Ciemne wieki - odc.4
Bogaci
ludzie płacili bardzo dużo za zadania, które nie wymagały ode mnie żadnych
większych umiejętności. Przewiezienie paczki z punktu A do punktu B, kupienie
czegoś w sklepach po drugiej stronie miasta, zawiezienie bogatej córeczki na
spotkanie z narzeczonym. Średniacy i biedacy dali by mi góra sto złotych za
taki brak wysiłku. Ale wzięłabym i tę stówę.
Ale
rozumiałam bogaczy. Mieli więcej niż przeciętny mieszkaniec, swoje domy i
posesje trzymali pod osłoną zielonego kryształu, a poza tą sferą bezpieczeństwa
czyhało na nich wielu chętnych do pozbawienia ich choćby cząstki mienia.
Chociażby paczka, którą dostarczyłam jako prezent dla żony z okazji jej
urodzin. W środku pewnie były złote kolczyki warte jakieś trzy tysiące złotych.
Dla nich może mało, ale dla zwykłego Gdańszczanina upłynnienie takich świecidełek
zapewniło by im miesiąc życia.
Były
też inne zadania, mimo, że w tej samej cenie, ale trudniejsze. Znaleźć
złodzieja, odzyskać przedmiot, porwaną córkę. Zaprowadzenie kogoś w jakieś
miejsce. To już wymagało od takiego łowcy nagród większego wysiłku.
Ale
z drugiej strony, jak płacili mi kupę kasy za głupotę, to czemu miałabym z tego
nie skorzystać.
Wieczorem
wróciłam do apartamentu, w którym nadal przebywała Maria. Widać było, że
doprowadziła się do jako takiego porządku.
-
Pożyczyłam od ciebie bluzkę – powiedziała cicho.
-
Dobrze – odparłam i zamilkłam. Nie miałam zamiaru ułatwiać jej zadawania. Odkąd
ją spotkałam dawałam jej dobre rady, przestrzegałam ją przed niebezpieczeństwami,
ale i tak chciała być mądrzejsza. Dlatego nie miałam jej już nic do
powiedzenia, czekałam na jej ruch.
-
Głodna jesteś? – zapytałam. Pokiwała głową. Zeszłam do części jadalnej i
zamówiłam dla niej coś ciepłego, a dla siebie piwo.
Maria
ponownie rzuciła się na jedzenie i pochłonęła wszystko do ostatniego okruszka.
-
Jutro pojedziesz ze mną – oznajmiłam jej po kolacji.
Na
jej twarzy pojawił się wyraz paniki.
-
Nie będziesz siedzieć całe życie w pokoju – powiedziałam.
Pokiwała
głową, na znak, że się zgadza. Nawet nie próbowała się sprzeciwiać. Kilka
godzin samej w mieście wypompowało z niej cały sprzeciw.
Kolejny
dzień był pogodny i bardzo ciepły. Byłam z tego zadowolona, gdyż miałam jechać
do Jastrzębiej Góry. W tej malowniczej miejscowości mieszkały same finansowe
szychy. Wśród sosen i łąk nieskażonych żadnymi radioaktywnymi odpadami. No i z
pięknym widokiem na morze.
-
Widziałaś kiedyś morze? – zapytałam się Marii kiedy wsiadałyśmy do Łazika.
-
Nie – odparła.
-
Morze jest piękne, zobaczysz – uśmiechnęłam się do niej, ale pozostała poważna
i spięta.
Pewnie
z każdej strony oczekiwała ataku.
-
Posłuchaj – powiedziałam mając dosyć jej milczenia – droga, którą będziemy
jechać, jest dobrze strzeżona przez żołnierzy bossów i baronów, którzy
mieszkają w nadmorskich posesjach. Jedyne czego możemy się obawiać to kontroli
pojazdu.
Nie
pomogło.
Pojechałam
na miejsce przejęcia przesyłki. Był to koń szlachetnej arabskiej krwi.
Oryginalny, niezmutowany i unikatowy. Wart był miliony złotych, a ja za
przewiezienie go miałam dostać dwa i pół tysiąca, dobrze, że dorzucili bonus w
postaci kolejnych dwóch tysięcy, jeżeli dowiozę go w całości bez żadnej ranki
czy kontuzji. Nie dziwiłam się temu, bo po drodze mogło się wiele wydarzyć i
dostarczenie przesyłki nie było łatwe.
Co
do wynagrodzenia. Oczywiście, że czułam niedosyt, ale bogacze już tak mieli, że
aby przewieźć coś bardzo cennego, wynajmowali pierwszego lepszego łowcę, który
nie wyróżniał się niczym szczególnym i płacili mu niby przyzwoicie, ale
nierzeczywistą wartość pracy.
Nie
grymasiłam jednak, bo byłam świadoma, że jak nie ja, to ktoś inny się zgodzi na
taką robotę. A możliwość zarobienie czterech i pół tysiąca w kilka godzin nie
trafiało się codziennie.
Koń
jechał w zamaskowanej przyczepie, która imitowała przewóz mebli. Widziałam, że
przede mną wyjechały z garażu dwie podobne i jechały tą samą trasą, co ja.
Przeprowadzka, to nic dziwnego, prawda?
Pojechałyśmy
za nimi. Włączyłam muzykę i cieszyłam się podróżą wśród zielonych traw i drzew.
Kiedy wyjechałyśmy poza miasto, to nawet Maria trochę się uspokoiła.
Do
czasu.
Usłyszałyśmy
przed nami głośny huk, a potem kłęby czarnego dymu wzbiły się wysoko w
powietrze. Poprzedzający nas meblowóz został czymś trafiony. To był dla mnie
znak, że bandyci nie wiedzieli, co jest przewożone, chodziło im o napad dla
samego napadu. Maria wczepiła paznokcie w deskę rozdzielczą, a ja mruknęłam.
