
I mam jeszcze to – wyciągnęłam z plecaka plik pieniędzy.
-
Nie, żadnych pieniędzy – niemal wykrzyknął – jestem Sprzątaczem, jeżeli ktoś
znajdzie przy mnie zbyt dużo PLNów, stracę nie tylko pracę, ale i życie. A tak
to nikt się nie czepia. Oficjalnie przewożę zepsute rzeczy do zniszczenia. Nikt
nie będzie zwracał uwagi na dodatkową parę butów czy termos.
-
To, co ja mogę jeszcze panu dać?
-
Nic dziecko. To co dałaś, wystarczy. I tak jesteś bardzo hojna. Ludzie prędzej
pozbędą się pieniędzy niż kryształów.
Nie
odpowiedziałam, bo pewnie miał rację.
Pożegnałam
się z nim przy skrzyżowaniu ulic, przy której stał walący się budynek, w którym
kiedyś znajdowała się ogromna galeria handlowa. Dzisiaj można było tutaj
spotkać dzikie króliki i młode drzewka wyrastające z pęknięć betonu, a także
kupę gruzu.
Przemykałam
cicho pod ścianami aż dotarłam do sporej hałdy cegieł, drutów i kawałów betonu.
Rozejrzałam się i zanurkowałam pod ten bałagan.
To,
co robiło za gruzowisko w rzeczywistości było iluzją, ale nie żadną
czarodziejską. Jakiś czas temu nabyłam za bardzo duże pieniądze specjalną
płachtę, która cała była przetkana takim czymś, na czym się nie znałam i jak
się ją włączyło, to upodabniała się do otoczenia. Można było nią przykryć coś i
ukryć przed oczami np. złodziei. Ja ukryłam pod nią Łazika, czyli mojego
ręcznie składanego pojazdu. Z resztą obie te rzeczy wyszły spod ręki tej samej
osoby. Technika – złotej rączki. Długo trwało aż go znalazłam i zanim mi
uwierzył, że nie jestem żadną ebeczką ani nikim, kto chce go zabić.
Łazik
wyglądał, jak pancerny dżip tyle, że z wydłużonym tyłem. Był lekki, ale
wytrzymały, miał kuloodporne szyby i mnóstwo zabezpieczeń, dzięki którym nikt
mi go jeszcze nie ukradł. Z przodu miałam dwa siedzenia, a z tyłu mój dom. Rozkładane
łóżko, lodówkę, mnóstwo skrytek i stolik.
Łazik
działał na baterie słoneczne i benzynę. Ale tego drugiego paliwa używałam
jedynie wtedy, gdy musiałam uciekać. Na bateriach słonecznych największą
prędkość jaką rozwijał to 100
km/h .
Człowiek,
który mi go zrobił wmontował również system gromadzenia energii z baterii
słonecznych, także nawet w długie deszczowe dni Łazik był sprawny.
I
cichy. No chyba, że przechodziłam na benzynę, wtedy warczał i robił mnóstwo
hałasu.
Lubiłam
moją maszynę. Pogłaskałam pieszczotliwie zielono- czerwony lakier i wsiadłam do
środka.
Włożyłam
kartę do czytnika i sprawdziłam jego stan. Nie było mnie kilka dni, więc
wszystko się mogło zdarzyć. Baterie były naładowane, benzyna nie wyciekła.
Zajrzałam do jednego schowka, nadal było tam około trzystu czerwonych
kryształów. Tych nigdy za wiele. W mniejszym umieściłam świeżo nabyty
niebieski, tuż obok dwóch pozostałych. W najmniejszym położyłam jedyny zielony.
I westchnęłam. Zarabiałam po to, żeby kupić kolejny zielony, który był ruchomy.
Ale musiałam stać się posiadaczką przynajmniej 200 tysięcy PLN, a na razie
miałam 150.
Byłam,
jak wszyscy ludzie, chciałam trochę spokoju w tym pokręconym świecie.
Usadowiłam
się wygodnie za kierownicą i wyciągnęłam z lodówki kanapkę.
