Ciemne wieki - odc.6
Rozdział X – Ład i porządek
O świcie spotkaliśmy się z Tymonem na obrzeżach Trójmiasta. Nie
wysiedliśmy z samochodów, nie przywitaliśmy się, tylko bez słowa pojechaliśmy
przed siebie.
A dokładniej mówiąc, Tymon pojechał pierwszy, a ja za nim.
Ruszyliśmy na zachód, w kierunku, którego nigdy jeszcze nie obrałam.
Cieszyłam się z tego, bo lubiłam nowości, a do tego moim towarzyszem
został najbardziej doświadczony łowca przygód, jakiego znałam. Czyż nie było to
ekscytujące? Taki weteran i ja, prawie żółtodziób w branży. Włączyłam kamerę i
powiedziałam:
- Nie uwierzycie, ale jadę na zlecenie z jednym takim twardzielem.
Odwróciłam kamerę w stronę drogi i mówiłam.
- Jedzie pierwszy, w tej dużej terenówce. On sam też jest duży i
dzięki niemu zarobię, dużą forsę. Może nie taką, jak chciałam, ale połowa ze
stu tysięcy piechotą nie chodzi.
Położyłam kamerę z powrotem na siedzeniu i ustawiłam tak, żeby było
widać moją twarz.
- Mam nadzieję, że będę go mogła wam pokazać. A uwierzcie mi, jest
na co popatrzeć. On wygląda jak spełnienie marzeń każdej łowczyni przygód –
zastanowiłam się przez chwilę i dodałam poważniejszym tonem – niestety w naszej
branży nie ma co liczyć na długi i udany związek. Z natury jesteśmy
samotnikami, lubimy działać w pojedynkę, a poza tym szybko giniemy.
Znowu się zastanowiłam i zaśmiałam do siebie.
- Pewnie zastanawiacie się, co w takim razie razem robimy? Czasami
łączą nas interesy i duża kasa. Zrobimy swoje, rozliczmy się i pożegnamy –
westchnęłam – szkoda.
I wyłączyłam kamerę.
Jadąc rozglądałam się ciekawie po okolicy. Było tutaj zdecydowanie
mniej lasów, a więcej otwartej przestrzeni. Drogi były mniej podziurawione, ale
za to bardziej zarośnięte krzakami. Co chwilę musiałam objeżdżać jakiś
zagajnik, czy dywan kwiatów. Daleko na łąkach widziałam dzikie pasące się
sarny,
Nie widziałam za to żadnych pozostałości po domach, ani nie
minęliśmy żadnych zrujnowanych miast. To było dziwne, bo przecież wszędzie coś
było, a ta droga nie wyglądała na jakiś zapomniany trakt.
Zauważyłam, że Tymon zwalnia i zjeżdża na pobocze. Stanęłam za nim i
wyszłam z Łazika. Podszedł do mnie i powiedział wręczając krótkofalówkę.
- Tak będzie się nam łatwiej kontaktować.
Sprawdziliśmy czy sprzęt działa, a potem on przeszedł do rzeczy:
- Jedziemy do Księstwa Polan.
- A gdzie ono jest? – nigdy o takim nie słyszałam.
- Poznań, czy nazwa tego miasta coś ci mówi?
- Oczywiście, ale to miasto…
- Nie. To stolica Księstwa Polan, posiada jeszcze jeden ośrodek
miejski, Gniezno i kilkanaście dosyć luźno rozsianych wsi, w sumie około 100
tysięcy mieszkańców.
- Niemożliwe, Warszawa tyle nie ma.
- Ale Księstwo Polan tak.
- Skąd wiesz?
- Bo byłem tam ze dwa razy, dają trudne, ale dobrze płatne zlecenia.
- Nie pojmuję. Przecież nie ma państw, jedynie w miastach działa coś
na kształt władzy centralnej, ale poza nimi, rządzi prawo silniejszego.
- Nie będę cię przekonywał, sama zobaczysz.
- Ale jak im się to udało?
