Z pamiętnika singielki - opowiadanie odc.12


13 czerwca 2015 - sobota
Rafał – działa cuda
Nissan Micra – sensacją w rodzinie
Marek Jagoda – macha mi lizakiem

W sobotnie popołudnie zadzwonił do mnie Rafał i powiedział, że mogę odebrać samochód i że jest taki, że proszę kucać.
Wsiadłam zatem w autobus i pojechałam do warsztatu braci Anki.
Od progu powitał mnie szeroko uśmiechnięty Paweł ze słowami.
- Rafał to cię chyba musi kochać, w życiu się tak nie przyłożył do żadnego samochodu.
Nogi zrobiły mi się miękkie, jak z waty  i myślałam, że zaraz padnę. Czy on musiał wygadywać takie rzeczy? Potknęłam się.
- Uważaj, mamy lekki bałagan – Paweł przytrzymał mnie za rękę – Rafał, przyszła twoja księżniczka!
Z głębi warsztatu usłyszałam.
- Tylko jej nie prowadź do samochodu. Sam to zrobię.
Przez chwilę rozważałam chęć ucieczki. Co to w ogóle miało znaczyć? Obaj zachowywali się dziwnie.
- Widzisz, jak mu zależy? – Paweł robił wszystko, żebym miała jeszcze większy chaos w głowie.
Po chwili przyszedł Rafał. Jego twarz promieniała szczęściem. Cmoknął mnie w policzek i wziął za rękę.
- Chodź, zobaczyć to cudo.
Wyszliśmy na tyły warsztatu. Mój samochodzik stał przykryty, jakimś materiałem. Pomyślałam sobie, że brakowało jedynie kokardki i jak nic miałabym prezent ślubny. „Aaaaa! - krzyknęłam na siebie w myśli - co ja plotę?”
- Zamknij oczy – powiedział Rafał.
Zamknęłam, trochę rozbawiona tym spektaklem.
Kiedy pozwolił mi je otworzyć, otworzyłam również usta. Ze zdziwienia.
- Oż kurka wodna – powiedziałam i obeszłam cudo dookoła.
Nadal był żółty, ale jaśniejszy, no i miał przyklejone, takie fale, czy loki? Nie wiedziałam, jak to nazwać. Ale to auto pasowało do mnie jeszcze bardziej. To był samochód, w sam raz dla blondynki.
- To jest tak jakby wiatr we włosach – tłumaczył okleinę – jak widzisz, dodałem złoty pył – nawet jak stoi, to wydaje się, że jedzie.
- Rafał – wydukałam.
- Ale to nie wszystko – cieszył się jak dzieciak – bebechy też mu naprawiłem i wymieniłem wszystko, co trzeba. Będziesz śmigać bez awarii przynajmniej dwa lata.
- Ale ile ja mam ci dopłacić?
- Daj spokój. To gratis.
- Nie, nie zgadzam się. Przecież okleina kosztowała, wymiana części też.
- Daj spokój – machnął ręką – jednej osobie na rok mogę zrobić prezent, nie? Padło na ciebie. Ciesz się.
- Cieszę się – wpadłam mu w ramiona i uścisnęłam serdecznie.
Usłyszałam śmiech Pawła. Razem z Rafałem spojrzeliśmy na niego.
- Co za romantyczny widok. I wiecie, że nawet do siebie pasujecie?
- Tak? – powiedział Rafał – to patrz sobie dalej.
I przegiął mnie w pół i pocałował w usta. Potem natychmiast postawił do pionu.
- Było bardziej romantycznie? – zapytał się brata.
- O stary, Magda chyba zaniemówiła – powiedział rozbawiony na maksa.
A ja zbaraniałam. Wyplątałam się z objęć Roberta i powiedziałam ochrypłym głosem.
- Wariaci.
Bracia nie wyglądali na skruszonych, raczej na ubawionych po pachy.
- Przejedziemy się? – spytał Rafał, tak jakby mnie przed chwilą w ogóle nie pocałował.
- Tak – odparłam, jeszcze lekko oszołomiona.
Wzięłam od niego kluczyki i pojechaliśmy na tak zwaną, jazdę próbną. Prowadził się jeszcze lepiej, niż kilka dni temu. Rafał po drodze tłumaczył mi, co wymienił i co dodał. A ja nie rozumiałam ani słowa, bo w głowie miałam zupełny mentlik.
Kiedy wróciliśmy pod warsztat, przyszedł czas na omówienie sposobu spłacania samochodu. Dogadaliśmy się, co do wysokości raty i pokłóciliśmy o jego gratisy. Skończyło się na tym, że dodał mi jeszcze choinkę zapachową, pocałował w czoło i wysłał do domu.
Odjechałam jakiś kilometr od warsztatu i zatrzymałam się. Wysiadłam z samochodu i musiałam się przejść kawałek żeby ochłonąć.