Nie
miałam zamiaru ruszać się stąd aż do zmroku. W nocy nikt nie będzie tutaj
chodził, chyba że dzikie zwierzęta. Były to peryferia cywilizacji. Dalej
czekały mnie kiepskie drogi i dwa zajazdy na krzyż.
Wróciłam
myślami do maskującej maty. Wiedziałam, że kiedy ją zdejmę i wyłączę będzie
miała szary kolor i da się ją złożyć w małą kostkę. Przydatna rzecz taka mata
maskująca. Miała jeszcze wiele innych plusów, w tym to, że ja wszystko wyraźnie
widziałam, jak przez czystą szybę, a mnie nie widział nikt.
I
tak obserwowałam pana Kazika, który wracał z pustym wozem, potem przetoczyła
się grupa rozwrzeszczanych dzieciaków z kijami, która polowała na króliki i
pancerna ciężarówka wioząca ludzi do Akademii Przysposobienia Obronnego.
Wiedziałam to, bo była oznakowana.
Nie
byłam na nich zła za to, że chcieli mnie zabić. Bo w sumie dla osób, bez
polotu, to było doskonałe miejsce do życia i zarobków. A że ja się wyróżniałam?
No cóż, zabili mnie, a ja dzięki temu byłam wolna i miałam nadzieję, że nikt
mnie już tam nie pamięta. A wyszłam z grobu cztery lata temu.
Zaśmiałam
się do swoich myśli. Może powinnam odwiedzić miejsce gdzie miałam być zakopana?
W sumie było niedaleko, Buchnik, tak się nazywał ten las.
W
końcu zapadła ciepła, wiosenna noc. Szybko uwinęłam się z matą i po chwili
byłam już na drodze. Księżyc jasno świecił, więc nie włączałam świateł, do tego
asfalt był tu jeszcze w dobrym stanie, więc Łazik oprócz cichego szumu nie
wydawał żadnego dźwięku.
Dotarłam
do najdalszych ruin od centrum Warszawy i zagłębiłam się w las. Tutaj już
włączyłam światła, gdyż ludzi raczej się nie spodziewałam, ale jakiś niedźwiedź
czy wataha wilków mogła mi wpaść pod maskę.
Po
przejechaniu dwudziestu kilometrów znalazłam stary parking i tam się
zatrzymałam na noc. Aktywowałam czerwony kryształ i poszłam spać.
Rozdział IV – Zajazd w Malborku
Profesor
Krystyna Łęka była na przemian zachwycona i załamana. Zachwycona, ponieważ
znalezisko było kopalnią wiedzy, a załamana tym, że chciała robić wszystko
naraz. Oglądać film na kamerze, czytać książki, oglądać ubrania i broń. Słowem
chciała się przynajmniej roztroić.
Wybrała
oglądanie filmu i robienie pierwszych notatek. Do tego zespołu należała ona,
jeden doktor i dwóch studentów. Od rana do nocy oglądali życie kobiety żyjącej
kilka set lat przed nimi. Osoby, która celowo nagrywała historię i opowiadała
zwracając się do nich, jak do żywych.
Każda
minuta, każda godzina relacji powodowała zmianę w myśleniu o ciemnych wiekach.
Były ciemniejsze niż przypuszczano, ale i tam nie brakowało mądrych ludzi.
Odkrywała rewelacje i rzeczy, które dzisiaj nie istniały i o których do tej
pory nie wiedziano, tak jak kryształy, czy ta dziwna mata. Z jednej strony
zacofanie, a z drugiej pojedyncze ogniwa ogromnego postępu technicznego.
Jednak
to, co najbardziej nie dawało jej spokoju to, że kobieta była mutantem.
Czytała
kiedyś dzieła jakiegoś historyka z przed dwustu lat i on przysięgał, że widział
na własne oczy ludzi z nadludzką siłą lub obrośniętych futrem niby pies.