-
Spokojnie dziewczyno. Pojedziemy inną trasą. I skręciłam w stronę morza. Po
kilku minutach wyjechałyśmy na plażę. Koła mojego Łazika dobrze przyjęły
miękkie podłoże, a koń w przyczepie nie miał nic do powiedzenia.
Maria
na widok wielkiego akwenu otworzyła szeroko usta,
-
Widzisz? Mówiłam ci, że jest piękne, a to zaledwie zatoka. Jak dojedziemy na
miejsce zabiorę cię nad otwartą wodę.
Prułam
po piasku licząc na to, że bandyci nie pomyślą nawet, że ktoś będzie się pchał
po tak niedogodnym terenie. Że będą obstawiać drogi leśne,
Nie
myliłam się, do Pucka dojechałyśmy bez przygód.
Zatrzymałam
się za zniszczonym i opuszczonym miasteczkiem i zajrzałam do konia. Przywitał
mnie niezadowolonym rżeniem, ale był cały i nie poobijany.
Pojechałyśmy
dalej i bez przeszkód dotarłyśmy do celu.
Potem
zabrałam ją na klify.
Wiedziałam,
że kiedyś rosły tutaj drzewa i stały budynki, dzisiaj porastała je świeża trawa
i tylko gdzie niegdzie pojawiał się większy krzak.
Usiadłyśmy
na skraju klifu i w ciszy zachwycałyśmy się widokiem. Woda była spokojna i
niebieska, chlupała uspokajająco, w powietrzu krążyły mewy i inne nadmorskie
ptaki. Szukały ryb, których było bardzo dużo.
-
Może będziemy miały szczęście i pojawi się jakieś waleń.
-
Co to jest waleń? – zapytała, a ja się zdziwiłam, że ona może nie wiedzieć.
-
Ssak morski, wieloryb.
-
Acha – powiedziała.
-
Uczyłaś się pisać i czytać?
-
I liczyć – dodała – ale nie dużo. Ojciec mówił, że kobieta nie powinna za dużo
wiedzieć. Że kiedyś przez to, że za dużo wiedziały pokonały mężczyzn i zaczęły
rządzić światem, i że przez nie wybuchły konflikty i bomby atomowe.
-
Co za stek bzdur – mruknęłam. Oczami duszy widziałam już ojca dziewczyny.
Prostak, który nie przepuści żadnej okazji żeby komuś dowalić.
Maria
wzruszyła ramionami.
-
Nie wiem, nie zastanawiałam się.
-
Czy ty coś w ogóle czytasz?
-
Kolorowe magazyny dla dziewczyn o szyciu i gotowaniu. No i ploteczki, o życiu
wyższych sfer. Ojciec bardzo by się chciał do nich dostać.
-
A ty nie?
Znowu
wzruszyła ramionami. Nie dopytywałam.
-
A książki czytałaś?
-
Książki?! – wymówiła to słowo jak przekleństwo – one są zakazane. Nie wolno ich
czytać, bo przechowywane są w nich niedobrze rzeczy. Przez nie są wojny i w
ogóle.
Zaśmiałam
się gorzko.
-
Naprawdę? – spojrzała na mnie niepewnie, więc dodałam – bo odkąd wędruję po tym
świecie widzę, że ludzie doskonale radzą sobie w zabijaniu innych ludzi bez
żadnych książek i instrukcji obsługi. A to, że nie ma wielkich wojen, to efekt
poatomowego wymierania. Jest nas za mało.
-
Ile?
-
Nie wiem.
-
A niby jesteś taka mądra – usiłowała być uszczypliwa.
-
Za to ty jesteś geniuszem intelektu – parsknęłam śmiechem – uciekłaś z domu bez
pieniędzy, poszłaś w miasto mimo rad, mam dalej wyliczać?
-
Nie – burknęła i odwróciła się do mnie plecami.
-
Może teraz mi opowiesz, co ci się przydarzyło w mieście?
-
Nie twoja sprawa.
-
Znowu zaczynasz – mruknęłam i wstałam – mam pomysł. Zostawię cię tu i odjadę i
w końcu będę mogła zająć się swoimi sprawami, co ty na to?
-
Przepraszam – mruknęła – po prostu nie chcę o tym mówić.
Rozumiałam
ją. Chciałam powiedzieć coś, żeby dodać jej otuchy, ale właśnie nadpłynęły dwa
ogromne wieloryby.
-
Patrz – wskazałam palcem – i to nie są największe osobniki, ponoć w oceanach są
jeszcze większe.
-
Co to są oceany? – zapytała.
-
Widzę dzieciaku, że cię ojciec dobrze do życia przygotował – odparłam.
A
potem zapatrzyłyśmy się na piękne zwierzęta, majestatycznie przepływające obok nas.
Po kilku minutach zniknęły pod wodą – nie jest to ich naturalne środowisko, ale
czasami przypływają.
Słońce
chyliło się ku zachodowi.
-
Czas wracać do domu – powiedziałam i wsiadłam do Łazika,
Wybrałam
główną drogę, ponieważ chciałam zobaczyć miejsce ataku. Kiedy je mijałyśmy
widziałam jedynie szkielet sczerniałego samochodu. To byli wyjątkowo
zwyrodniali bandyci. Nie chcieli kraść, chcieli niszczyć i zabijać.
-
Nie boisz się, że nas też tak zaatakują?
-
Nie – powiedziałam – ich już tutaj nie ma. Albo przenieśli się gdzieś indziej
albo złapali ich żołnierze któregoś z tutejszych baronów.