Tymon westchnął, chyba miał już dosyć tej rozmowy, ale po chwili
jednak podjął temat.
- Zauważyłaś, że droga nie zachęca.
- Tak.
- No i od ponad stu kilometrów nie natknęliśmy się na ślad ludzkiej
działalności.
- Owszem.
- Ze dwadzieścia lat temu wyczyścili te tereny z wszelkich ruin i budowli.
Chodziło o to, żeby ludzie myśleli, że tutaj nic nie ma. Zauważ, że do
Szczecina jeżdżą, ale wybrzeżem, tam są zajazdy, gospodarstwa i wsie. A tutaj
nic, tylko stara droga i zwierzęta.
- Ale ktoś musi o nich wiedzieć!? – denerwowałam się.
- Uwierz mi, że sporo osób o nich wie i tym bardziej dbają o to,
żeby tutaj się nikt nie kręcił.
- Czemu?
- Zobaczysz.
- No dobra, zaciekawiłeś mnie i co jeszcze masz mi do powiedzenia.
- Będziemy przechodzić przez kontrolę graniczną. Całe księstwo ma
dwa przejścia, a całość otacza wielki płot i drut kolczasty pod prądem.
- A skąd mają prąd? Przecież nie ma wielkich elektrowni.
- Zobaczysz.
- Jak jeszcze raz to powiesz, to cię zdzielę po głowie – znowu się
zdenerwowałam. Nie lubiłam zagadek.
Tymon parsknął krótkim śmiechem, ale widząc moją minę powiedział.
- Nie chcę ci psuć niespodzianki.
- Ok. I co dalej?
- Podczas kontroli granicznej pokażesz im ten dokument – podał mi
jakiś świstek – ale nie masz prawa się odzywać. Tylko ja będę z nimi rozmawiał.
O ile straż graniczna cię nie poprosi, nie wychodź z samochodu. Siedź prosto i
trzymaj ręce na kierownicy, jak ci dam znać, pojedziesz za mną przez bramę.
- Rozumiem, że nie jest się łatwo dostać do środka.
- Nie jest, ale mamy odpowiednie dokumenty. Możemy tam przebywać
pięć dni i nie możemy złamać ani jednego prawa. Nie ma bicia, nie ma zabijania,
jasne?
- Oczywiście.
- To miejsce ma surowe zasady, ale ludzie tam mieszkający są
spokojni. Nie będą cię prowokować. Władze tego Księstwa otworzyli nawet coś na
kształt Uniwersytetu. Także to nie barbarzyńska Warszawa czy twoje ukochane
Trójmiasto.
- Skąd wiesz, że moim ulubionym miejscem jest Trójmiasto.
- Nieważne, nie ma czasu na pierdoły. Wszystko zrozumiałaś?
Przewróciłam oczami.
- Tak. Teraz powiedz mi, co ze zleceniem.
- Będziemy eskortować jakąś ważną przesyłkę. Nie wnikam, co to jest,
ale na pewno bardzo cenna rzecz. Mamy sprawić, że konwój wiozący towar nie
będzie miał problemów. Jasne?
- Jak słońce.
- To jedziemy dalej. Patrz i podziwiaj.
Powiedział na odchodnym i po chwili byliśmy już w drodze.
Kilkanaście kilometrów dalej zatrzymałam się równolegle do jego
pojazdu i rozdziawiłam buzię. Przed nami na drodze stał olbrzymi, włochaty
stwór. Był wielki na trzy metry wzwyż i szeroki na cztery. Poruszał się na
czterech łapach i trzymał kosmaty łeb przy ziemi.
- Co to jest? – zapytałam Tymona.
- Chyba zmutowany niedźwiedź.
- Włączam pole – i zanim pomyślałam, co robię wcisnęłam guzik. Odrzut
pola magnetycznego sprawił, że samochód
mojego towarzysza przesunął się o dobry metr ode mnie.
- Pogięło cię?! – wrzeszczał do krótkofalówki.