Uznała,
że to fantastyka i tak do tego podeszli ówcześni mu uczeni. Tymczasem kobieta sama o sobie mówiła, że jest inna i w
ogóle jej to nie przeszkadzało.
A
już opowieści o spaleniu żywcem – Krystyna wzdrygnęła się – co to były za
nieludzkie czasy?
Bardzo
chciała wierzyć w to, że bohaterka filmu i jej kolega stroją sobie żarty, ale
skusiła się i przewinęła trochę taśmy, okazało się, że takich ludzi było
więcej.
Wyrywkowo
trafiła na scenę walki, po której Dorota nagrała również regenerację swojego
ciała.
Krystyna
wróciła do przerwanego wątku z myślą, że lepiej nie przyspieszać projekcji.
Wyjrzała
z baraku i zobaczyła profesora Rekę, jak stał nad jakąś skrzynką z innym
profesorem i debatowali, czy ją otworzyć.
-
Macie panowie problem? – zagadnęła.
-
Tak – syknął Adam ledwie na nią patrząc.
„Jak
zwykle – pomyślała - nie lubi mnie i z trudem znosi moją obecność.”
-
Może ja pomogę? – wyciągnęła rękę, ale panowie zazdrośnie przyciągnęli skrzynkę
do siebie.
-
Mężczyźni – parsknęła – nie zjem jej. Ale znając życie, będziecie chcieli
otwierać ją łomem, a może wystarczy coś wcisnąć? Znam się na pudełkach,
puszkach i puzderkach z ciemnych wieków. Pisałam o nich pracę magisterską.
-
Naprawdę? – profesor Reka popatrzył na nią zaskoczony.
Krystyna
parsknęła drwiącym śmiechem.
-
No tak, ty pewnie myślałeś, że już urodziłam się stara i wredna.
-
Ty to powiedziałaś – odparł i podał jej pudełko. Kobieta miała nadzieję, że
panowie będą zaprzeczać jej tezie, chociaż ten drugi. Niestety,
pięćdziesięcioletnie kobiety nie wzbudzały już niczyjego zachwytu. Nawet po
kilku operacjach u estetyka.
Myśląc
o tym, jakie to nieszczęście być kobietą obejrzała przedmiot i po chwili
wieczko od skrzynki odskoczyło. Zajrzeli do środka. Były tam kryształy, Martwe
i matowe, ale jednak dowody na istnienie rzeczy, które młoda kobieta pokazywała
im w filmie.
-
Robi się coraz ciekawiej- mruknęła Krystyna.
------------------------------------------------------------------------------------------------
O
drodze do Malborka mogę jedynie powiedzieć tyle, że była długa i nieciekawa.
Same lasy, pola i ruiny po ludzkich miasteczkach. Korzystając z tego, że żadna bezpieka
tutaj na pewno się nie kręciła, umieściłam telefon w uchwycie przy przedniej
szybie i włączyłam nagrywanie.
W
zasadzie nie wiem, po co mi to było. Przecież nie miałam zamiaru tego oglądać.
Ale może rzeczywiście kiedyś tam, moi potomkowie będą mogli zobaczyć sobie
trasę, którą jechałam.
Nie
zatrzymywałam się nigdzie, nie szukałam ludzi. Chciałam dojechać do Malborka i
przespać się w tamtejszym zajeździe.
Zajazd
stanowiła dawna krzyżacka forteca, jedyna która przetrwała w tej okolicy w
stanie nienaruszonym. Po dawnym mieście nie było śladu. Wiedziałam jednak, że w
promieniu kilku kilometrów mieszkali chłopi uprawiający ziemię lub ludzie na
tyle bogaci, żeby nie musieć mieszkać w mieście.
Zajazd
„Pod Krzyżackim Mieczem” był punktem, który każdy łowca i poszukiwacz przygód
musiał odwiedzić. Chociażby dlatego, że na dziedzińcu znajdowała się wielka
tablica ogłoszeń z propozycjami pracy i zarobku dla osób, takich jak ja. Kiedyś
słyszałam, że takie sprawy załatwiano komputerowo, ale dzisiaj papier wrócił do
łask. Nie było sieci, a komputery były sukcesywnie niszczone przez inkwizycje.
