Z pamiętnika singielki - opowiadanie - odc.2
Gorączka - 38°
Ilość wysmarkanych chusteczek – 100
Zadowolenie – żadne
No i jestem chora. Ale nie przez środowe wypadki. W czwartek i
piątek było wszystko w porządku, ale w sobotę zachciało mi się przewietrzyć
mieszkanie i zamiast wyjść gdzieś, ja siedziałam w tych przeciągach.
Ciekawe, czy dostanę się jutro do lekarza. Nie mam siły pisać. A z
resztą nie ma o czym.
05 lutego 2015 –
czwartek
Zdrowie – wróciło
Zadowolenie – żadne
Sąsiedzi – koszmarni
Zaziębienie prawie już minęło. Cudowny Dariusz nie był zachwycony,
że w tak gorącym okresie będę na zwolnieniu, ale obiecałam mu, że będę pracować
przez Internet. Co za czasy? Żeby praca była głównym punktem mojego życia.
Ale lubiłam ją i ludzi, którzy tam zatrudnieni.
Anka odwiedziła mnie i od wejścia krzyczała.
- Kaszl na mnie, też chcę mieć trochę wolnego – robiłam co mogłam,
ale nie wiem, czy wyszło.
Ale ja nie o tym miałam pisać.
Zaczynam żałować, że sprowadziłam się właśnie tutaj i przed oczami
miga mi wizja 30 lat stresu spowodowanego sąsiadami.
Co prawda nie robię imprez i nie trzeba już wzywać policji, ale
babcia emerytka i małżeństwo z naprzeciwka chyba nadal prowadzili ze mną wojnę.
Za każdym razem, kiedy koszmarna rodzinka wychodziła z mieszkania,
jej małoletnie dzieci zawsze przekręcały mi wycieraczkę i coś łupało w moje
drzwi. Nie były to buty, bo by zostały ślady, ale torba na kapcie? Możliwe.
Znowu emerytka ostentacyjnie zatrzasnęła mi drzwi wejściowe pod
nosem, kiedy szłam za nią do klatki. Ale to jeszcze nic. Kiedy weszłam do
osiedlowego sklepu, bo chora nie chora, jeść coś muszę, usłyszałam ją, jak
opowiada ekspedientce, jaką to ja jestem niewychowaną osobą. Zastanawiałam się
czy zareagować, ale ostatecznie zrezygnowałam, po co jeszcze bardziej zaogniać
sytuację. Miałam też nadzieję, że z czasem wszystko ucichnie. Ale kiedy usłyszałam:
- Burdel chciała nam zrobić, psze pani. Samochody jakiś gogusiów
parkowały pod blokiem. Mówię pani, nie wiadomo co się tam działo. To jakaś
latawica.
Wściekła podeszłam do lady, gdzie stała ta baba z ekspedientką.
- Burdel, to może ma pani w swoim domu. I ostrzegam, że jeżeli
jeszcze raz usłyszę na mój temat jakieś negatywne opinie, pozwę panią do sądu
za pomówienie.
Babę zatchnęło, ale ekspedientka popatrzyła na mnie krzywo i
mruknęła:
- Prostaczka.
- Pani też chce dołączyć? – spojrzałam na nią bystro.
Ta nic nie odpowiedziała, tylko odwróciła wzrok.
- Zdzira – wyrzuciła z siebie emerytka.
- O, jak dobrze – uśmiechnęłam się zjadliwie i wyjęłam telefon –
ma pani jeszcze coś do powiedzenia?
- Zdzira – powtarzała emerytka – zdzira, która nie ma za grosz
kultury. Jesteś podłą zdzirą.
Pokazałam jej telefon z bliska i warknęłam.
- Nagrałam panią i będę tak robić za każdym razem, jak panią
zobaczę. A potem spotkamy się w sądzie.
Wyszłam ze sklepu, nie czekając na reakcje tej baby.
Myślałam, że to koniec, ale po południu usłyszałam dzwonek do
drzwi.
- Tak.
- Marek Jagoda, dzielnicowy, czy może pani otworzyć?
Zdziwiona uchyliłam drzwi.
- Przecież jestem cicho – powiedziałam do niego.
