Ciemne wieki - odc.8

Rozdział XII - Przesyłka
Trzeciego dnia spotkaliśmy się z naszym zleceniodawcą przy bramie granicznej i otrzymaliśmy ostatnie wytyczne.
- Do Szczecina będziecie jechać około 4-5 godzin. Droga nie jest najlepsza, więc nie rozwiniecie zbyt dużej szybkości.
- Zalesiona? – zapytał Tymon.
- Raczej pola, ale po około 150 kilometrach zaczną się ruiny. Uważam, że jeżeli ma coś się dziać, to właśnie tam.
- Też tak myślę.
- A gdzie pozostali uczestnicy? – zapytałam.
- Już za bramą. Czekają na was.
- Nie odjechali? – zdziwiłam się.
- Nie dostali jeszcze kluczyków – uśmiechnął się nasz zleceniodawca.
- Kiedy dostaniemy pieniądze? – pytał Tymon.
- Ja wam daje teraz pięćdziesiąt tysięcy do podziału, a mój klient da wam drugie po odebraniu paczki.
- Dobrze – Tymon przejął walizkę.
- Mam nadzieję, że miło spędziliście u nas czas.
- Bardzo miło – uśmiechnęła się Dorota – Dziękujemy.
- Cała przyjemność po mojej stronie – odezwał się mężczyzna, skłonił się i odszedł.
Tymon patrzył na niego ciekawie.
- Mam wrażenie, że nie widzimy się z nim ostatni raz – po czym spojrzał na nią ostro  - nie nawal!
- Jak jeszcze coś powiesz, to cię palnę – odparłam i wsiadłam do Łazika.
Wyjechaliśmy poza teren Księstwa. Znowu byliśmy w domu.
Czterech kierowców siedziało już w samochodach i czekało na sygnał Tymona, który jako szef miał nadawać nam tempo i kierunek.
Ruszyliśmy. Na razie Hammer jechał z przodu, potem oni i na końcu ja.
Włożyłam słuchawkę do ucha, sprzęt, który dostaliśmy od techników Księstwa Polan. Było to wygodniejsze od krótkofalówki.
- Jedziemy na razie w takim układzie – mówił do mnie Tymon – obserwuj ich ruchy i nie daj zbaczać.
- Dobrze.
- Myślę, że zaczną brykać w połowie drogi.
- Też tak uważam – zgodziłam się z nim.
- Musimy ich mieć przy sobie, jak najdłużej. W końcu potrzebny nam jest żer dla naszych prawdziwych przeciwników.
- Nie ma problemu.
Po chwili ciszy Tymon odezwał się zdziwionym głosem.
- Co ty jesteś taka zgodna?
- Jestem w pracy, skupiam się – odparłam.
- Acha – zakończył.
Uśmiechnęłam się pod nosem.
Rzeczywiście, przez około sto kilometrów jechaliśmy równo, bez żadnych niespodzianek. Chociaż równość i kompletność drogi pozostawiała wiele do życzenia. Raczej pełzliśmy po dziurach i wyrwach rozwijając w najlepszych szaleńczą prędkość 80 km na godzinę.
Usłyszałam w uchu pyknięcie.
- Ich samochody nie są uzbrojone, ale na pewno ukryli jakąś broń. Może nawet granaty.
- Albo jakieś elektroniczne cacko, które nas unieruchomi – dodałam.
- Miejmy nadzieję, że nie .
I się zaczęło. Najpierw jeden samochód skręcił lekko w prawo. Miało to wyglądać naturalnie, ale i tak wiedziałam swoje. Usłyszałam w krótkofalówce głos Tymona.
- Czy coś się stało? Dlaczego wyjechałeś z szeregu? Widzisz jakieś niebezpieczeństwo?
Nie było odpowiedzi. A to drugi samochód zaczął skręcać w lewo.
- Chcą nas zdekoncentrować – zauważył Tymon mówiąc bezpośrednio do mojego ucha.
- Nie uda im się. Mogę ich zagonić, ja baranki do stada? – zapytałam.
- Tak.
Pojechałam za tym, który skręcił w prawo. W zasadzie nie musiałam go gonić, bo kiedy zauważył, że ja za nim skręcam, to zawrócił. W tym samym czasie ten, który skręcił w lewo zaczął jechać w moim kierunku. Wiedziałam, że chcą uderzyć we mnie z dwóch stron.
- O naiwności – powiedziałam – oni chcą się mierzyć z Łazikiem.
Skręciłam ostro w prawo i samochód jadący za mną, zamiast mnie trafił kompana prosto w zderzak. O dziwo, samochody z Księstwa Poznańskiego były wytrzymalsze, niż wskazywała ich delikatna konstrukcja.