- Przepraszam – odparłam skruszona.
Ale po jego minie widziałam, że raczej mi nie wybaczy.
- Mam nadzieje, że ten stwór jest głuchy i że nie zwróci na nas
uwagi – grzmiał Tymon przez głośnik – nawet twoje pole siłowe może nie dać mu
rady.
- Nie tragizuj, on tylko przechodzi – powiedziałam uspokajająco.
W odpowiedzi usłałam przekleństwo i mężczyzna się rozłączył.
Za to ja włączyłam kamerę.
-------------------------------------------------------------------------------------------------
„A teraz pokażę wam nasze piękne zwierzęta. Od tego wielkoluda stoimy
jakieś sto metrów, a i tak wygląda imponująco.” – Dorota ustawiała ostrość.
Krystyna i Dagmara, tak jak i ich bohaterka rozdziawiły usta.
- Ale wielki – powiedziała Dagmara.
- Zatrzymaj – powiedziała Krystyna – dajmy to na duży ekran.
Po chwili obie kobiety i ich zespół oglądali futrzaka w
przybliżeniu.
- Obliczmy jego wzrost i objętość – powiedziała Krystyna.
- Ale co to za zwierze? – Dagmara przypatrywała się uważnie – nie
wygląda na niedźwiedzia.
- Puśćmy taśmę dalej – podpowiedział jej jeden z doktorantów.
Obraz zafalował, ponieważ Dorota zrobiła jeszcze większe zbliżenie.
„To nie niedźwiedź – usłyszeli przytłumiony, szorstki i nieprzyjemny
glos.
A co? – odezwała się Dorota – Borsuk?
A gdzie ty widziałaś borsuka?
W szkole.
Naprawdę chodziłaś do szkoły? – w głosie mężczyzny słychać było
zdumienie – przecież dziewczyny są uczone jedynie w bogatych domach i to
niewiele.
Widzę, że jesteś dobrze poinformowany.
Nie drwij, bo się możesz zdziwić.
Nastała chwila pauzy.
- Nagram cię, a potem ci pokażę, jak wyglądasz. Ale na razie ci to
powiem. Wyglądasz jakbyś miał zatwardzenie.”
Kamera zwróciła się w stronę okna wozu.
Naukowcy zobaczyli czarny, połyskujący przód wozu Tymona, ale sam
mężczyzna był słabo widoczny.
- Da radę to powiększyć? – pytał ktoś.
- Ja nie wiem, czy chcę go widzieć w powiększeniu – Dagmara aż się
wzdrygnęła.
- A ja go chętnie obejrzę – powiedziała Krystyna i zaczęła
wystukiwać polecenia do komputera.
- Nie wiedziałem, że lubisz nieokrzesanych prostaków – usłyszała za
plecami głos Adama.
- Nie zniżę się do twojego poziomu – odparła nawet się do niego nie
odwracając – chciałeś coś konkretnego, czy przyszedłeś tutaj prawić mi
uszczypliwości?
- Wpadłem żeby wam powiedzieć, że jest 22 00 i normalni ludzie idą
po pracy do domu.
- My nie jesteśmy normalni – zapewniła go Dagmara.
- Dobra, mam powiększenie – powiedziała starsza kobieta. Zbliżenie
nie było wyraźne, ale i tak musieli przyznać Dorocie rację. Tymon rzeczywiście
miał taką minę, jakby dopadło go zatwardzenie.
- Przystojny to on nie jest – powiedziała jedna ze studentek.
- Pamiętaj, że wtedy co innego podobało się kobietom – upomniała ją
Krystyna – spróbuj spojrzeć na niego jej oczami.
Studentka przypatrzyła się mężczyźnie.
- Ma bardzo męską twarz, symetryczną, jedyne co go szpeci, to blizny
– powiedziała i zawahała się.
- Tak? – ponagliła ją Krystyna.
- Chciałabym zobaczyć
wyraźnie jego oczy.