Rozdział VII – Zlecenie
Następnego
dnia Maria oznajmiła mi, że jednak chce wrócić do domu. Ucieszyłam się z jej
decyzji, ponieważ nie wiem, co miałabym z nią począć. Nie mogłam jej odstawić
do domu i zainkasować znaleźnego, bo już się z nią bliżej poznałam, a brać jej
ze sobą też nie zamierzałam. Były by z tego same kłopoty.
Powiedziałam
jej, że jak tylko uporam się z dzisiejszym spotkaniem od razu ją zawiozę do
ojca.
Nie
wyglądała na szczęśliwą, ale spokojniejszą.
Zostawiłam
ją w apartamencie, a sama poszłam na spotkanie, dzięki któremu mogłam zarobić
100 tysięcy złotych.
Weszłam
do budynku przy Mariackiej i od razu zostałam zaprowadzona do pokoju, w którym
miałam poczekać na wezwanie.
Już
ktoś tam był. Zamurowało mnie. To był ten sam mężczyzna, którego widziałam w
Malborku. Nie dało się go pomylić z nikim innym.
Wysoki,
dobrze zbudowany, z twarzą której należało się bać. Zauważyłam na jego
przedramionach tatuaże w kształcie błyskawicy. Było ich dwanaście. To
najstarszy łowca jakiego spotkałam. Nie łatwo było przeżyć w tym zawodzie.
Niewielu dożywało trzydziestki, a ten tutaj miał na pewno więcej niż
trzydzieści lat. Ile? Nie wiedziałam, gdyż twarz miał poważną i widać było, że
częściej się krzywi niż śmieje. Nie wyglądał na szczęśliwego. Od razu poczułam
się nieswojo. Ja, mimo wielu przeżyć zachowałam pogodę ducha i każde zadanie
traktowałam, jak przygodę. Niekiedy niebezpieczną, ale jednak przygodę.
-
Napatrzyłaś się? – powiedział niskim głosem.
-
Tak – uśmiechnęłam się promiennie i usiadłam na krzesełku obok niego.
Tylko
pokręcił z rezygnacją głową. Najwidoczniej nie przypadłam mu do gustu i już się
zastanawiał co zrobić, żebym nie dostała zlecenia.
Do
pokoju wszedł jeszcze trzeci łowca, miał siedem błyskawic, więc był o wiele
bardziej doświadczony życiowo niż ja.
Był
szczupły i sztywny jak kij. W głowie nazwałam go „Szczotą” Twarz pociągła bez
żadnej blizny, co mnie zdziwiło, bo nawet ja miałam jedną pod okiem. Usta
wąskie i zaciśnięte. Nie wyglądał na zadowolonego, że nas tu spotkał.
Po
chwili zostaliśmy poproszeni o wejście do biura zleceniodawcy.
Usiedliśmy
na przygotowanych dla nas stołkach, a nasz potencjalny szef rozsiadł się na
wygodnym wyściełanym fotelu. Wyglądał, jak mały ratlerek, chudy, drobny z
wyłupiastymi oczami i wiecznie ruszającą się szczęką.
-
Co za demonstracja wyższości – zaśmiałam się pod nosem.
Szczota
skrzywił się na moje słowa, a duży bandzior położył palec na ustach.
Nic
więcej nie powiedziałam.
-
Mało was. Oczekiwałem przynajmniej sześcioro – powiedział piskliwym głosem, od
którego uszy mi się skuliły – i co tu mamy? Emeryta – to było do bandziora –
kobietę czyli półczłowieka i jakiegoś lalusia. No nic, będę pracował z tym, co
przyszło.
Zastanowiłam
się, czy na pewno pragnę tych tu tysięcy i niestety okazało się, że bardzo. Bo
nie dość, że mogłabym sobie kupić przenośny zielony kryształ, to jeszcze by mi
zostało, na mnóstwo niebieskich.
Bandzior
szturchnął mnie lekko łokciem. Najwidoczniej on miał większe doświadczenie w
takich zadaniach i sto tysięcy było dla niego chlebem powszednim. Z drugiej
strony czemu mnie szturchał?
-
Mogę załatwić jeszcze jedną osobę – powiedział laluś Szczota.
-
Ja również – zagrzmiał bandzior.
Ja
mogłam zaoferować jedynie Marię, jako haracz dla piratów, których możemy
spotkać po drodze. Dlatego siedziałam cicho i słuchałam.
-
Zgoda – zapiszczał ratlerek.
Po
czym przeszedł do rzeczy. Mieliśmy dopilnować załadunku towaru w porcie w Gdyni
i dostarczyć go w całości na Bornholm, tam przenieść pakunki na wozy i dowieźć
do stolicy o tej samej nazwie. Kiedy paczki bezpiecznie wylądują w magazynach
jego wspólnika będziemy mogli wrócić po zapłatę, jeżeli nie dowieziemy towaru jego
ludzie się z nami policzą.
Uwielbiałam
takie pertraktacje, zawsze cisnęło mi się na usta takie zdanie – skoro mam pan
swoich ludzi, to czemu ich pan nie wyśle.
Ale
odpowiedź mogła być tylko jedna. Jego ludzie nie byli łowcami zaznajomionymi z
różnymi sytuacjami.
-
Żeby nie było między wami kłótni, szefem będzie ten emeryt – nasz pracodawca
zwrócił się w stronę bandziora. Ten nawet nie skrzywił się słysząc po raz
kolejny pogardliwy ton i obraźliwe słowa bogacza.
Szczota
chciał zaprotestować, ale przypomniał sobie, ile ma dostać za wykonanie
zlecenia i szybko zamknął usta. Mnie było wszystko jedno, raczej byłam ugodowa
i umiałam słuchać poleceń. W końcu wiele lat w Akademii wytrenowało we mnie
pewne odruchy.