Ja tego nie ogarniałam. Z jednej strony wyglądało na to, że Rafał mnie podrywa, ale z drugiej, on zawsze był bardzo otwarty i serdeczny wobec mnie. Tu mogła pomóc tylko Anka, ale na nią byłam chwilowo obrażona i nie miałam zamiaru jej się zwierzać.
Kiedy już poczułam, że nie jestem zagrożeniem na drodze pojechałam do rodziców i przez jakiś czas obwoziłam całą rodzinę po osiedlu. Potem tata z Piotrkiem pojechali na przejażdżkę, a ja z mamą i siostrą wypiłyśmy herbatkę. Kiedy wrócili, znowu przewiozłam mamę i siostrę, a dokładniej pojechałyśmy na zakupy do supermarketu.
Do mojego mieszkania wyruszyłam dobrze po 18 00.
Jechałam sobie beztrosko i radośnie, kiedy zobaczyłam radiowóz i Marka Jagodę machającego na mnie lizakiem.
- O nieeee! – jęknęłam. Miałam już dzisiejszego dnia tyle wrażeń, że nie wiem czy byłam gotowa na kolejne. Zamiast się zatrzymać, docisnęłam gaz i po prostu uciekłam.
- No pięknie, no pięknie – gadałam do siebie – jeden dzień mam samochód, a już uciekam przed policją.
Byłam też pewna, że Marek Jagoda nic nie wie, że mam samochód i zaraz będzie mnie…
Usłyszałam koguta i we wstecznym lusterku zobaczyłam wóz policyjny.
Musiałam się zatrzymać.
Zanim Marek Jagoda podszedł, zastanawiałam się, jaką bajkę mu sprzedać.
Stanął przy drzwiach, a ja opuściłam szybę.
Jego zaskoczenie na twarzy było wyraźne.
- To ty?! – spytał.
- Tak, to ja? – odparłam cichutko i pokornie.
Było mi potwornie wstyd. Za imprezę, za ucieczki, za to, że złamałam prawo.
Marek Jagoda milczał przez chwilę, po czym obszedł samochód i wpakował mi się do środka od strony pasażera.
Widziałam, że próbuje od czegoś zacząć, ale nie wiedział od czego.
- Przepraszam – powiedziałam tylko.
Nie odpowiedział, tylko zaczął nerwowo pukać palcami o notes, który miał ze sobą.
- Ja wszystko rozumiem! – wybuchł – a raczej nic nie rozumiem, ale to jeszcze nie powód żeby się nie zatrzymywać przed policją! Czy ty wiesz, że uciekając złamałaś kilka przepisów?!
- Ja?!
- Tak, ty – krzyknął – przejechałaś na czerwonym, wyprzedziłaś samochód, tam gdzie nie wolno wyprzedzać, no i jechałaś 60 zamiast 40!
- Wlepisz mi mandat?!
- Oczywiście, że ci wlepię mandat! Może to ci przywróci rozsądek.
- Ale to mój pierwszy dzień w tym samochodzie?! – broniłam się.
- No i co z tego. Skoro dostałaś prawo jazdy, to znasz przepisy! Nie ma znaczenia, czy to nowy, czy stary samochód. Dlaczego w ogóle uciekałaś?!
- Dlaczego mnie zatrzymywałeś?
Popatrzył na mnie zdziwiony?
- Bo jestem na służbie?! Bo czasami kontroluje samochody?! Czemu uciekałaś?!
Nie wiedziałam, co mam mu odpowiedzieć.
- Bo zobaczyłam ciebie, a ostatnio cię unikałam – zaczęłam powoli – i nie wiedziałam, co mogłabym ci powiedzieć na ten temat. I jakoś wypadło mi z głowy, że ty jesteś na służbie, no i uciekłam.
- Skoro nie umiesz zapanować nas swoimi emocjami, to po co siadasz za kierownicą.
To był przytyk do moich ostatnich popisów. Przecież nie powiem mu, że tylko na niego tak reaguję.
Powiedziałam załamana i zgnębiona.
- Wlep mi mandat i już nie krzycz. Wiem, że jestem głupia.
- Tego nie powiedziałem – powiedział spokojnie – chaotyczna, wybuchowa, czasami bezmyślna, to owszem, ale nie głupia.
Nie wiedziałam czy mu przywalić w ucho, czy się popłakać. Dlaczego, on mnie tak dręczy?
- Wlep mi mandat i już nic nie mów.
Odwróciłam od niego głowę, bo już mi łzy wpłynęły do oczu.
- Magda – widziałam, jak wznosi ręce w geście – co ja mam z nią zrobić?
- Tak?
- Uspokój się i ogarnij. Przynajmniej za kółkiem.
Chciał jeszcze coś dodać, ale odezwała się jego krótkofalówka.
Wysłuchał komunikatu o wypadku i zwrócił się do mnie.
- Jedź ostrożnie i nie uciekaj więcej przede mną. Trochę mnie to już irytuje – powiedział i wysiadł.
Po chwili odjechał. A ja zostałam sama i to bez mandatu.
Kiedy wróciłam do domu, ryknęłam sobie porządnie.