Oba samochody zaczęły jechać w moją stronę.
- Bawimy się w berka? Proszę bardzo – popędziłam za Tymonem, na którym tamci chcieli wykonać podobny manewr. Nie patrząc na nic wjechałam miedzy nich i pokiereszowałam im boki. Musieli zwolnić, a ja zrównałam się z Tymonem.
- Za dużo tu wybojów – powiedział – co powiesz, na jazdę po trawie.
- Jestem za – zjechaliśmy z asfaltu, a jedna dwójka pojechała za mną, druga za Tymonem.
- Co robimy? – pytałam.
- Niech nas gonią – odparł mężczyzna.
- A może on nas zaganiają wprost na innych wrogów.
- Możliwe.
Myliliśmy się. Niewdzięczni obywatele Księstwa pomyśleli, że już wystarczająco nas pogonili. Bo zwolnili i zaczęli zostawać w tyle.
Nie padł z ust Tymona żaden rozkaz. Działaliśmy, jak jedna maszyna. W jednym momencie zakręciliśmy i wróciliśmy do naszych „kompanów”, chyba się tego nie spodziewali. Bo  nagle, to oni zaczęli przed nami uciekać.
- Zaganiaj – powiedział Tymon.
- Już się robi.
Odsunęłam się od nich na jakieś dwieście metrów i wyprzedziłam, a potem ruszyłam na nich ruszyłam. Wcisnęłam guzik na desce rozdzielczej i z przodu Łazika wystrzeliła linka zakończona małym hakiem. Wstrzeliłam się w bok jednego z samochodów, obróciło go w miejscu.
- To jest właściwy kierunek – powiedziałam prze krótkofalówkę – nie myślcie, sobie, że pozwolimy wam wiać z towarem.
Nagle natarł na mnie z boku jego kolega. Zdążyłam włączyć pole, samochód odbił się ode mnie, jak piłka, przekoziołkował mi nad maską i stanął równiutko obok tego, którego złapałam na hak.
Po chwili Tymon ciągnął na hakach ich kolegów, opierali się wciskając hamulce i zaciągając ręczne. Nic im to nie dało. Ciężki wóz łowcy dał sobie z nimi radę.
A potem jak na rozkaz wyskoczyliśmy z naszych samochodów. Tymon z karabinem, ja z maczetami.
Panowie nie zdążyli uciec. Wyciągnęliśmy ich za fraki na zewnątrz.
Tymon klął na nich szpetnie, a ja stałam i obserwowałam ich czekając, aż któryś spróbuje zrobić jakiś nieodpowiedni ruch.
- Myślicie, że damy wam uciec z paczką? Nie za to nam płacą! – krzyczał Tymon.
- Dajcie spokój, ten cały dyrektor nie wyściubia nosa z Poznania, nie może nam zagrozić – bełkotał jeden.
- Jest jeszcze Baltazar – przypomniałam.
- Przecież nie wie, kto do niego jedzie. Rozejdziemy się i nikt nas nie znajdzie.
- Was nie, ale my jesteśmy dosyć znani – warknął Tymon i kopniakiem zmusił jednego do wstania.
- Do samochodów i ani się ważcie zbaczać z drogi.
- Bo co? – awanturował się jeden z nich.
- Bo następnym razem nie będziemy już rozmawiać – powiedziałam i pchnęłam go do samochodu.
Pojechaliśmy dalej, w tym samym szyku, w którym wyruszyliśmy.
- Może trzeba było ich zostawić? – zastanawiałam się głośno.
- Nie bądź miękka, sami się tutaj pchali i muszą sobie teraz sami poradzić.
Chciałam coś dodać, ale nawet będąc na końcu kawalkady zauważyłam unoszący się w oddali kurz.
- Jadą po nas – powiedział Tymon.
- Widzę.
- No panowie, mieliście przed chwilą z nami przyjacielskie spotkanie, a teraz sami musicie uratować swoje tyłki i paczkę, bo ten kontakt będzie wrogi – powiedział do nich przez krótkofalówkę.
Wyprzedziłam ich i zrównałam się z Hammerem.
- Co robimy? – zapytałam.
- Przebijamy się i ciągniemy tych tam, jak najdłużej za sobą. A potem będziemy się martwić.
Na horyzoncie pojawiło się sześć pancernych samochodów.
- Profesjonaliści – mruknęłam – nie lubię takich.
- Czy to nie wojska Akademii Przysposabiającej? – pytał Tymon.
- Tak – odparłam – widzę ich znaki.
- Musimy wieźć coś naprawdę ważnego, skoro ich do nas przywiało.
- W tych wozach mają co najmniej armatę – przewidywałam złowieszczo i jak na zawołanie huknęło. Wybuch wystąpił tuż za nami. Trochę poderwało mi tył.