-
Macie dwa tygodnie na przygotowanie. Teraz postawcie swoje znaki pod umowami i
jesteście wolni.
Pierwszy
raz w życiu widziałam tak wielkie zdziwienie w oczach bogacza, a pracowałam dla
wielu.
-
Kobieta też? – wyrwało mu się.
Skinęłam
z uśmiechem głową.
A
potem zostaliśmy wyproszeni.
Kiedy
wyszliśmy z budynku bandzior odwrócił się do nas i powiedział.
-
Spotkamy się dwudziestego w zajeździe w Malborku. Macie mieć sprzęt i jako
takie pojęcie o żeglowaniu.
-
No nie – zaczął Szczota, ale sprzeciw zamarł mu na ustach. Bandzior chwycił go
za kołnierz i przydusił. Za to ja zasalutowałam sprężyście i powiedziałam.
- Aj,
aj kapitanie.
-
I bez wygłupów proszę – aż się zdziwiłam, że mnie też nie chwycił za kołnierz.
-
Tak jest.
-
Zatem do zobaczenia – powiedział Szczota i odszedł.
Bandzior
zwrócił się do mnie.
-
A ty mała przestań bujać w obłokach. To nie będą łatwe pieniądze.
-
Wiem – powiedziałam i wzruszyłam ramionami – ale mam trochę doświadczenia.
Bandzior
wybuchnął śmiechem.
-
Doświadczenie, cha, cha. Doświadczenie.
-
Nic o mnie nie wiesz – powiedziałam i uśmiechnęłam się bez cienia wesołości –
nie oceniaj mnie po błyskawicach.
Odwróciłam
się na pięcie i odmaszerowałam.
-Kobiety,
za nimi nigdy nie trafisz – usłyszałam jeszcze, ale się nie odwróciłam.
-------------------------------------------------------------------------------------------------
Profesor
Adam Reka był wściekły i jednocześnie zniechęcony. Wściekły ponieważ
dziennikarze od kilku dni nie dawali mu spokoju, a zniechęcony, bo rektor nie
chciał podać żadnej konkretnej daty rozpoczęcia dochodzenia.
Jego
odkrycie życia zostało zmieszane z błotem i zniesławione.
Nie
wiedział czemu to robi, ale zadzwonił do Krystyny. Osobiście nie przepadali za
sobą, ale w końcu siedzieli razem w tej aferze po uszy.
-
Też siedzisz w domu i boisz się wychylić nos za drzwi? – zapytał.
-
Skąd wiedziałeś? – zaśmiała się gorzko – nienawidzę ich, nienawidzę tego Dareckiego
i naszej uczelni. Ach, gdybyśmy tak mogli się od nich uwolnić!
-
Możemy – powiedział Adamus – tylko nikt inny nas teraz nie przyjmie.
W
domu Reki odezwał się dzwonek.
-
Poczekaj, pójdę tylko powiedzieć tym pismakom, która jest godzina – zgrzytnął
zębami.
Podniósł
się z fotela i podszedł do drzwi, za nimi stała jedna osoba. Młoda kobieta
ubrana w długi zielony płaszcz
przeciwdeszczowy. Miała mokre włosy i szeroki uśmiech na twarzy.
-
Nie jesteś dziennikarką – stwierdził patrząc przez wizjer.
-
Nie – odparła wesoło dziewczyna – jestem wybawicielką z opresji.
-
A myślisz, że da się mnie wybawić z opresji?
-
Oczywiście. Na przykład opowiedziałam właśnie dziennikarzom, że widziałam pana,
jak wychodził pan przez okno i skakał na balkon do sąsiada niżej. Polecieli na
złamanie karku. Niestety zaraz wrócą.
Profesor
wpuścił dziewczynę do mieszkania.
-
Poczekaj – powiedział i poszedł do aparatu telefonicznego.
Przez
chwilę stał nieruchomo i zapadł w zamyślenie. „Niesamowite, z jednej strony
jesteśmy świetnie rozwinięci technicznie, z drugiej nie mamy komórek ani
smartfonów, a Dorota w ciemnych wiekach miała.”
-
Krysia jesteś tam?
-
Krysia? – zaśmiała się – czym sobie zasłużyłam.
-
Nie mam czasu na żarciki. Jest u mnie młoda dziewczyna, która stwierdziła, że
może nas uratować.
-
Daj mi ją do słuchawki.
Profesor
podał słuchawkę młodej dziewczynie.
-
Dzień dobry pani profesor, pani kolega ma rację, mogę was uratować, mało tego
uniezależnić od uczelni.
-
Na pewno nie jest pani dziennikarką?
-
Nie. Jestem asystentką osoby, która dzięki artykułom i programom w telewizji
bardzo zainteresowała się sprawą i chce pomóc.
-
To znaczy chce być sponsorem?
-
I nie tylko, ale o tym chciałam z państwem porozmawiać we trójkę.
-
A czemu nie ze mną – wtrącił Adam – w końcu to moje wykopaliska, ja jestem
szefem.
-
Ale pani Krystyna jest świetną specjalistką i dobrze pan o tym wie.
Nawet
do niego doszedł perlisty śmiech koleżanki.
-
Dobrze, dobrze, zgadzam się – machnął ręką – tylko gdzie my się spotkamy?
Młoda
dziewczyna uśmiechnęła się.
-
Pani profesor? Za pół godziny będziemy u
pani.
Odłożyła
słuchawkę i dodała.
-
Zdążymy jeszcze po drodze kupić coś do jedzenia.
-
Ale jak wyjdziemy – podszedł do wizjera, a tam ponownie zebrało się kilku
dziennikarzy.