14 czerwca 2015 - niedziela
Anka – najlepsza przyjaciółka pod słońcem
Aleksander Litwin – mrozi mi krew w żyłach

Noc miałam fatalną i niewiele spałam. Dlatego zadzwoniłam do Anki już o 8 00 rano, co nie spotkało się z przyjaznym przyjęciem.
- Oszalałaś, ja śpię! – krzyknęła i się rozłączyła.
Dlatego zadzwoniłam drugi raz.
- Czego?!
Ja zamiast jej opowiedzieć, rozryczałam się po raz kolejny i wybełkotałam kilka niezrozumiałych słów.
- Będę o 10 00 – powiedziała Anka nawet nie próbując ze mnie czegokolwiek wyciągać – zrób nam śniadanie.
- Dobrze – bąknęłam.
Punktualnie o 10 00 zawitała w progi mojego mieszkania i od razu zabrała się za jedzenie. Ja ledwo co je tknęłam.
- Mów – zachęciła mnie pałaszując już trzecią grzankę.
Opowiedziałam jej wszystko po kolei, a ona mi ani razu nie przerwała.
Kiedy skończyłam stwierdziła.
- To masz babo placek.
- Czyli?
- Znowu dwóch adoratorów, a może nawet trzech, bo nadal nie wiadomo, kto cię zaprosił do Szarotki.
- Nie dobijaj mnie- poprosiłam – wolałabym żeby to był któryś z nich.
- I pewnie będzie – Anka zabrała się za czwartą grzankę – ale pomyśl sobie, że to właśnie ten dostanie się do finału.
- Ja tam chcę Marka Jagodę.
- Jednak – usłyszałam nutkę zawodu w głosie Anki i nie mogłam się nie zaśmiać.
- Kibicujesz bratu?
- A ty byś nie kibicowała?
- Pewnie tak – zgodziłam się – ale po przemyśleniu wszystkiego….
- Musiałaś bardzo intensywnie myśleć – przerwała mi – skoro dzwoniłaś do mnie o 8 00 rano w niedzielę.
- Tak, właśnie to w nocy robiłam i przemyślałam twojego brata.
- I co?
- I wydaje mi się to niemożliwe.
- A dlaczego?
- Bo on zachowuje się tak jak zawsze, a to że mnie pocałował. Nie pierwszy raz. Pamiętasz wakacje? Jak prosił nie żebym przez chwilę udawała jego dziewczynę, bo jakaś dziunia się do niego przystawiała? Albo nasz wyjazd na narty. Piliśmy wtedy i też się z nim całowałam. I co? I nic. Kolegujemy się do dzisiaj.
- I może w końcu dojrzał do tego, że jesteś mu przeznaczona – broniła swojego Anka.
- A skąd ja mu się tak nagle bym wzięła. Przecież ostatni raz widziałam się z nim kilka miesięcy temu.
Anka wzruszyła ramionami.
- Może ma spóźniony zapłon.
Nie skomentowałam, tylko spytałam.
- A co sądzisz o Marku Jagodzie?
- Spytaj lepiej, co ja sądzę o tobie – śmiała się ze mnie – jesteś największą wariatką, jaką znam – przerwała i cmoknęła mnie w policzek – i dlatego cię kocham i cieszę się, że się przyjaźnimy.
- Dziękuje – uśmiechnęłam się.