- Ja też – wtrąciła się Dagmara – zakładam się o dychę, że mają
szary kolor. Kto wchodzi?
Przez chwilę panował harmider. Krystyna korzystała z okazji i
przyglądała się Tymonowi. W ich standardach urody, mężczyzna był jak koszmar
senny. Zaciśnięte usta, rozdęte nozdrza, cieszyła się, w odróżnieniu od
młodszych koleżanek, że nie widzi wyrazu jego oczu. Nie mogło być w nich ani
odrobiny ciepła.
Kiedy się uciszyło ponownie puściła nagranie. Dorota z powrotem skierowała
oko kamery na zwierzę, które zdążyło zejść z drogi i pomału się od nich
oddalało.
„ Ha ha ha, bardzo śmieszne – burczał Tymon.
Już wiem – wykrzyknęła Dorota – to świstak.
Może masz rację. Mam nadzieję, że jest sam.
A może jest ich więcej, ale ten tylko poszedł sobie na samotny
spacer.
Ty jak coś powiesz. Dobra
jedziemy.”
Dorota położyła kamerę na siedzeniu i nagranie się skończyło.
- Żebyśmy tak wiedzieli, gdzie oni jadą, o czym jeszcze rozmawiają,
jak wyglądają te miasta i wsie – wkurzała się Krystyna.
- Cierpliwości – śmiała się Dagmara – jak widzisz, dziewczyna
pokazuje nam coraz więcej.
- Myślę, że wystarczy wam tej roboty na dziś. Do domu, to rozkaz
szefa – zakomenderował profesor Reka.
- Maruda – mruknęła Krystyna.
-------------------------------------------------------------------------------------------------
Świstak jednak szybko poszedł w niepamięć, ponieważ kolejne widoki
były o milion razy bardziej niesamowite niż jakiś zwierz.
Najpierw z daleka zobaczyłam płot z drutu kolczastego. Wysoki na
trzy piętra w bloku, co wydawało mi się niewyobrażalne.
- Skąd oni wzięli tyle drutu – zastanawiałam się.
Tymon zatrzymał się przy dużej, żelaznej bramie, przed którą stało
trzech uzbrojonych po zęby strażników. Nie wyglądali na takich, którzy nie
wiedzą, jak załatwić człowieka, ale z drugiej strony nie wyglądali na bandytów.
Jeden z uzbrojonych mężczyzn podszedł do samochodu Tymona, mną na
razie nikt się nie interesował. Zżerała mnie ciekawość, o czym to oni gadają,
tym bardziej, iż wiedziałam, że on mi na pewno o tym nie opowie.
Drugi strażnik podszedł do mojego wozu, gestem nakazał mi
opuszczenie szyby. Zrobiłam o co prosił.
- Dokumenty – powiedział z dziwnie twardym akcentem.
Podałam mu świstek, który dostałam od Tymona. Mężczyzna przeczytał
go uważnie, po czym mi go oddał.
- Brama, przez którą pani przejedzie ma wbudowany skaner. Będziemy
wiedzieć, co pani ma w wozie. Ale proszę się nie denerwować, nic pani nie
zabierzemy. Tylko cała broń lub inne niebezpieczne rzeczy, jakie pani posiada
muszą podczas pobytu w Księstwie Polan pozostać w wozie. Jeżeli złamie pani ten
rozkaz, zostanie pani niezwłocznie rozstrzelana bez wyroku sądu.
- Czy to jasne?
- Tak. Przyjęłam to do wiadomości – odparłam.
- Proszę jechać za panem Tymonem – strażnik zasalutował i odszedł.
Spełniłam polecenie i pomału wjechałam za bramę.
Przez ten czas dziwiłam się nad wysoką kulturą żołnierza. Do tej
pory spotkałam się jedynie z takimi, którzy wrzeszczą, klną i składają niemoralne
propozycje. Ci tutaj byli dla mnie nowością.
Nie zdążyłam się nadziwić temu zaskakującemu zjawisku, kiedy
przyszły kolejne dwa nowe.