-
Przez okno.
-
Słucham? To jest trzecie piętro, a ja nie mam dwudziestu lat – zaooponował.
-
Proszę się nie martwić, wszystko załatwiłam.
I
w tym momencie o parapet coś uderzyło. Profesor oczom nie wierzył. Była to
drabina.
-
Szybko, zanim się zorientują.
Mężczyzna
szybko włożył buty i kurtkę i po chwili schodził po drabinie za młodą
dziewczyną. Miał tylko nadzieję, że to nie jest jakiś głupi żart do jeszcze
większego pogrążenia go w temacie wykopalisk.
Na
dole czekała na niego dziewczyna i dwóch młodych chłopaków. Szybko złożyli
drabinę i po chwili już ich nie było.
Przy
krawężniku stało małe, sportowe autko, które jak się okazało należało do
dziewczyny. Profesor pomyślał jeszcze, że skoro ona ma taki wóz, to jej
pracodawca musiał być bajońsko bogaty,
Po
drodze zahaczyli o sklep szybkiej obsługi i rzeczywiście po pół godzinie znaleźli
się pod domem Krystyny Łeka. Kobieta mieszkała w willowej dzielnicy i miała
duży dom z ogrodem. Odziedziczyła go po mężu, który zmarł wiele lat temu. Miała
dwoje dzieci, które jak tylko skończyły osiemnaście lat wyfrunęły z gniazda i
zaczęły żyć na własny rachunek. Pod bramą koczowali dziennikarze.
Młoda kobieta o mały włos a by ich rozjechała. Rozpierzchli się na
wszystkie strony.
- Pan dzwoni do furtki i prosi o otwarcie bramy – wykrzyknęła.
Kiedy profesor spełniał polecenie dziewczyny, ta ganiała samochodem
dziennikarzy. Nikt nawet nie pomyślał o podejściu do niego.
W końcu brama otworzyła się i Adam i dziewczyna znaleźli się na
podwórku.
Po chwili potrzebnej na przywitania i lokowanie w salonie przeszli
do rzeczy.
- Prosimy o konkrety – powiedział Adam do dziewczyny.
- Teraz mogę już mówić spokojnie i wszystko, co tylko państwo chcą –
łyknęła herbaty – nazywam się Dagmara Lubecka, mam 28 lat i pracuję dla firmy
inwestycyjnej „Z nami wszystko jest możliwe”
Krystyna aż się zachłysnęła. Była to najbogatsza firma w Europie,
monopolista na wielu rynkach. Osoba, która tym kierowała miała miliardowe
dochody i głowę na karku. Była to też najstarsza firma inwestycyjna na świecie.
Jej korzenie sięgały dwustu lat wstecz.
- Nie wierzę, że taki monopolista zainteresował się małymi
wykopaliskami w Warszawie – wyszeptała słabo Krystyna.
- Ale to prawda.
- A może jest tam jeden dział… - zaczął profesor, ale Dagmara
pokręciła głową.
- To prywatne zainteresowanie właściciela.
- A to nie spółka?
- Nie. Jedna osoba jest właścicielem, ale proszę wybaczyć, na razie
nie mam pozwolenia na opowiadanie o tym. Osobie tej nie zależy na rozgłosie, a
jej firmę prowadzi zastęp ludzi. Dlatego może się wydawać, że to spółka.
- No dobrze, ale czemu ta osoba zainteresowała się nami? – chciał
wiedzieć mężczyzna.
- Tego nie wiem. Mam tylko zlecenie na nawiązanie z państwem
współpracy i podpisanie umowy.
- Warunki? – dopytywał profesor.
- Znamy potrzeby wykopalisk i badań i mamy taką ofertę
dofinansowania – podała im kartkę z wyliczeniami.
Profesor zaniemówił z wrażenia, więc Krystyna musiała spojrzeć mu
przez ramię.
- Ile? To żart? Przecież to trzy razy więcej niż dawała uczelnia i
jeszcze kontrakt na pięć lat?
- Dokładnie – powiedziała Dagmara,
- Jest tylko jeden warunek.
- Właściciel chce mieć wyłączne prawa autorskie?
- Nie.
- Decyzyjność w sprawie publikacji, wgląd w nasze notatki?
- Nie. Jedynym warunkiem jestem ja. Macie państwo przyjąć mnie do
zespołu. Z wykształcenia jestem historykiem, a resztę nadrobię pod drodze.
- Tak?
- Tak. Nawet miałam z panią zajęcia, pani profesor.
Krystyna została mile połechtana, ale Adam nie do końca dowierzał w
szczerość intencji właściciela firmy, która zarabiała na innych. Ale na
wykopaliskach nie można było zarobić, pozostawała.
- Wiem – wykrzyknął, aż kobiety podskoczyły – na sam koniec prac
twój pracodawca wystąpi i powie, że to wszystko jego zasługa. Tak?
-Tego nie wiem, ale raczej nie – powiedziała Dagmara.
- Adam przymknij się, a ty dziewczyno powiedz wszystko po kolei.
- Mamy dla państwa kontrakt na pięć lat. No i dla pańskich ludzi
jeżeli zechcą dla was pracować, jak nie, to trzeba będzie zebrać nową ekipę.
Teren wykopalisk i magazyn będą pod ochroną firmy i nikt niepożądany
nie będzie mógł się tam kręcić.
- Słyszałem, że ochroniarze z firmy są bardzo sumienni – i pokazał
gestami, jakby komuś rozkwaszał nos.
- Adam – syknęła Krystyna.