Policjant odpowiedział.
- Proszę pani, jestem tutaj dzielnicowym od pięciu lat i jeszcze
ani razu nie interweniowałem w tym bloku, a do tego dwa razy. To spokojna
okolica.
- Przepraszam – przerwałam mu wywód – ale o co chodzi?
- Sąsiedzi się na panią skarżą.
Podniosłam ze zdziwienia brwi.
- A dlaczego?
- Wszczyna pani awantury w sklepie, jest pani nieuprzejma.
- I rozumiem, że jestem aż tak zła, że trzeba było wezwać policje.
Może mnie pan od razu skuje i wywiezie do aresztu – mój głos przybrał wysokie
tony irytacji.
- Nie przesadzajmy – uśmiechnął się lekko – tylko chciałem…
- Czy chce pan mnie pouczyć, wlepić mandat, czy zrobiłam jakieś
wykroczenie?
- Nie, tylko chciałem panią prosić o zachowanie spokoju. Nie ma co
się złościć na starych mieszkańców, a oni trochę pani zazdroszczą.
- I dobrze – warknęłam – czy to wszystko?
- W zasadzie tak – powiedział.
- No to do widzenia – i zamknęłam drzwi.
Byłam wściekła. Co za chore miejsce wybrałam. Czy zawsze już tak
będzie?
07 lutego 2015 – sobota
Samopoczucie – na plus
Rodzina – na plus
Czas wolny – na minus
Po raz pierwszy zostałam oficjalnie zaproszona przez rodziców na
obiad.
W zasadzie nie było problemu żebym przychodziła do nich
codziennie, ale to było takie uroczyste podkreślenie mojej samodzielności.
Odkąd się wyprowadziłam, byłam w domu rodzinnym zaledwie dwa razy
i to na chwilę. Teraz miałam przyjść, jako gość i dostać obiad. Podobno miałam
nawet nie ruszyć się z miejsca do sprzątania ze stołu.
Uważałam, że trochę przesadzali, ale z drugiej strony, fajnie jest
być rozpieszczaną.
Kiedy weszłam do mieszkania rodziców od razu zauważyłam zmiany. W
przejściu było mniej butów (no bo nie było moich), z wieszaków znikła tona
kurtek, marynarek i płaszczy (tak, lubiłam zakupy).
Nagle z pokoju, który kiedyś był mój i Marty, wyskoczyła właśnie
ona, cała rozpromieniona i puchnąca z dumy.
- Chodź, zobacz – krzyczała, jak to nastolatka i ciągnęła mnie za
rękę.
Weszłam do pomieszczenia i zamarłam. Nie powiem, zrobiło mi się
trochę przykro. Tak szybko, po mnie posprzątali. Ale z drugiej strony, mała
miała pokój tylko dla siebie. Urządziła go tak, że aż mi oczy poraziło. Moja
młodsza siostra kochała każdy odcień różowego i białego. Póki ja tam rządziłam,
nie pozwalałam jej go nigdzie wystawiać. Teraz mogła zrobić co chciała.
Wnętrze przypominało pokoje z filmów Disneya dla nastolatek. Mnóstwo,
pluszaków, poduszeczek, miniaturowych szufladek w komodzie i wszystko w jej
ulubionych kolorach.
- Uciekam stąd – powiedziałam ze zgrozą.
- Powiedz, że ci się podoba – piszczała.
- Kobieto, to dla 13 latek, a nie dla dorosłych panien –
mruknęłam.
Wypięła mi język i powiedziała oburzona.
-To twoja wina, przez ciebie mam opóźnione dzieciństwo.
I znowu wypięła mi język.
Chciałam coś dodać, ale mama zawołała wszystkich do stołu.
Wszystko wyglądało, jak przy jakiejś poważnej uroczystości
rodzinnej. Nawet postarali się o ładne serwetki i to takie, które kładzie się
na stół, jak w gości przychodzi ciocia Hania. No właśnie.
- Ciocia też będzie? – spytałam ze zgrozą.
- Nie – zaśmiał się ojciec – nie panikuj, tylko my.
Odetchnęłam z ulgą. Po czym zaczęliśmy jeść.