Wyjechaliśmy na drogę.
Tymon odezwał się przez krótkofalówkę.
- Nie możemy się nigdzie zatrzymywać, aż dojedziemy do celu. Tam
dostaniemy odpowiednie pozwolenie na swobodne poruszanie się po Poznaniu, ale
nigdzie więcej.
- Szkoda.
- Nie tragizuj tylko patrz i podziwiaj, jak można stworzyć
bezpieczny azyl w tym pogrążonym w chaosie świecie.
Chciałam już mu odpowiedzieć, że trąca patosem, ale zamilkłam, bo
zdałam sobie sprawę z tego, że jadę po idealnie gładkiej szosie. Czarnej, jak
smoła, z białymi pasami po środku. W Łaziku było cicho, nic nie dzwoniło ani
nie podrygiwało, ja sama nie musiałam walczyć z kierownicą. Auto sunęło przed
siebie, jak po gładkim stole. Nie zdążyłam się nad tym zastanowić, a już
kolejna rzecz zwracała moją uwagę. Przede mną i za mną jechały samochody. Nie
było ich dużo, ale i tak więcej niż zazwyczaj na drogach, które przemierzałam.
Do tego nie wyglądały, jak przenośne twierdze, raczej na delikatne i bez
żadnych zabezpieczeń przed wrogami. I nie miały eskorty. To było dla mnie
zaskakujące. Przyglądałam się ludziom w środku. Były to rodziny z dziećmi,
roześmiani przyjaciele czy też pojedynczy, skupieni na drodze podróżni, ale
żadne z nich nie miało wypisanego na twarzy strachu czy czujności, jaka
charakteryzowała ludzi z mojego świata.
To był dla mnie wstrząs, a za nim przyszedł kolejny, który o mały
włos, a sprawiłby, żebym się popłakała.
Jedynie głos Tymona powstrzymał mnie przed ulżeniem swoim emocjom.
- Widzisz domy? – zapytał.
- Tak – odparłam, ciekawie rozglądając się na boki.
- I co widzisz?
Aż mnie zakuło z zazdrości.
- Podwórka nie mają osłon! – wykrzyknęłam – to, to niemożliwe!
- Gdyby zwykli ludzie, na przykład z Warszawy, dowiedzieli by się o
tym miejscu, jak nic szturmowaliby płot.
- Ale jak to możliwe? – dziwiłam się.
- Powiedziałbym, zobaczysz, ale zagroziłaś mi, że mnie zdzielisz,
więc nic nie powiem.
Zaśmiałam się nerwowo. Nie wiem, czy byłam gotowa tego dnia na
jeszcze więcej rewolucji.
Zanim dojechaliśmy do Poznania minęliśmy na przedmieściach kilka
fabryk. Droga prowadziła wśród licznych, mniejszych lub większych budynków.
Widziałam, hale montażowe, magazyny, budynki biurowe i zadbane wokół nich
trawniki, drzewka i alejki z ławkami. Przed każdym budynkiem parkowało kilka
samochodów, a co jakiś czas widziałam przystanki autobusowe i spore grupy ludzi
czekających na transport. Zdawałam sobie sprawę, że to nie elita społeczeństwa,
więc tym bardziej zaskakiwało mnie, że mieli ładne i dobrze skrojone stroje.
Byli rozluźnieni, rozmawiali ze sobą i śmiali do rozmówców. Nikt nie rozglądał
się na boki, nigdzie nie było widać żadnych oprychów, wszyscy byli mniej czy
bardziej zadowoleni. Znowu zachciało mi się płakać i ponownie Tymon mi na to
nie pozwolił.
- Widzisz te fabryki?
- Tak – odparłam przez ściśnięte gardło.
- Wiesz, co się w nich wytwarza?
- Nie. Widzę tylko ich nazwy.
- Wytwarzają nam złudne bezpieczeństwo – powiedział.
- Czyli?
- Zarabiają na nas produkując czerwone, niebieskie, zielone i
platynowe kryształy.