- Będą państwo mogli prowadzić badania i publikować swoje prace
gdzie tylko chcecie. Pracodawca mój chce wiedzieć tylko kiedy, żeby móc sobie
kupić egzemplarz. Nie wolno państwu…
- Wiedziałem, że coś pójdzie nie tak – burknął profesor, a Krystyna
tylko pokręciła głową.
- Pracodawca na razie nie chce żeby państwo publikowali filmy. Wręcz
żąda dyskrecji żeby nigdzie nie wypłynęły. Kiedy uzna za stosowne pozwoli wam
je pokazać całemu światu.
- Kiedy? – zapytała Krystyna.
- Jak je państwo obejrzycie i jak mój pracodawca to zrobi.
- Dobrze, co dalej?
- Co dobrze, co dobrze. Ja się jeszcze nie zgodziłem – wykrzyknął
Reka.
- Ja też nie, ale pozwól jej kontynuować, dobrze?
- No i ja mam dołączyć do zespołu i informować na bieżąco mojego
pracodawcę o postępach prac. Dodatkowo w razie jakiś problemów prawnych,
dostania się do archiwów czy bibliotek, firma służy pomocą.
- Wszystko pięknie, ale my mamy dochodzenie na uczelni.
- Już wszystko załatwione. Jutro dostaną państwo wypowiedzenie, a
uczelnia wycofa się z zarzutów oraz praw do badań nad wykopaliskiem.
- Nawet nie spytaliście nas o zdanie – Adam huknął pięścią w stół.
Dagmara spojrzała na niego zdumiona.
- Myślałam, że zależy panu na tych wykopaliskach?
- Zależy, ale nie chcę żeby ktoś sobie przywłaszczył moje odkrycie i
moją pracę.
- Ale przecież powiedziałam, że nic takiego nie będzie miało miejsca.
- Nie wierzę w bezinteresowność pani szefa.
- Proszę pana, proszę pomyśleć. Ta osoba ma wszystko, mnóstwo
pieniędzy i może sobie kupić co chce. Po co jej wykopaliska?
Profesor wzruszył ramionami.
- Niech pan pomyśli o tym tak, że mój szef po prostu lubi od czasu
do czasu komuś pomóc.
Krystyna usiadła koło Adama na kanapie i położyła mu rękę na
ramieniu.
- Po co się upierasz? Dobrze wiem, że tego chcesz, ja też tego chcę.
Nie tylko dla badań. Dla mnie ważna jest Dorota z filmu. Mimo, że żyła ponad
sześćset lat temu mam wrażenie, że ją znam. Chcę zobaczyć do końca filmy. A
może się okaże, że jest ich więcej? To okazja życia.
Nie odezwał się.
- Wiem, że pięć lat nie wystarczy, ale uczelnia nawet tyle nam nie
dała. A za pięć lat może będzie kolejne pięć, a może będą inni sponsorzy?
- To epokowe odkrycie i sama nie mogę się doczekać żeby do państwa
dołączyć – dodała Dagmara.
Adam jeszcze przez chwilę zmagał się sam ze sobą, w końcu mruknął.
- Niech wam będzie.
Rozdział VIII – Początek
pięknej przyjaźni
W milczeniu jechałyśmy do domu ojca Marii, a im było bliżej, tym
bardziej dziewczyna kuliła się w sobie. Nie chciała wracać, ale też nie chciała
zostawać w niebezpiecznym świecie.
- Czemu uciekłaś z domu? – zapytałam.
- Ponieważ ojciec chciał mnie ożenić ze swoim przyjacielem.
- Starym prykiem?
- Dokładnie. Dodatkowo z podobnymi poglądami na temat roli kobiet i
ich miejsca w domu.
- A jak ojciec traktuje twoją matkę.
- Dobrze, chociaż ona jest cicha i spokojna i zawsze się z nim
zgadza. Ja mam jego charakter i nie jestem cicha.
- Boisz się, że ten przyjaciel będzie cię wychowywał pasem?
- To też, ale chyba bardziej obrzydza mnie to, że jest taki stary.
Ma ze czterdzieści lat.
- A mówiłaś o tym ojcu?
- Z nim nie można rozmawiać. Kiedy próbowałam, to powiedział mi, że
jestem smarkulą i że nie mam nic do gadania – parsknęła gniewnie – ale żeby
mnie wydawać za mąż za starego dziada, to już nie jestem za młoda.
Potem zamilkła na chwilę i zapatrzyła się na pola, które mijaliśmy.
- Ale chyba lepiej będzie, jak wyjdę za niego za mąż i będę znosić
jednego mężczyznę niż być narażoną na atak ze strony wielu. Tak, jak w Gdańsku.
- Zrobili ci coś?
- Nie, jestem zwinna, uciekłam – pochwaliła się.
- Cieszę się, że ci się udało.
- A tobie? Jak ci się udaje przetrwać, jak to jest żyć jako wolna
kobieta wśród tak nieprzyjaznego świata.
Wzruszyłam ramionami.
- Ja nie miałam wyjścia. Znaleziono mnie jako oseska na śmietnisku,
zabrano do Akademii Przysposobienia Obronnego, wychowano, nauczono walczyć i
przetrwać w trudnych warunkach.
- Dlaczego dla nich nie pracujesz? Mój ojciec wynajmuje czasami od
nich żołnierzy, mówi, że są najlepsi.
- I drodzy – dodałam.
- Czemu nie zostałaś w Akademii?
-Ujmijmy to tak? Lubię wolność i uciekłam – skłamałam – nie chciałam
żyć w kieracie rozkazów i musztry.
- Żałujesz?
- Nie – powiedziałam.
- Jak to jest, być wolną i jeździć gdzie się chce i robić co się
chce?
- Wspaniale – uśmiechnęłam się.
- Nie boisz się?
Wzruszyłam ramionami.