Ale nic nie było takie, jak dawniej. Kiedyś wybuchały kłótnie o
sałatkę i ziemniaki. Dzisiaj każdy sobie
nałożył na talerz i nikt nawet nie pisnął, że ktoś dostał więcej od niego.
- Dziwnie – mruknęłam.
- No, dziwnie – odparł mój brat Piotrek i zabrał mi z przed nosa
porcję półmisek z kotletami.
- Ej, oddawaj – fuknęłam.
No i wyrwaliśmy się z tego nienormalnego letargu.
Reszta popołudnia minęła na zwykłych przepychankach i rozmowach o
niczym.
Jedyną różnicą było to, że ja wracałam do innego mieszkania.
Mama dała mi wałówkę, bo jak zwykle nie dała sobie przetłumaczyć,
że nie jadę na Syberię, a kilka przecznic dalej.
09 lutego 2015 –
poniedziałek
Zadowolenie żadne, bo wróciłam do pracy. A poza tym moje wpisy są
beznadziejne. Jak jakiejś starej panny. Brzmią mniej więcej tak.
Byłam w pracy, było fajnie.
Byłam w domu rodziców, było fajnie
Ścięłam się z sąsiadką, było fajnie. No nie, wróć. Było
koszmarnie.
Czy ja naprawdę nie mam o czym pisać? Żadnych przygód, żadnych
uniesień serca. Co ze mną jest nie tak!!!
No dobra, pan posterunkowy Marek Jagoda mimo, że jest ode mnie
trochę starszy, jest niczego sobie. Zapomniałam zobaczyć, czy ma obrączkę.
Czyli mam jeszcze jakieś kobiece instynkty.
10 lutego 2015 -
wtorek
Humor – fajerwerki
Cudowny dzień – fajerwerki
Praca – kocham ją
Pieniądze – je też kocham
Siedziałam sobie grzecznie w pracy i pracowałam nad jakimś
skomplikowanym wzorkiem dla firmy perfumeryjnej, kiedy drzwi od gabinetu
cudownego Dariusza otworzyły się z hukiem i wybiegł z niego niezwykle uradowany
szef.
- Mamy to! – krzyczał – mamy!
Popatrzyłam na Ankę, ta zrobiła nieznaczne kółko na czole. Na
szczęście szef tego nie zobaczył. Stanął na środku naszego pokoju i szczerzył
swoje piękne zęby.
- Mamy kontrakt! Ogromny! – krzyknął.
- Z tymi, których gorąco wykurzyło? – spytałam.
- Oni zgodzili się w zeszłym tygodniu – popatrzył na mnie dziwnie,
a potem się roześmiał – no tak, nie było pani.
Po czym wykrzyknął jeszcze raz.
- Jedna za największych firm w Polsce, chce u nas zamówić logo i
reklamę i w ogóle.
Raz na jakiś czas trafiała się taka perełka. I dobrze, bo wtedy
szef dawał podwyżki, a ja swojej nie widziałam od dwóch lat. Byłam prawie
pewna, że ją dostanę, bo napracowałam się nieziemsko przy zachęceniu tej firmy
do podpisania umowy z nami. A jak nie podwyżka, to chociaż premia.
Ale nie, tej nie dostanę, były w styczniu. Następna też będzie w
styczniu.
Przestałam chwilowo myśleć
o pieniądzach i zaczęłam się cieszyć razem z całym biurem. Nie wiadomo
skąd na jednym ze stołów pojawił się szampan, a ktoś wykombinował jakieś
ciastka. Atmosfera w pracy był iście zabawowa, a cudowny Dariusz nie oponował.
Rzadko można dostać tak wielkie pieniądze.
Byliśmy porządną firmą i mieliśmy stałych klientów, ale czasami
potrzeba było takiego zastrzyku. Wtedy też rodziło się więcej pomysłów i w
ogóle było super.
Wypiliśmy po kieliszku, pogadaliśmy o naszym szczęściu i po
jakiejś godzinie wszyscy wróciliśmy do pracy.
Pod koniec dnia cudowny Dariusz wezwał mnie do biura.