- Co?!
- Tak. To tutaj powstają nasze małe azyle bezpieczeństwa.
- Ale przecież platynowe kryształy to bajka, one nie istnieją?
- Istnieją i niektórych na nie stać.
- Niemożliwe!
- Dlatego Księstwo Poznańskie jest bogate, dlatego stać ich na
własne państwo i bezpieczeństwo obywateli, druty kolczaste i prąd.
- Dlaczego jeszcze nikt ich nie zaatakował.
- Pomyśl dziewczyno. Co by się stało, jakby zabrakło nam kryształów?
Rzeczywiście nie było by łatwo.
- Poza tym, oni dysponują taką wiedzą i umiejętnościami, że od razu
całe Księstwo objęło by pole bezpieczeństwa i nikt by się tutaj nie dostał. A
zapewniam cię, że to państwo jest samowystarczalne. Dlatego nikt zdrowy na
umyśle nie ruszy tego miejsca.
- I pewnie nie można tutaj zamieszkać? – zapytałam smutno.
- Mogą tylko ci, którzy się tutaj urodzili lub najtęższe głowy z
zewnątrz. Przeciętniacy nie mają tutaj wstępu, a my jesteśmy zbyt
niebezpieczni.
- Ja nie jestem niebezpieczna – zapewniłam, chociaż wiedziałam, że
on ma rację.
Byłam przyzwyczajona do walki, przygód i nie umiałam usiedzieć w
miejscu. Pewnie mogłabym tu spędzić kilka tygodni może miesięcy, ale potem
gnało by mnie dalej. Bez podniesionej adrenaliny nie funkcjonowałam.
- Już wszystko przemyślałaś? – zapytał.
- Skąd wiesz, że to robiłam? – odparłam pytaniem.
- Bo ja też to swego czasu przerabiałem.
Nie odpowiedziałam, bo wjechaliśmy do miasta zbudowanego ze
szklanych domów. Bloki mieszkalne czy biurowce, nie miało to znaczenie,
wszystkie były ze szkła. Jedynie co je różniło, to kolor wykończeń, biura miały
kolor szary lub czarny, bloki czerwony lub bordowy, domy jednorodzinne biały lub niebieski, a
domy kultury, czy Uniwersytet były różnokolorowe.
Ulice były czyste, chodniki równe, było dużo zieleni i miejsc
rekreacyjnych. A zupełnym dla mnie wstrząsem był widok dzieci swobodnie
biegających lub bawiących się na placach zabaw. Ich matki siedziały spokojnie
na ławkach i zapewne plotkowały. Dzieci. Ja nie widywałam dzieci, jedynie zbyt
wcześnie dorosłych smarkaczy, którzy żeby przetrwać zbierali się w bandy. Te ze
spokojnym dzieciństwem były chronione za barierami lub ukrywane przez
biedniejszych ludzi w tylko sobie znanych kryjówkach. Zwłaszcza dziewczynki.
A tutaj mogłam patrzeć na kobiety i ich córki, którym nic nie
groziło.
Znowu zazdrość chwyciła mnie za gardło. Jakie to było
niesprawiedliwe, kiedy my tam walczyłyśmy o życie, te tu siedziały sobie i…
- Po twojej minie widzę, że prowadzisz ze sobą ożywioną dyskusję –
usłyszałam Tymona.
Nawet nie zauważyłam, że zatrzymaliśmy się przed jakimś biurem.
Spojrzałam na niego ze złością, ale on tylko pogroził mi palcem.
Miał rację, nie na niego się wściekałam.
- Nie możesz tam wejść z tak wojowniczą miną, także ogarnij się
kobieto, bo inaczej ominie nas duża kasa.
- Skoro są tacy bogaci, to czemu nie zapłacą nam więcej – burknęłam.
- Może dlatego, że nie pracujemy dla księcia Bolesława, ale dla
jednej z firm prosperujących w tym mieście – powiedział i zobaczyłam, że
wysiadł z samochodu.