- A Marek Jagoda chyba się na ciebie wkurzył i pewnie zaraz weźmie sprawy w swoje ręce i będziecie żyli długo i szczęśliwie.
- A Rafał?
- Rafał? No cóż? Może masz rację, że mówił o innej Magdzie.
- Kocham cię – uścisnęłam ją mocno i zabrałam się za śniadanie.
Potem ją odwiozłam do domu, czego zażądała jako rekompensaty za tak wczesną pobudkę z rana. Kiedy zaparkowałam pod swoim blokiem zauważyłam Aleksandra Litwina z psem. Pomachał do mnie i podszedł.
- Przyznaję, że ma pani piękny samochód.
- Dziękuję, kolega bardzo się postarał żeby mi się podobał.
- Proszę podać na niego namiar. Jak robi takie cudeńka, to ja chętnie powierzę mu mój swój samochód.
- Chętnie panu dam numer, ale ostrzegam, że ja dostałam wiele rzeczy w gratisie, bo się znamy od lat.
- Nic nie szkodzi, ja chętnie zapłacę.
Podałam mu numer do Rafała i powiedziałam.
- Proszę powołać się na mnie, może dzięki temu spuści panu trochę z ceny.
- Dobrze.
Koło nas przeszła złośliwa emerytka, ale nic nie powiedziała, co mnie zdziwiło i od razu powiedziałam o tym Aleksandrowi Litwinowi.
- Nic nie mówi, bo ją wczoraj opieprzyłem od góry do dołu. A poszło o panią.
- Tak? – zdziwiłam się.
- Wczoraj wieczorem wracałem z psem ze spaceru i zauważyłem tę babę rozmawiającą z naszym posterunkowym.
- Tak? – spytałam niewinnie, ale w środku cała się napięłam.
- I ona mówiła mu, że jest pani niemoralna i tu przepraszam za dalsze słowa, puszcza się z byle kim i opowiedziała o pani i pani koledze od samochodu.
Zbladłam. Marek Jagoda wieczorem był u nas pod blokiem. Ja wtedy oddawałam się rozpaczy, ale przecież bym go wpuściła. Ale on nie zadzwonił. Ta baba mu nagadała i odszedł. Zatłukę ją! – moje myśli były bardzo szybkie i pan Aleksander nawet się nie zorientował  jaka burza szalała w moim wnętrzu.
- Ale panie się nie martwi – uśmiechnął się sąsiad – wkroczyłem do akcji i powiedziałem, że to kolega i że po prostu załatwił pani samochód. A jej powiedziałem kilka mocnych słów. No i posterunkowy się zdenerwował i powiedział, że jak się zaraz nie uspokoimy, to nam wlepi mandat za złe zachowanie. Bo nie ukrywam, ta jędza ma niezły repertuar przekleństw.
- I co było potem?
- I nic. Przeprosiłem posterunkowego i poszedłem do domu.
- A oni?
- Nie wiem – przyznał się – ale pani się nie martwi, nasz posterunkowy, wie, że ona ma nie po kolei w głowie.
- Nie rozumiem taki ludzi – powiedziałam żeby zmienić temat – dlaczego oni uprzykrzają innym życie.
- Ba, żebym to ja wiedział.
Pożegnał się, a ja miałam zamiar podłożyć bombę pod drzwi tej baby.
                                  