- Jestem wyszkolona i mam za sobą kilka lat działalności, umiem unikać
kłopotów. I najważniejsze, żeby mieć dużo czerwonych kryształów, wtedy człowiek
chociaż się wyśpi zanim stanie do walki i zginie.
- Dziwnie mówisz – nie rozumiała.
- Na szczęście ty nie będziesz musiała się o tym przekonywać –
uśmiechnęłam się do niej.
Zatrzymałam się przy bramie wjazdowej na posesje jej domu.
Oczywiście lekko zielonkawa poświata oznajmiała, że nikt się za tę bramę nie
wejdzie.
- Mam coś dla ciebie – powiedziałam i wyciągnęłam małe pudełko. W
niej była mała książka. Maria zbladła.
- Ale bezpieka?
- Myślisz, że twój ojciec wpuści za próg inkwizycję?
- No masz rację – przyznała mi rację – a czym ona jest?
- To słownik. Dzięki niemu będziesz znała więcej słów.
- Dziękuję.
Jakoś nie miała siły wysiąść, a ja nie miałam siły jej wygonić.
- Nigdy się już nie zobaczymy? – zapytała lekko drżącym głosem.
- Dlaczego nigdy? Idziesz na szafot, czy jak? – zaśmiałam się
nerwowo – przecież zawsze możesz mnie zaprosić na herbatkę.
- Ale jak? Ty jesteś w ciągłym ruchu?
- Często jeżdżę na trasie Warszawa – Gdańsk i zawsze zatrzymuję się
w karczmie „Pod Krzyżackim Mieczem” w Malborku. Możesz tam wysyłać zaproszenia
i adres.
- A teraz gdzie jedziesz?
- Właśnie tam, a potem w kilka innych miejsc. Muszę się dobrze
przygotować do wypłynięcia w morze. No i gdzieś ulokować Łazika żeby mi go ktoś
nie buchnął – plotłam trzy po trzy.
Ale w końcu musiałyśmy się rozstać.
- Na pewno nie chcesz dostać kasy za znalezienie mnie?
- Nie. Lepiej niech ci ojciec dołoży do wyprawki ślubnej.
Skrzywiła się, ale tylko chwilę.
- No to cześć – powiedziała i uścisnęła mnie serdecznie. Nie byłam
przyzwyczajona do takiej poufałości, ale odwzajemniłam uścisk.
Poczekałam aż wejdzie za osłonę i odjechałam.
Nie miałam zamiaru nocować w Malborku, ale pogoda nagle załamała się
i przyszła potężna burza i zanim przeszła zrobiło się bardzo późno. Zjadłam
więc małą kolację i poszłam do pokoju. Zabezpieczyłam go i rzuciłam się na
łóżko.
Włączyłam kamerę i zaczęłam się jej zwierzać.
- Ciekawe, jak to jest żyć sobie spokojnie w luksusie i nie martwić
się o jutro. Mieć świadomość tego, że mężczyźni w rodzinie wszystko za ciebie
załatwią. Mieć luksus bycia głupią – zastanowiłam się i poprawiłam – nie
głupią, niewykształconą i beztroską. Maria nie wiedziała, co to waleń i ocean,
a dla mnie ta wiedza jest, jak chleb powszedni. Czy bym zamieniła się z nią na
złotą klatkę? Z moją wiedzą i doświadczeniem, nie. Ale gdybym była prosta, jak
konstrukcja cepa, to niczego więcej bym od życia nie oczekiwała, byle mieć
spokój, jedzenie, dobrego męża i zdrowe dzieci. Mam nadzieję, że dziewczyna po
przygodzie w mieście zrozumiała, jak ma dobrze i przestanie się ojcu stawiać.
Zrozumie, że on ją chroni. Co nie znaczy, że przestałam go uważać za palanta,
który wydaje ją za swojego kumpla. Pewnie życie za zieloną kurtyną, jest jak
każde inne, w jednym lepsze w innym gorsze.
Czując, że już za bardzo filozofuję wyłączyłam urządzenie.
Następnego dnia nie wierzyłam własnym oczom. Przy moim Łaziku stała
Maria. Ubrana w sukienkę i pantofle na płaskim obcasie. Na ramieniu miała wypchany
plecak w kwiatki.
- Pomyślałam sobie wczoraj o tym, co mi powiedziałaś – zaczęła.
- Tak? A co ja ci takiego wczoraj powiedziałam? – wyjąkałam, bo nie
mogłam wyjść z szoku.
- Że nie żałujesz, że uciekłaś z Akademii, że lubisz wolność.
- Ojć – pomyślałam ze zgrozą. Nakłamałam dziewczynie, a ona w to
uwierzyła.
- Doszłam do wniosku, że też wolę wolność, że nie chcę żyć za
zieloną zasłoną, że mam dość głupich gazetek i nie chcę wychodzić za mąż za
kumpla ojca. I że to wstyd, że nie wiem co to waleń czy ocean. Że nie znam nazw
drzew i zwierząt, że nie rozumiem połowy słów z pierwszej strony słownika,
który mi dałaś. Chcę się uczyć, chcę zobaczyć świat. Proszę cię, weź mnie ze
sobą, ja się szybko uczę. Naucz mnie władać bronią i walczyć, jak ty. A zobaczysz,
nie będę dla ciebie ciężarem.
Patrzyłam na nią, a wewnątrz mnie kotłowało się tyle emocji, że nie
wiedziałam od której zacząć.
- Ojciec wie?
- Napisałam mu list. Może kiedyś zrozumie mój wybór, a jak nie –
wzruszyła ramionami – to jego problem.
Zdecydowałam.
- Wracaj do domu.
Widziałam zawód w jej oczach, nie takiej odpowiedzi oczekiwała.