Wyszłam z Łazika przekonana, że nawet powietrze będzie tu pachniało
inaczej i rzeczywiście tak było. Może dlatego, że nikt tu nie palił ulicznych
ognisk, nie był dymów z kominów, no i nikt nie prowadził walk. Spojrzałam na
siebie i poczułam się bardzo nie na miejscu. Moja agresywna fryzura, żołnierski
strój i ubłocone buciory nie pasowały do tego miejsca. Jedyne co mnie
pocieszało, to że Tymon też wyglądał, jakby urwał się z choinki.
- Ogarnęłaś się? – zapytał.
- Tak.
- To teraz posłuchaj. Nie pytana milczysz i dajesz mi działać. Nie
robisz min, nie przewracasz oczami, nie wdychasz, jasne?
- Tak – obiecałam.
- Żeby bardziej cię zmotywować dodam, że nie było łatwo ich
przekonać do współpracy, zwłaszcza, że wiedzą, że nasz poprzedni zleceniodawca
wyleciał w powietrze.
- Powiedziałam, że rozumiem.
Weszliśmy do środka.
-------------------------------------------------------------------------------------------------
Dagmara wróciła do swojego służbowego mieszkania i przebrała się w
dresy. Zrobiła sobie późną kolację i jedząc przeglądała swoje notatki.
Z zamyślenia wyrwał ją dźwięk nowoczesnego telefonu komórkowego, na
których niewielu było stać i niewielu wiedziało, że coś takiego istnieje.
Włączyła głośnik i kamerę.
Po drugiej stronie ujrzała kobietę na oko mającą 60 lat, krótkie
siwe i nastroszone włosy. Była szczupła i wysoka. Ubrana w dopasowany żeński
garnitur. Była pomarszczona, co w dzisiejszych czasach było passe. Mimo
starczego wieku, nadal w jej oczach tlił się ogień, a usta były skore do
śmiechu.
- Jak ci idzie współpraca?
- Dobrze babciu – powiedziała Dagmara – każdego dnia odkrywamy coś
nowego. To fascynujące!
- Podrzuciłaś im to, o co prosiłam.
- Oczywiście, ale jeszcze tego nie znaleźli.
- Wybacz mi moją niecierpliwość, ale jestem bardzo ciekawa wyników
tych badań.
- Jak chcesz prześlę ci moje dotychczasowe notatki.
- Nie kochanie, jak będą gotowe artykuły, to poczytam.
- Dobrze.
- Mam nadzieję, że nie dałaś im poznać kim jesteś?
- Myślą, że jestem twoim pracownikiem i że będę się doktoryzować z
historii Ciemnych Wieków.
- To dobrze. Takie wejście między zwykłych ludzi dobrze ci zrobi.
- Babciu! – oburzyła się Dagmara.
- Kochanie, wiesz, że jesteśmy inni i musimy uczyć się być ludźmi. W
naszych żyłach płynie inna krew.
- Zaraz zaczniesz mówić o mamie.
- Twoja matka zbagatelizowała moje ostrzeżenia i teraz jej nie ma.
Ludzie nie lubią inności. A pieniądze ci nie pomogą.
- Będę się pilnować – obiecała Dagmara.
- Twój brat cię pozdrawia i mówi, że masz przyjechać na jego
urodziny.
- Dobrze.
- Miłej nocy kochana. Śpij dobrze.
- Dziękuję babciu – rozmowa się skończyła.
Dagmara z powrotem usiadła do notatek i przeglądania fragmentów,
które uznali za ważne.
-------------------------------------------------------------------------------------------------
Krystyna zakopała się pod kołdrą i usiłowała zasnąć, niestety całą
głowę miała pełną chaotycznych myśli. Za dużo było nowości, za dużo informacji
na raz. Do tego bała się, że nie zdąży wszystkiego obejrzeć ani dobrze opisać.
A przecież to wszystko było takie ciekawe.
Zabrzęczał dzwonek telefonu.