15 czerwca 2015 - poniedziałek
Sensacyjne odkrycie – jak nie Rafał, to kto?
Przecudowny Jacek w biurze - awantura
Cudowny Dariusz – jest cudowny

Razem z Anką weszłyśmy do biura i od raz rzuciły mi się w oczy dwa pudełka czekoladek na moim biurku. Spojrzałam na przyjaciółkę zdziwiona.
- Byliśmy na integracji, biuro było zamknięte, więc skąd one się tu wzięły?
- Trzeba zadzwonić do ochrony – powiedziała przytomnie moja przyjaciółka – oni mogli je podrzucić.
Tak też zrobiłam. Panowie z ochrony stwierdzili, że był u nich dwa razy kurier. Raz w środę i raz w piątek, zostawił im paczki dla mnie i pojechał.
- W takim razie miałaś rację – odezwała się Anka – to nie może być Rafał. Przecież widział, że jedziemy na integracje.
Mówiąc szczerze, odetchnęłam.
- To dobrze.
- No wiesz co? Mogłabyś się chociaż trochę czuć się zawiedzona – oburzyła się Anka.
- No dobrze – zrobiłam zbolałą minę – ojoj, jaka szkoda.
- Tak lepiej – ucieszyła się.
- Niby tak, ale nadal nie wiem, kim jest tajemniczy wielbiciel.
- Myślę, że odpowiedź poznasz w sobotę.
Zabrałyśmy się do pracy, a po chwili dołączyli do nas Norbert z Moniką. Byli dziwnie spięci i trochę czerwoni na twarzy. Spojrzałyśmy na siebie z Anką i od razu domyśliłyśmy się, o co chodzi.
- Kiedy oni tak? – zapytała.
- Nie wiem – odparłam – na integracji byli cały czas ze mną, więc pewnie podczas weekendu.
- Pewnie dopiero dzisiaj wytrzeźwieli.
- I jest im głupio.
Znowu na siebie popatrzyłyśmy.
- Jesteśmy trochę wredne – stwierdziła Anka.
- Oj tam, oj tam.
Nagle drzwi do biura otworzyły się i stanął w nich Jacek.
Już nie wydawał mi się nieziemski, zwłaszcza, że widać po nim kilkudniowe balowanie. Nieogolony, ze spuchniętymi oczami, nie wydawał mi się ani trochę atrakcyjny.
- Darek jest? –wychrypiał.
- Jest – odparłyśmy jednocześnie z Anką.
Spojrzał na mnie, jak na robaka i poszedł do gabinetu Dariusza.
Po chwili wszyscy usłyszeliśmy krzyk naszego szefa.
- Pogięło cię, wynocha!
Drzwi od jego gabinetu otworzyły się gwałtownie, a siedząca przy nich sekretarka omal nie spadła z krzesła.
- Wynocha! – krzyczał cudowny Dariusz.
Jacek zamiast posłuchać, rzucił się na szefa z pięściami. Ale ten wyrżnął go prawym sierpowym nos, poprawił kolanem w brzuch, a gry tego zgięło poprawił kopniakiem w tyłek. Jacek przekoziołkował przez prawie cały pokój i zatrzymał się dopiero przy drzwiach. Leżał i stękał.
- I nie waż się wracać – grzmiał szef, a Anka puchła z dumy. Jej mężczyzna był bohaterem.
Jacek podźwignął się z podłogi i wysyczał.
- Jeszcze tego pożałujesz.
- Bo się boję! Wracaj skąd przyszedłeś oszuście!
Do środka wpadła ochrona, która bez zbędnych pytań złapała Jacka pod ramiona i wyprowadziła na zewnątrz.
Dariusz oddychał głęboko. Anka podeszła do niego i objęła ramieniem.
- Co za cwaniak! – wkurzał się szef – oszust,
- Czyli? – zapytała Anka.
- Czyli, że wcale nie przyleciał z USA i wcale nie ma żadnej firmy. Przyjechał z Zielonej Góry, gdzie splajtowała mu wypożyczalnia samochodów. Popadł w długi i myślał, że coś ode mnie wyciągnie i zniknie, jak sen złoty. Ale nie ze mną te numery!
- Mój ty bohaterze – Anka cmoknęła go w policzek.
Od razu się uśmiechnął.
- Przepraszam was za to widowisko. Ale czasami człowiek nie może inaczej…
- Byłeś wspaniały – zachwycała się nim Anka.
- Nooooo – wtórowałyśmy jej z Moniką.