- Ja cię nie wezmę ze sobą. Nie mam czasu cię niańczyć. Poza tym
lubię cię i nie chcę żebyś szybko zginęła.
- Nie weźmiesz mnie? – jąkała się – a ja myślałam, że skoro się
znamy, to mi pomożesz.
- Mario, ten świat tak nie działa – powiedziałam – lubię cię i
właśnie dlatego odsyłam cię do domu.
- Proszę – jęknęła – ja zostawiłam ojcu list.
- Trudno. Przeprosisz go po raz drugi i przestaniesz się wygłupiać.
- Ale ja chcę wieść życie takie, jak ty? Mieć przygody i zwiedzać
świat.
Zamknęłam oczy i policzyłam do dziesięciu, potem powiedziałam, jak
najspokojniej umiałam.
- Życie to nie przygoda.
- Ale mówiłaś, że jest wspaniale?
- Tak, tak – wykrzyknęłam – mówiłam, pewnie że mówiłam. Ale o sobie,
nie o tobie. Ty jesteś bezbronna jak niemowlę, ja nie.
Wsiadłam do Łazika i włączyłam silnik. Odjechałam.
Spojrzałam we wsteczne lusterko. Maria stała w zwiewnej jasnej
sukience, z włosami szarpanymi wiatrem i z plecakiem smętnie zwisającym jej z
ramienia.
- Co ty robisz? – powiedziałam sama do siebie – przecież jak ją
zostawisz ona i tak postawi na swoim i zginie w ciągu kilku dni.
Zatrzymałam się i wystawiłam dłoń za okno. Widząc, że ją wołam.
Podskoczyła radośnie i już po chwili siedziała koło mnie w samochodzie z
uśmiechem szerokim jak banan.
- Powiedzmy sobie jedno – zaczęłam – dopóki będę cię uczyć słuchasz
się mnie i nie sprzeciwiasz moim decyzjom, jasne?
- Jasne.
- Zacznę od pierwszej. Pojedziemy do Warszawy i zostaniesz przez
jakiś czas z człowiekiem, który cię ochroni. Ja muszę wrócić do Gdańska i zająć
się pracą. Nie mogę cię wziąć ze sobą, bo to niebezpieczne przedsięwzięcie.
Maria chciała coś powiedzieć, ale uciszyłam ją gestem.
- Posłuszeństwo. To pierwsze słowo, które teraz poznajesz i
stosujesz.
- Dobrze.
- Ale nie martw się, u Marka jest mnóstwo książek i wiedzy zapisanej
w komputerach, Ten miesiąc beze mnie będziesz się uczyć pożytecznych rzeczy.
Poza tym Marek umie dobrze walczyć wręcz, będzie cię szkolił.
- A czy ten człowiek jest młody?
- Starszy ode mnie, ale niewiele, więc nie taki stary. I bardzo
miły.
- A skąd wiesz, że mnie przyjmie?
- Jak nie będzie chciał, to mu zapłacę – spojrzałam na nią – ale nie
myśl sobie, że zawsze będziesz na moim utrzymaniu. W końcu zaczniesz pracować i
zarabiać na siebie. W ciągu mojej nieobecności możesz się również zastanowić
nad tym, co chciałabyś robić.
- Chciałabym jeździć tak jak ty…
- Nie nadajesz się – widząc jej zbolałą minę dodałam – przynajmniej
na razie. Potem się zobaczy. Ale jak będziesz ze mną, to trochę pojeździsz.
- Fajnie – rozsiadła się w fotelu i włączyła radio. Po chwili obie
nuciłyśmy jakąś starą piosenkę o miłości.
-------------------------------------------------------------------------------------------------
Wykopaliska i badania nad „Ciemnymi wiekami” ruszyły pełną parą.
Cała ekipa zadowolona z podwyżki, oprócz wtyczki Dareckiego, powróciła do
pracy..
Adam Reka siedział w piwnicach i wyciągał zabytki. A Krystyna wraz z
Dagmarą oglądały nagrania z kamer i robiły notatki.
Kobiety mimo różnicy wieku od razu przypadły sobie do gustu i bardzo
szybko przeszły na ty. Obie zachwycały się nagraniami i Dorotą, która jak tylko
mogła nagrywała swoje przesłania dla potomnych. Żałowały jedynie tego, że tak
niewiele im pokazywała. Być może nawet o tym nie pomyślała, być może bezpieka
czaiła się za każdym rogiem i wolała nie ryzykować.
- Bardzo bym chciała zobaczyć tamtą Warszawę i Gdańsk - rozmarzyła się Dagmara.
- Ja również – zaśmiała się Krystyna - ale wiesz, że nie może jawnie
chodzić z tym sprzętem po ulicy. To i tak wielki cud, że coś takiego
znaleźliśmy.
- Szkoda – Dagmara zrobiła smętną minę.
- Ale zamek w Malborku nadal stoi – powiedziała niby bez związku
Krystyna.
- Ale to tak stary zabytek, że nie pozwalają nikomu po nim chodzić.
- Sama powiedziałaś, że twoja firma może wszystko – uśmiechnęła się
Krystyna.
- Chcesz tam pojechać?
Kobieta pokiwała głową i powiedziała.
- Chcę wczuć się klimat, może coś znaleźć? W końcu często tam bywała?
- Wątpię, czy cokolwiek przetrwało – mruknęła Dagmara – ale wiem, o
co ci chodzi, chcesz bardziej się z nią zintegrować.
- Tak.
- Ja też.
- W takim razie powiem o tym Adamowi, może się z nami zabierze, a ty
załatw nam wejście na zamek.
- Dobrze.
Komentarze
Prześlij komentarz