Weszłam, wskazał mi krzesło naprzeciw swojego biurka. Usiadłam, a
on uśmiechnął się szeroko.
- No, pani Magdo, mam dobrą wiadomość.
- To cudownie, dla mnie?
- Oczywiście. Dostanie pani podwyżkę.
- Niemożliwe – mimo, że spodziewałam się tego i tak byłam
zaskoczona. Nie wiedziałam, że tak szybko.
- Tak. Od marca będzie pan zarabiać 500 złotych więcej.
Ucieszyłam się, bo poprzednia to było 100 złotych. Czyli zaczął
mnie doceniać?
- Nic pani nie mówi? – zdziwił się – za mało?
I zanim zdążyłam się odezwać, powiedział.
- Ma pani rację. Tyle pani robi, niech będzie 700 złotych. Może
być? Ale nie więcej, bo innym też chce coś dać – uśmiechał się do mnie szeroko.
A ja zaniemówiłam na amen.
- Pani Magdo? Czy wszystko w porządku? – pomachał mi ręką przed
oczami.
Ocknęłam się.
- Ależ t… tak – wydukałam – nie wiem, jak panu dziękować. Cieszę
się. Co ja mówię, bardzo się cieszę.
Cudowny Dariusz spojrzał na mnie z błyskiem w oku.
- Mówiła coś pani o podziękowaniu.
- Oczywiście, czy mogę coś dla pana zrobić?
Szef spochmurniał i spytał nieśmiało.
- Pani Magdo – przerwał – głupia sprawa, ale… ten…. no… Czy pani
przyjaciółka Anna, bardzo się na mnie gniewa?
Zatkało mnie po raz drugi. Nie spodziewałam się takiego pytania. W
końcu wzięłam się w garść i powiedziałam.
- Nie gniewa się, ale nie wie co pan myśli i uważa, że coś
zepsuła. I dlatego pana unika.
Po chwili ciszy cudowny Dariusz uśmiechnął się lekko o powiedział.
- Dziękuję pani za szczerość. I przypominam, że od marca będzie
pani zarabiać 700 złotych więcej.
- Dziękuję – uśmiechnęłam się i uścisnęłam mu dłoń.
- Jaka jest szansa, że pani nic nie powie swojej przyjaciółce?
- Żadna – odparłam z szerokim uśmiechem – mogę dać panu dwa dni,
potem wszystko jej powiem.
- Zatem stoi.
- Stoi.
Wyszłam z gabinetu w podniosłym nastroju i chyba musiałam mieć
głupawą minę, bo Anka burknęła.
- Ile dostałaś?
- Nawet nie pytaj. Duuuuużoooo!
- Ha! Mnie pewnie nawet nie wezwie.
I w tym momencie zadzwonił wewnętrzny telefon. Anka podniosła
słuchawkę, po czym spojrzała na mnie.
- Teraz ja.
- Powodzenia – uśmiechnęłam się szeroko – mam nadzieję, że też
dostaniesz tyle co ja.
A kiedy znikła za drzwiami dodałam.
- A nawet więcej.
Kiedy to piszę, nadal nie dochodzi do mnie, że będę miała 700 stów
więcej. Kto tyle daje? On oszalał?
A co mnie tam! Ważne, że będę je miała. Muszę się zastanowić, na
co je wydam. W końcu raz na jakiś czas trzeba zaszaleć.
11 lutego 2015 -
środa
Życie cudzym życiem – 100%
Zadowolenie z własnego – 100%
Równowaga w życiu – 100%
Euforia z okazji podwyżki nie opuściła mnie nawet następnego dnia.
Jak na skrzydłach podążyłam do pracy i postanowiłam dać z siebie wszystko. Jest
jednak dużo prawdy w powiedzeniu, że dobry pracownik, to dobrze opłacany
pracownik.
W biurze zastałam rozpromienioną Ankę, która nie wiedziała, co
najpierw opowiadać. To bladła, to czerniała, a do tego jąkała się z nadmiaru
wrażeń. W końcu powiedziała.
- Dostałam duuuużą podwyżkę.
- Super, a ta druga wiadomość? – zaskoczyłam ją i widząc jej
zdziwioną minę parsknęłam śmiechem.