18 czerwca 2015 - czwartek
Marek Jagoda –nocny telefon

O 1 00 w nocy obudził mnie telefon. Najpierw przestraszyłam się, że może coś się stało w domu, ale numer, który pojawił mi się na wyświetlaczu był nieznany.
- Tak? – spytałam, a momentalnie przebiegło mi przez głowę, że może to jakiś zboczeniec. Ale w słuchawce odezwał się głos Marka Jagody.
- Cześć Magdo.
- Wiesz, która to godzina?
- Wiem. Mam nocny dyżur.
- A ja śpię – byłam oburzona.
- Już nie – śmiał się.
- Czemu mnie budzisz?
- Chciałem usłyszeć twój głos.
- To trzeba było sobie znaleźć lepszą godzinę.
- Wcześniej nie miałem czasu. A teraz siedziałem sobie i zastanawiałem się nad tym, że dawno mnie do niczego nie wezwałaś.
- I dlatego postanowiłeś mnie obudzić?
- Dokładnie.
- Dobra, to usłyszałeś, dobranoc – rozłączyłam się.
Nie oddzwonił.
- Co to było? – spytałam samą siebie i poszłam spać.






20 czerwca 2015 - sobota
Czekasz na tę jedną chwilę,
serce jak szalone bije,
zrozumiałam, po co żyję,
wiem, że czujesz to co ja.

Ej, za krótko trwa godzina,
niech się chwila ta zatrzyma,
moim szczęściem chcę nakarmić
calutki świat, zdziwiony tak.

Wielka miłość nie wybiera,
czy jej chcemy nie pyta nas wcale,
wielka miłość, wielka siła
zostajemy jej wierni na zawsze



21 czerwca 2015 – niedziela
O SOLE MIOOOOOOOO, NA NANANANANAAAAAAA, O SOLE MIOOOOO, NANANANAAAAAAAA!