Jedynie nieliczni mogli je posiadać, ale tylko z certyfikowanymi przez tę
instytucję programami.
Dojechałam
na miejsce. Była twierdza robiła wrażenie. Masywna, otoczona fosą i podwójnym
murem. Wieże z czerwonej cegły pięły się w górę, a na nich powiewały proporce.
Tylko rycerzy było brak. Bo dzisiejszych bywalców tego miejsca nigdy bym tak
nie nazwała. Wjechałam po zwodzonym moście do środka pierwszego kręgu murów, za
którym znajdowały się parkingi i stajnie dla wierzchowców. Zatrzymałam Łazika i
zabezpieczyłam przed kradzieżą. Każdego, kto się do niego za bardzo zbliży, odepchnie
pole magnetyczne.
Przeszłam
przez drugi zwodzony most i drugą fosę.
I
znalazłam się w średniowieczu tylko ze współcześnie ubranymi ludźmi.
Zajazd
„Pod Krzyżackim Mieczem” był to bardzo drogi i luksusowy przybytek, co
oznaczało tylko tyle, że zabijali się tutaj bogaci bandyci. Nie, no trochę przesadzam.
Nie było tu aż tak dużo rozlewu krwi, ale że bandyci lubili to miejsce, to
prawda. Dlaczego? Było otoczone murami, miało dużą karczmę z dobrym jedzeniem i
piciem. Mnóstwo pokoi i dobre zabezpieczenia na noc. Jeżeli miałabym robić
ranking najbezpieczniejszych miejsc w Polsce, ten przybytek ulokowałabym na
trzecim miejscu zaraz po kryjówce Marka i moim Łaziku.
Weszłam
do obszernej sali zastawionej stołami, przy których na prosto ciosanych
krzesłach siedziało sporo mężczyzn. Jedyne kobiety, które były w karczmie, to
barmanka i dwie kelnerki. Wiedziałam, że to żona i córki karczmarza. Szczerze
mówiąc sporo ryzykował pokazując je takiej ilości zbójów. Chyba, że…
-potrząsnęłam głową i nie chciałam kończyć zdania.
Właściciel
przywitał mnie z szerokim uśmiechem i otwartymi ramionami.
-
Pani Doroto, witam ponownie. Ile to już czasu się nie widzieliśmy?
-
Dwa miesiące – roześmiałam się i dałam
uściskać tęgiemu i wysokiemu mężczyźnie.
Oczy
wszystkich mężczyzn na sali skupiły się na mnie. Samotna kobieta, wieczorową
porą była nie lada sensacją. Obejrzeli sobie mnie od stóp do głów. Z pewnością
zauważyli pistolet i nóż oraz rozpoznawcze tatuaże na przedramionach i po
bogach głowy. Błyskawice były atrybutem łowców nagród.
Po
chwili nienaturalnej ciszy wrócili do przerwanych rozmów, ale ja nie byłam
naiwna, z pewnością o mnie nie zapomnieli. Musiałam się śpieszyć, inaczej będę
musiała po trupach iść do wynajętego pokoju.
Karczmarz
klepiąc mnie potężnym łapskiem po łopatkach poprowadził do baru.
-
Czego się pani napije? Mamy wszelkie kobiece napoje.
-
Wódki, setkę – powiedziałam, a on się roześmiał. To była nasza zwyczajowa
wymiana zdań. On chciał traktować mnie jak damę, a ja dawałam mu do
zrozumienia, że się pomylił.
-
Oczywiście, oczywiście – nalał mi porządnego kielicha, którego wypiłam jednym
haustem. Wciągnęłam głęboko powietrze. Nie wiem czemu, ale lubiłam sobie
czasami walnąć kieliszek, miałam wrażenie, że świat dzięki temu nabierał
ostrości, a zmęczenie opuszczało mnie zupełnie.
Ale
to pewnie było tylko takie gadanie.