- Jaka druga wiadomość? – wymamrotała.
- TA druga wiadomość.
Anka pokraśniała i uśmiechnęła się od ucha do ucha.
- Cudowny Dariusz powiedział, że bardzo mu źle z tym, że
przestałam go zaczepiać miłymi słówkami. A do tego zaprosił mnie na kawę.
- Tak?! – pisnęłam – i co?
- Dobra była.
- Nie denerwuj mnie, bo jak cię palnę! Co było oprócz kawy, mów!
- Całowaliśmy się – usłyszałam za plecami głos cudownego Dariusza
i zamarłam. Anka spiekła raka i wybąkała.
- Panie dyrektorze, niech pan sobie nie żartuje.
- Warto było, bo przynajmniej pani przyjaciółka zaniemówiła –
uśmiechnął się do niej czule.
- Ale nic takiego nie miało miejsca – ciągnęła speszona Anka.
- A chciałaby pani? – NO NIE! Powiedział to. I to przy mnie!
Ankę zatkało i tylko co raz bardziej czerwieniała. A ja nie mogłam
przecież się wtrącić. Zepsułabym chwilę. Cudowny Dariusz wpatrywał się w nią
intensywnie, ale ona nawet się nie poruszyła.
- Niech pani nie zapomni o oddychaniu – zwrócił się do niej, a
potem do mnie – i pani też. Nie chciałbym stracić tak dobrych pracownic.
I poszedł do swojego gabinetu.
Popatrzyłyśmy na siebie i ja pierwsza syknęłam.
- Szybko, do łazienki.
Łazienka na szczęście była położona całkowicie po drugiej stronie
budynku, odgrodzona od pomieszczeń biurowych i sali konferencyjnej
potężnym holem. Zamknęłam drzwi i na
trzy – cztery zaczęłyśmy piszczeć, jak wariatki.
- Słyszałaś?!
- No.
- Słyszałaś?!
- A jakże. Chce cię całować! Czy to nie szałowe?!
- No!
Poziom prezentowałyśmy, jaki prezentowałyśmy. Ale takich emocji
nie można było inaczej z siebie wyrzucić.
- Czemu mu nie odpowiedziałaś? – zrugałam ją.
- Zatkało mnie.
- Ale on chce cię całować! Szał!
- Wczoraj rozmawialiśmy prawie bez przerwy, okazało się, że mamy o
czym. Odwiózł mnie potem do domu, ale nie było nic więcej. A dzisiaj, takie
kwiatki!
- No to mamy romans biurowy – ucieszyłam się, ale Anka mnie
poprawiła.
- Jeszcze nie romans, a raczej flirt.
- Flirtuj więc ku mojej radości.
Do łazienki weszła osoba z sąsiedniej firmy, z którą dzieliliśmy
piętro wieżowca w centrum Warszawy, więc musiałyśmy skończyć nasze piski.
Wróciłyśmy do pracy. Ja byłam bardzo zadowolona, że Ance wrócił
humor i widziałam, jak raz po raz zamyśla się i uśmiecha do siebie pełna
radości, ale i oczekiwania.
Nie zazdrościłam jej, raczej cieszyłam się jej szczęściem.
14 lutego 2015 -
sobota
Humor – do bani
Nienawidzę - walentynek
Czego mi się chce – chłopa, nie czekolady, nie piwa, nie chipsów,
nie jednak chłopa
Kretynizm – 100%
Nienawidzę walentynek. Nie dość, że jest to komercyjne święto
kiczu, to jeszcze nie mam z kim ich spędzać. I to już trzeci rok z rzędu.
Co ze mną jest nie tak?
Obejrzałam dzisiaj trzy romantyczne filmy, wyłam przy nich z
rozpaczy, że ja tak nie mam. Moja lekka histeria pewnie wynikała z tego, że
piłam do tego piwo i po trzecim po prostu się rozkleiłam. Smarkałam w
chusteczkę tak żałośnie, że aż się zaczęłam śmiać. A potem popukałam się w
głowę i zastanowiłam nad sobą. Westchnęłam przeciągle i przejrzałam się w
lustrze. Byłam ładna, nawet z zapuchniętymi oczami. Miałam wszystko jak trzeba
i w odpowiednich proporcjach. Włosy miałam długie i falujące i blond, więc
czemu…? Przecież jestem blondynką, więc czemu nie mam faceta. Przecież faceci
lecieli na takie jak ja, nie znałam żadnej samotnej. A może jestem za ciemna,
może powinnam rozjaśnić włosy?