- Rozdzielamy się – zakomenderował Tymon.
Nasze sześć wozów rozjechało się na boki. Obok mnie znowu doszło do wybuchu.
- Myślą, że paczka jest u chłopaków – wykrzyknął Tymon przekrzykując kolejny wybuch.
- Masz rację. Celują tylko w nas, a trzy wozy ruszyły do tamtych. Chcą ich od nas odciąć. Ratujemy ich?
- Daruj sobie – powiedział Tymon – przebijamy się.
Zobaczyłam, że dach samochodu mężczyzny się otwiera i pojawia się bazuka. Strzelił i nawet nie zwolnił, nawet go nie podrzuciło. Byłam ciekawa, kto mu złożył taki wóz. Niestety pocisk nie doleciał, rozbił się na kilka metrów przed naszymi wrogami.
- Teraz ja – zaśmiałam się – patrz i ucz się.
Wcisnęłam kolejny przycisk na desce rozdzielczej. Z boków mojego Łazika wysunęły się gładkie, cienkie i przeźroczyste jak szkło ostrza.
- Ja cię kręcę – powiedział Tymon – to lepsze od pola magnetycznego.
- A oni tego nie widzą.
Dwa wozy, które nas ostrzeliwały zaczęły jechać nam na spotkanie. Z tyłu usłyszałam terkot karabinu.
- Wezmę ich – wykrzyknął Tymon i puścił na nich swoją serię.
Ja wjechałam w szparę między wozy. Moje ostrza przeszły, jak przez masło. Kiedy wyjechałam po drugiej stronie wozy zapadły się w sobie, przecięłam je płasko na pół. Schowałam ostrza.
- Nie zatrzymuj się – usłyszałam – skapowali się, że to my wieziemy paczkę, pozostałe trzy wozy nas gonią. Przeskakuj na benzynę i chodu.
Wykonałam polecenie i docisnęłam gaz. Łazik przyspieszył do 120 km/h. Tymon jechał obok mnie.
- Doganiają nas – krzyczał.
Mocniej wcisnęłam gaz i doszłam do 140 km/h. Tak szybko jeszcze nie jechałam.
- Juchuuuu! – wykrzyknęłam podniecona pędem.
- Wariatka – parskał rozbawiony Tymon.
Ale zaraz miny nam zrzedły, bo z naprzeciwka nadjeżdżały kolejne dwa wozy.
- Nie dadzą już się nadziać na ostrza – powiedziałam – włączam pole magnetyczne.
- Ale ja będę strzelał – ostrzegł ja.
- Nic mi nie będzie – zapewniłam go.
Bazuka Tymona wystrzeliła i trafiła jeden z wozów. W chmurze ognia poderwało go w powietrze. Przekoziołkował kilka razy i się zatrzymał.
- Dobry strzał – pochwaliłam łowcę.
- Od mojego boku odbił się jeden z goniących nas samochodów. Tego się nie spodziewał – zaśmiałam się i obróciłam Łazika przodem do nich. Natarłam na pozostałe dwa, odbiły się ode mnie, jak piłki i wylądowały z wielkim hukiem kilka metrów dalej. Wróciłam na trasę i starałam się zrównać z Tymonem, który schował bazukę, którą zamienił na wielki karabin maszynowy. Kiedy do niego dojeżdżałam właśnie ostrzeliwał się z wzajemnością z ostatnim z pozostałych wozów. Zostawiłam im tę zabawę i ich wyminęłam. Może jeszcze gdzieś czaili się wrogowie. Usłyszałam wielki huk, więc spojrzałam we wsteczne lusterko. Tymon wyjechał z chmury dymu i mnie dogonił.
Zwolniliśmy.
- Dobra robota – pochwalił mnie.
- Ty też się spisałeś – odparłam.
- Myślę, że dojedziemy już bez przeszkód – powiedział – widzę miejską zabudowę.
Rzeczywiście zbliżaliśmy się do miasta. Szczecin był tak samo zniszczony, jak Warszawa. Mijaliśmy kikuty bloków oraz prawie puste pola po domkach jednorodzinnych. Jakiś dzieciak pasł tam krowę, co w zestawieniu z tłem, dawało upiorny i smutny widok. I nagle znaleźliśmy się w innym świecie. Przejechaliśmy przez dużą bramę i znaleźliśmy się na Starówce, która była czysta i zadbana,  Zamek świecił, jak wypolerowany. Baltazar dbał o swoje włości.
- Podobno przejmuje coraz więcej terenów – Tymon czytał mi w myślach.
- A z kim tutaj walczy? Przecież wszędzie wokół ruiny.