Co to był za wieczór?
Najpierw wcale nie chciałam iść, ale jak na złość moja mama, Marta i  Anka przyszły do mnie około 16 00 i nie pozwoliły uciec. Potem pokłóciłam się z nimi o to, co założę. Ja uparłam się iść w dżinsach, bo przecież jak w tej Szarotce miał się  na mnie czekać Paszkowski, to by mi było łatwiej uciekać.
Ale one  wsadziły mnie w czerwoną, połyskującą kieckę i wysokie szpilki.
Zrobiłam makijaż i fryzurę pod ich dyktando i założyłam biżuterię Marty, którą nazwę – świecące cosie.
Potem zabroniły mi jechać moją micrą i dały kasę na taksówkę.
- Oszalałyście – powiedziałam, widząc kwotę.
- To na wszelki wypadek gdyby tajemniczy wielbiciel  okazał się burakiem, nie zapłacił rachunku i uciekł – powiedziała Marta.
- Bardzo śmieszne – powiedziałam.
- Taksówka już czeka – oznajmiła Anka i wypchnęła mnie z domu.
Kiedy dojechałam pod restaurację miałam ochotę powiedzieć taksówkarzowi żeby zawrócił. Jednak szkoda mi było tych misternych przygotowań i wysiadłam.
Punktualnie o 20 00 weszłam do środka i rozejrzałam się ciekawie.
Podeszła do mnie kelnerka i powiedziała.
- Pani Magdo, zapraszam za mną.
Zupełnie mnie zatkało. Ten człowiek musiał już tu być i mnie widzieć.
Restauracja była duża, a na jej samym środku znajdował się parkiet z podwieszoną szklaną kulą. Na nim kiwało się kilka par mniej więcej w wieku moich rodziców. Wtedy dotarła do moich uszu muzyka – Już nie ma dzikich plaż… Załamałam się, to naprawdę była potańcówka.
Wokół parkietu były ustawione stoliki. Typowo dla par, dwuosobowe.
Kelnerka zaprowadziła mnie do jednego z nich. A tam na mój widok wstał….!
Marek Jagoda.
Zanim zdążyłam wziąć nogi za pas złapał mnie za rękę i zatrzymał.
- Magda, nie wygłupiaj się – powiedział spokojnie.
Uśmiechnęłam się niepewnie i nic nie powiedziałam, bo mnie kompletnie zatkało. Usiedliśmy, za po chwili kelnerka przyniosła wino i kieliszki.
- Czy nic dzisiaj nie powiesz? – zapytał i podał mi kieliszek z winem.
Wzruszyłam ramionami i próbowałam się uspokoić.
Chciałam żeby to był on, a teraz jak okazało się to prawdą, wzruszenie odebrało mi głos.
- Chyba nie masz zamiaru się popłakać – uśmiechał się.
A ja skoro poczuła, że już mogę mówić, zapytałam.
- To ty mi przysyłałeś czekoladki?
- Tak, ja.
Odetchnęłam, czyli nie musiałam się już martwić o jakiegoś dodatkowego adoratora.
- Dlaczego wybrałeś to miejsce? – padło z mojej strony kolejne pytanie.
- Bo lubisz potańcówki.
- Jak?! – zaskoczył mnie – a kto ci to powiedział?
- Jak to kto? Twoja ciotka.
- Ona?! – i nagle zrozumiałam – to było wtedy, jak cię dorwała pod sklepem. Powiedziała ci też, że lubię właśnie te czekoladki i coś jeszcze?
- Tak, że lubisz bakalie – i jak na zawołanie, na stoliku pojawiła się ich cała miseczka.
Uśmiechnęłam się do niego.
- Czemu dopiero teraz i w takiej tajemnicy się ze mną spotkałeś?
Marek Jagoda odparł.
- Jesteś tak piękna i masz tylu adoratorów, że nie śmiałem się między nich pchać.
- Nie mam adoratorów – oburzyłam się.
- Jak to? Co chwilę, ktoś do ciebie przyjeżdżał, woził gdzieś?
- To byli koledzy…, nic dla mnie nie znaczą.
- Teraz już wiem. A właściwie odkąd wyznałaś mi miłość u siebie na imprezie.
Zbladłam.
- Nie zrobiłam tego – oczy urosły mi do rozmiarów spodków.
- Owszem – uśmiechnął się – a potem uciekłaś do łazienki, skąd nie chciałaś wyjść..
- Co za wstyd – ukryłam twarz w dłoniach.
- Przestań – śmiał się – to było miłe.
Spojrzałam na niego i uśmiechnęłam się nieśmiało.
- Gorzej już chyba ze mną nie będzie.
- Myślę, że nie – stuknęliśmy się kieliszkami.
- Zatańczysz? – spytał i wyciągnął rękę, podałam mu swoją.
- Tak, ale zapamiętaj raz na zawsze, moja ciotka mówiąc potańcówka miała na myśli kluby i dyskoteki.
Objął mnie jedną ręka w pasie, a w drugą ujął moją dłoń.
- Mnie tam się bardziej tutaj podoba. Nie ma dużo ludzi, jest ciszej i można spokojnie porozmawiać nawet w tańcu – zawirowaliśmy, a z głośników poleciała piosenka Czerwonych Gitar:

Czekasz na tę jedną chwilę,
serce jak szalone bije,
zrozumiałem, po co żyję,
wiem, że czujesz to co ja.

Ej, za krótko trwa godzina,
niech się chwila ta zatrzyma,
moim szczęściem chcę nakarmić
calutki świat, zdziwiony tak.

Wielka miłość nie wybiera,
czy jej chcemy nie pyta nas wcale,
wielka miłość, wielka siła
zostajemy jej wierni na zawsze.

I to by było na tyle. Marek Jagoda umówił się ze mną na dzisiaj…, o kurcze już tak późno. Mam dziesięć minut, znowu mnie zastanie w opłakanym stanie.
Zerwałam się znad pamiętnika i pobiegłam do łazienki.
Przyszedł punktualnie, więc posadziłam go na kanapie, a sama pobiegłam przetrząsać szafę. Kiedy wróciłam gotowa do wyjścia, zobaczyłam na stoliku mój otwarty pamiętnik, a tam na czerwono Marek dodał:
Z PAMIĘTNIKA SZCZĘŚLIWEJ KOBIETY
CZ. I – KOCHAM MARKA JAGODĘ.

KONIEC




Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wycieczka do Berlina, Poczdamu i nie tylko cz.2

Jeśli będę sławna proszę, nie cytujcie mnie

Wypoczyn w Jastarni - lato 2024 cz.1