I od razu postanowiłam wprowadzić swój pomysł w czyn.
Nie zwracając uwagi na to, że jestem po trzech piwach i że jest 19
00, ubrałam się i poszłam do sklepu na zakupy.
Na szczęście niedaleko ode mnie był supermarket, więc mogłam się tam
poruszać anonimowo. Kupiłam co trzeba i kolejne trzy piwa i wróciłam do
mieszkania.
Od razu zabrałam się do pracy nad sobą, ale nie zapomniałam puścić
sobie kolejnego romantycznego szmelcu. Siedząc z turbanem na głowie popijałam
piwo i chlipałam na kolejnej scenie gorącej miłości, dla odmiany nie w parku,
nie na dworcu, nie na plaży, ale na moście w strugach deszczu.
Gdyby ktoś mnie zobaczył w takim stanie, to by się nieźle zdziwił,
ja i romantyzm. A jednak człowiek czasem pęka i nie daje rady obejść się bez
łez.
Nie to, żeby mi było bardzo źle w życiu, ale czasami odczuwałam
taką pustkę, że aż mnie ssało w środku. Dlatego zalewałam to uczucie piwem.
No i wśród tych ochów i achów dobiegających z ekranu, poprzez moje
przemyślenia zupełnie zapomniałam o tym, że mam rozjaśniacz na głowie.
Kiedy sobie o tym przypomniałam, było już za późno żeby cokolwiek
ratować.
W łazience wyrwał mi się z gardła przerażający krzyk.
Moje włosy, piękne włosy były…. były…. białe, żółte, sine i
połamane. Wyglądałam, jak strach na wróble.
Szybko wsadziłam głowę po wodę i usiłowałam zmyć paskudztwo z
głowy. Ze zgrozą patrzyłam ile mi przez moją własną głupotę wyszło ich z głowy.
Nagle usłyszałam dzwonek do drzwi. Najpierw chciałam go
zignorować, ale ten brzęczał natrętnie.
Wyprostowałam się i złapałam ręcznik. Wytarłam dziwną szopę i
poszłam otworzyć. Za drzwiami stał nikt inny, jak posterunkowy Marek Jagoda.
Patrzył na mnie jakoś dziwnie.
- Dobry wieczór – zająknął się, pociągnął nosem – co pani piła?
Zdziwiłam się jego tonem, bo przedstawiał czystą grozę.
- A co? – zapytałam zadziornie – nie mogę już się napić we własnym
mieszkaniu? Komu to przeszkadza?
- Co pani piła? Nic pani nie jest? Dziwnie pani wygląda – posterunkowy
był dziwnie zaniepokojony.
Cofnęłam się do lustra i spojrzałam w nie.
Jęknęłam zrozpaczona. Normalnie żona jakiegoś trolla. Moje włosy,
sterczące na wszystkie strony i mające różną długość spowodowaną połamaniem.
Kolor nie do zidentyfikowania. Do tego na czole miałam niezłą wysypkę, oczy
zapuchnięte od płaczu i czerwony nos. Całe szczęście, że piłam to piwo, więc
miałam przytępione poczucie wstydu i porażki. Wróciłam do drzwi. Posterunkowy
nadal tam stał i wpatrywał się we mnie ze zgrozą.
- Co tym razem zrobiłam? – spytałam gniewnie.
- Jest 12 00 w nocy, a pani krzyczała w łazience. Obudziła pani
cały pion, sąsiedzi mnie wezwali na interwencje.
- Żeby przy prawdziwych tragediach byli równie gorliwi –
mruknęłam, ale posterunkowy słyszał. Nic jednak nie powiedział, bo cały czas
był zbity z tropu moim wyglądem.
- Czy u pani wszystko w porządku? – spytał niepewnie.