-
Bierze pani ten pokój, co zwykle? – zapytał karczmarz.
-
Tak – położyłam pieniądze na ladzie – i poproszę kolację do pokoju. Jak tylko
sprawdzę tablicę ogłoszeń, idę tam i nie będę wychodzić do rana.
-
Pani to nie jest raczej rozrywkowa. Inna to by posiedziała, pogadała.
Pomyślałam
sobie – Zrobiłabym tak stary durniu, gdybyś za każdym razem nie darł się na
całe gardło, że w okolicy pojawiła się kobieta.
Głośno powiedziałam jednak.
-
Może innym razem – do drzwi odprowadził mnie dotyk nieprzyjemnych spojrzeń. A w
wyobraźni widziałam już, jak co poniektórzy się oblizują.
Wyszłam
na dziedziniec i pomaszerowałam do dużej tablicy z ogłoszeniami.
Jak
zwykle numerem jeden były porwane córki chłopów, które najłatwiej było znaleźć
u niechcianego przez rodziców narzeczonego lub u kogoś z okolicznych gangów. W
tym drugim przypadku nie zazdrościłam tym panienkom, to nie byli mili i
delikatni ludzie. Zostawały żonami z musu i tyle zostawało im z marzeń o
księciu na białym koniu.
Tym
razem nie chciało mi się wplątywać w miejscowe porachunki, ponieważ chciałam
dojechać, jak najszybciej do Gdańska. Dlatego poszukałam czegoś prostszego. I
znalazłam. Jeden z gospodarzy chciał, żeby ktoś mu przewiózł pakunek do Gdyni.
To mogłam zrobić, płacił pięć stów. Zerwałam ogłoszenie i dodatkowo jedno o
porwanej córce, ale nie chłopa, tylko jakiegoś z miejscowego bogacza. Może
zapłaci więcej niż tysiaka.
Odwróciłam
się i zobaczyłam za sobą dwóch małpoludów. To znaczy byli to mężczyźni, ale
tego specjalnego gatunku bezmyślnych, tępogłowych.
-
He He lalunia – zaczął jeden i podszedł.
-
Spadaj – mruknęłam nieskora do dyskusji.
To
powinno ich zastanowić. Kobieta, która się nie boi i mówi żeby sobie poszli, na
pewno nie należała do delikatnych kwiatuszków. Niestety nie zrozumieli.
-
Zara inaczej zaśpiewasz – powiedział drugi i pociągnął nosem.
-
Masakra – mruknęłam.
-
Co gadasz?
-
Zaraz będzie masakra.
Wyciągnęli
w moją stronę ręce i po chwili leżeli w kałuży krwi, a z kikutów po palcach
tryskała krew. Wrzeszczeli. Wytarłam nóż o bluzę jednego z nich.
Chyba
nie dodałam informacji, że oprócz tego, że jestem wytrzymała, to jeszcze bardzo
szybka. Inaczej bym nie przeżyła w tym męskim świecie zbyt długo.
Zostawiłam
pechowców, do których podbiegli jacyś ludzie i spokojnie udałam się do swojego pokoju.
Gulasz po węgiersku parował w talerzu na stole, a obok stał dzban piwa.
Wszystko, jak trzeba i we właściwym czasie.
Zakodowałam
pokój na 8 godzin i zabrałam się za jedzenie.
Nie
miałam zamiaru już dzisiaj nigdzie wychodzić, zwłaszcza, że z pewnością ich
kumple szukali sprawcy zamieszania. W to, że ja im to zrobiłam, to nie uwierzą,
ale lepiej było nie rzucać się w oczy.
Po
kolacji odpaliłam kamerę i powiedziałam.
-
Dzisiaj opowiem wam, gdzie jestem i bliżej o tym, czym się zajmuję – zaśmiałam
się i dodałam – no i o tym, jak ucięłam palce dwóm facetom, którzy myśleli, że
mogą wszystko. Teraz już na pewno nie mogą.
-------------------------------------------------------------------------------------------------
Komentarze
Prześlij komentarz