- Z kimś kogo było stać na wynajęcie żołnierzy z Akademii.
- To musi być bogacz i mocarz.
- Jest tu jeszcze jeden konkurent do władzy, mieszka w porcie, to brat rodzony Baltazara, Ksawery.
- Nie ma jak miłość braterska – mruknęłam zniesmaczona.
- Czemu mówisz takim tonem.
- Wkurzam się, bo jakbym ja miała rodzeństwo, to bym wszystko robiła, żeby być z nimi w zgodzie. Żeby spędzać z nim czas i święta.
- Tęsknisz za rodziną, której nie masz? – zapytał.
- A żebyś wiedział – warknęłam.
- Nie tak ostro Dorota. Nie atakuję cię – warknął.
- Oj, daj mi spokój – burknęłam i się rozłączyłam.
Wjechaliśmy na dziedziniec, na którym od razu zaroiło się od uzbrojonych ludzi.
Tymon wysiadł z rękami uniesionymi do góry. Po chwili skinął na mnie. Ja również wysiadłam i podniosłam ręce do góry.
Uzbrojeni ochroniarze patrzyli na mnie, jak na towar, do czego powinnam być przyzwyczajona, ale te kilka dni w Księstwie sprawiło, że dowiedziałam się, że można żyć na tym świecie inaczej.
Z budynku wyszedł mężczyzna  garniturze.
- Pan Baltazar zaprasza. Proszę wziąć ze sobą paczkę.
Tymon wrócił do samochodu i wyjął paczuszkę wielkości talii kart.
Poszliśmy za urzędnikiem do środka. Poprowadził nas prostym korytarzem do jednego z pokojów gościnnych pana domu. Dostaliśmy po drinku i zostaliśmy sami. Usiadłam na jednej z kanap, Tymon w fotelu naprzeciw mnie.
- Dobrze się bawiłaś? – zapytał.
- Taaa – mruknęłam – wspaniale. Uwielbiam wybuchy.
- Czemu tak smutno?
- Nie jestem barbarzyńcą.
- Owszem, jesteś.
- Nie.
- Tak.
- Przestań mnie wkurzać – powiedziałam i zamilkłam.
Drzwi się otworzyły i wszedł do nas niski, gruby człowieczek, istny Baltazar.
- Witam was serdecznie – powiedział miłym głosem – gdzie moja przesyłka.
Tymon podał mu zawiniątko.
Baltazar odpakował paczkę i zajrzał do pudełeczka. Zamknął je.
- Doskonale – do pokoju wszedł inny mężczyzna w garniturze. Baltazar powiedział – oto wasza zapłata. Pięćdziesiąt tysięcy.
- Dziękujemy – powiedział Tymon i wstał.
Ja wzięłam walizkę. Pożegnaliśmy się i wyszliśmy.
Tak było zawsze, możni nie chcieli z nami przebywać zbyt długo. Obawiali się, że za nami ciągną ich wrogowie.
Stanęliśmy z Tymonem obok naszych samochodów.
- Tutaj się rozstajemy – powiedział Tymon, a mnie zakuło nieprzyjemnie w sercu.
- Nie będzie oblewania? – zażartowałam.
- Lepiej żebyśmy się stąd szybko zmyli. Każdy w swoją stronę – powiedział poważnie.
- Wiem – westchnęłam – ale dobrze mi się z tobą pracowało.
- Mnie z tobą również. Poza jednym, małym wyjątkiem – powiedział i uśmiechnął się drapieżnie.
- Jakim? – zmarszczyłam oburzona brew.
Tymon złapał mnie w pół i mocno pocałował.
Objęłam go rękoma za szyję i przytuliłam mocno.
- No. Teraz jestem bardzo zadowolony – puścił mnie i wsiadł do swojego Hammera.
- Świnia – wydukałam i na chwiejnych nogach podeszłam do Łazika.
- To kara za twoją odmowę – usłyszałam w uchu – będziesz teraz za mną wzdychać i usychać z tęsknoty.
- Zapomnij – parsknęłam, ale uśmiechałam się od ucha do ucha.
Tymon zatrąbił i odjechał.
- Trzymaj się mała, do zobaczenia – i się rozłączył.
- Pa – chlipnęłam i otarłam łzę.
A potem spojrzałam groźnie na ochroniarzy Baltazara. Wypięłam im język i wyjechałam z podwórza.
Gdzie by tu pojechać? Zastanawiałam się i…. jęknęłam.
MARIA, musiałam po nią wrócić.


kolejny odcinek 01 stycznia

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wycieczka do Berlina, Poczdamu i nie tylko cz.2

Jeśli będę sławna proszę, nie cytujcie mnie

Wypoczyn w Jastarni - lato 2024 cz.1