- W absolutnym – odparłam i wzruszyłam ramionami.
- Czy może mi pani udzielić informacji, co pani piła?
- Piwo – przyznałam.
- A ten dziwny zapach?
- Jaki zapach? – zdziwiłam się i po chwili zrozumiałam,
uśmiechnęłam się i powiedziałam – rozjaśniacz. Wiem śmierdzi strasznie, ale go
nie piłam.
Posterunkowy przez chwilę się wahał, ale w końcu powiedział.
- Proszę więcej nie pić i iść spać. Miłej nocy – i odszedł.
Zamknęłam za nim drzwi i posłuchałam polecenia.
15 lutego 2015 -
niedziela
AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!!!!!!!!
Co ja mam na głowie! Ratunku! Co ja zrobiłam, chyba mi się
naprawdę te walentynki na łeb rzuciły? Czy ja oszalałam?
AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!!!
I widział to ten posterunkowy i na bank sąsiedzi, którzy go
wezwali.
Co za koszmar. Co ja teraz zrobię. Moje piękne włosy nadają się
tylko do wyrzucenia. Co za wstyd. Nigdy nie wyjdę z domu.
16 lutego 2015 -
poniedziałek
Rozpacz – 100%
Fryzjer – 100%
Pytania o nowy image – 100%
Zaczynam się zastanawiać, czy „Dziennik Bridges Jones” nie ma na
mnie jakiegoś niewidzialnego wpływu. Tej kobiecie co i raz przytrafiały się
różnego rodzaju kataklizmy i chyba teraz przerzuciło się na mnie.
Jeszcze chwila a zacznę palić i się odchudzać.
Szybko otrząsnęłam się z tych myśli, bo o wiele ważniejsze było,
co zrobić z tym czymś na głowie.
Na własne życzenie zniszczyłam to co miałam najlepszego. Nie
mogłam tak się pokazać w pracy, dlatego zadzwoniłam tam i powiedziałam, że się
spóźnię.
Potem zadzwoniłam do Anki i wszystko jej opowiedziałam, żeby nie
była zaskoczona moją zmianą. Uśmiała się do łez, ale kiedy na nią nakrzyczałam,
że jest wredną małpą, udała skruchę i podała adres dobrego fryzjera.
Kiedy ten mnie zobaczył zaniemówił, a potem skinął głową na innych
pracowników salonu. Obejrzało mnie pięć osób. Dotykali mojej głowy, łapali za
kosmyki i wzdychali.
- Co pani zrobiła? – spytał wreszcie fryzjer.
- Syndrom nieudanych walentynek – burknęłam.
- Rozumiem – powiedział ugodowo i o nic więcej już nie pytał.
Kiedy usiadłam przed lustrem długo się zastanawiał, aż w końcu
powiedział smutno.
- Ścinamy na krótko i nie zmieniamy koloru, bo całkowicie pani
wyłysieje. Dam pani też odżywki, które pomogą się włosom odbudować.
- Będę taka w ciapki? – spytałam.
- Niestety tak, ale spróbuję zrobić z tego arcydzieło i pokażę
kilka stylizacji, jakie będą dla pani najkorzystniejsze w tej sytuacji.
- Nigdy nie miałam krótkich włosów – bąknęłam nieszczęśliwa.
- Na szczęście ma pani taki kształt twarzy, że w krótkich też
będzie pani dobrze.
To mnie trochę pocieszyło, ale jakoś sobie tego nie wyobrażałam.
Uważałam, że właśnie długie włosy są symbolem kobiecości i
atrakcyjności kobiety. Westchnęłam i powiedziałam z rezygnacją.
- Czyń pan swoją powinność.
Potem patrzyłam w lustro i nie mogłam uwierzyć, że to ja. Nie to,
żebym wyglądała bardzo źle, tylko po prostu, to nie byłam ja. Do tego te
różnokolorowe włosy od białego po żółte. Co mi strzeliło do łba, żeby je
rozjaśniać?
- Niech pani nie płacze – powiedział fryzjer – bardzo ładnie pani
wygląda.
- Ale są krótkie – chlipnęłam – teraz to już na pewno nikt mnie
nie zechce i będę miała kolejne walentynki zmarnowane.
Fryzjer roześmiał się krótko i zapewnił, że nie. Ale co miał
powiedzieć.
Za nowy wizerunek zapłaciłam fortunę, ale musiałam przyznać, że
facet wykonał kawał dobrej roboty.
Pojechałam do pracy.
Anka obiecała mi, że powie wszystkim, że zmieniam fryzurę i kolor,
więc miało się obejść bez sensacji.
Wkroczyłam na nasze „salony” i w uszy uderzyła mnie cisza. Z
trzech pokojów, które zajmowaliśmy wyszli wszyscy żeby na mnie popatrzeć.
- Łał – Norbert odezwał się jako pierwszy – łał.
Kiedy w końcu dotarłam do
swojego stanowiska pracy zobaczyłam wlepione we mnie oczy Anki.
- No co – burknęłam.
- Łał.
- Możesz przestać.
- Nie mogę – powiedziała ze zdławionym gardłem.
- Szał, nie – za moimi plecami pojawił się Norbert.
- No… - po czym Anka ożywiła się lekko i powiedziała z
przymrużonymi powiekami – nie oddam ci go.
- O co ci chodzi? O co wam wszystkim chodzi? – warknęłam opędzając
się od gapiów, którzy przyszli specjalnie żeby jeszcze raz na mnie popatrzeć.
- Widziałaś się w lustrze? – spytała Beata.
- Przecież byłam u fryzjera.
- Powinien dostać medal – to mówił Norbert.
Nie zdążyłam im odpowiedzieć, bo z gabinetu wychylił się szef.
- Co to za zgromadzenie? Czy przyszła już pani Mag… - zadławiło
go. Szybko podszedł do mnie i obejrzał z zainteresowaniem. Czułam się trochę
dziwnie.
- Pani Magdo, co pani ze sobą zrobiła?
- No, przynajmniej jedna osoba jest szczera i przytomna – zaczęłam
mówić, ale cudowny Dariusz mi przerwał dodając.
- Cu- do -wna – przeliterował – wygląda pani nieziemsko. Piękna.
O-sza-lał, przeliterowałam w myślach.
- Nie wiem, o co wam wszystkim chodzi – burknęłam, bo miałam już
dosyć tego zbiegowiska.
- Magda kretynko – krzyknęła Anka – wyglądasz jak gwiazda, jesteś,
jesteś cudowna. Wszyscy padają plackiem, nie widzisz?
- Nie – odparłam smutno.
W końcu szef zreflektował się, że nikt nie pracuje i rozgonił
towarzystwo. Sam jeszcze raz mi się przyjrzał i też poszedł do swoich spraw.
- Nie oddam ci go – syknęła Anka.
- Ja go nawet nie chcę – zapewniłam ją.
- Ale wyglądasz tak, że on cię może zachcieć.
- To zrobię wszystko, żeby mu się odechciało.
- Obiecujesz?
- Jasne – a potem spytałam – jak wyglądam, ale tak naprawę?
Anka pokręciła głową i wzniosła oczy do nieba.
- A to zbiegowisko ci nie wystarczyło?
- Mogłaś je ukartować, żeby mnie pocieszyć.
- Oszalałaś – zaśmiała się – wyglądasz rewelacyjnie. Faceci będą
padać plackiem przed tobą i siłą ciągnąć do ołtarza.
Tym razem ja parsknęłam śmiechem.
Cudowny Dariusz wychylił głowę z gabinetu i powiedział surowo.
- Pani Magdo, czekam na panią.
No tak, przecież mnie szukał.
- Już pędzę, już lecę – powiedziałam i podniosłam się od biurka.
Na szczęście cudowny Dariusz mi się nie oświadczył, tylko pod
koniec służbowej rozmowy spytał, gdzie mógłby zabrać Ankę na pierwszą oficjalną
randkę. Z miłą chęcią podpowiedziałam mu kilka opcji.
W domu spojrzałam na siebie w lustrze i lekko się uśmiechnęłam.
- Może rzeczywiście nie wyglądałam tak źle?
Komentarze
Prześlij komentarz