Nie miała tego luksusu, co Dagmara. Musiała wstać i iść do salonu.
Tam odebrała.
- Słucham?
- To ja Adam.
- Jest 12 00 w nocy, sam wyganiałeś nas do domu…
- Musimy się spotkać.
- Teraz? – zdziwiła się – coś się stało?
- Nie, ale nie daję rady.
- Z czym?
- Za dużo nowości, za dużo się dzieje. Mam wrażenie, że brakuje mi
czasu i że zabraknie mi czasu, żeby to porządnie opisać.
Krystyna zaczęła się śmiać, co go lekko zirytowało.
- Bardzo śmieszne – burknął w słuchawkę i chciał ją odłożyć.
- Poczekaj – wykrzyknęła szybko – nie z ciebie się śmieję, a z
siebie. Przed chwilą pomyślałam tak samo, jak ty. I masz rację, musimy spotkać
się poza pracą i sobie wszystko usystematyzować. Ale nie dzisiaj. Dzisiaj padam
z nóg.
- Za dwa dni mamy dwudniowe święto narodowe, może wtedy?
- Ale drugiego dnia, pierwszego będę odpoczywać.
- Dobrze, ale od rana, u ciebie czy u mnie?
- Pojedziemy na piknik za miasto. Dobrze nam to zrobi.
- Dobrze, ale to nie randka – ostrzegł.
- Oczywiście mój ty romantyku – i odłożyła słuchawkę.
Potem położyła się do łóżka i od razu zasnęła.
Rozdział XI – Chwila
wytchnienia
Recepcjonistka zaprosiła nas do poczekalni, w której siedziało
kilkoro ludzi, z których żaden nie wyglądał na łowcę przygód.
Usiedliśmy na krzesłach pod ścianą i czekaliśmy słuchając cichych
rozmów toczących się wokół.
- Podobno chodzi o diamenty – mówił jeden mężczyzna wyglądający na
robotnika, w dżinsach i koszuli w kratę.
- Dla diamentów nie sprowadzali by tych zabijaków – inny skinął głową
w kierunku Doroty i Tymona.
- A może to jakaś broń? – nie poddawał się robotnik.
- Prędzej platynowe kryształy – do rozmowy włączył się trzeci
mężczyzna, który wyglądał na biznesmena lub prawnika.
- Kryształy prędzej – zgodził się ten o wyglądzie robotnika.
Drzwi od gabinetu ich zleceniodawcy otworzyły się i w progu ukazała
się kobieta w średnim wieku ubrana w garsonkę.
- Pan prezes zaprasza państwa do sali konferencyjnej.
Poszliśmy za nią i po chwili znaleźliśmy się w dużym pomieszczeniu,
gdzie na samym środku stał owalny stół a wokół niego ustawione krzesła.
- Proszę spocząć, zaraz panie z obsługi przyniosą kawę, herbatę i
ciastka.
Nie byłam przyzwyczajona do takiego miłego traktowania, więc czułam
się trochę nieswojo, ale reszta, jak tylko obiecane produkty pojawiły się na
stole rzucili się na nie bez krępacji.
- Może napijesz się dobrej herbaty? – zaproponował mi Tymon.
- A ja wiem? – nie za bardzo za nią przepadałam, wolałam piwo lub
wino.
- To nie jest sikacz z naszych barów – postawił przede mną szklankę
z parującym naparem – pij, bo potem będziesz żałowała, że nie spróbowałaś.
Upiłam łyk i się zachwyciłam.
- Myślisz, że będę mogła sobie tutaj kupić pudełko i wywieźć za
granicę? – zapytałam Tymona.
- Nie będzie musiała pani nic kupować – usłyszałam męski głos za
plecami. Odwróciłam się na krześle i spojrzałam na postawnego człowieka o
gładko ogolonej twarzy i bystrych oczach – moja sekretarka zaraz pani
przygotuje paczkę z różnymi rodzajami naparów, mam nadzieję, że będą pani
smakować.
- Dziękuję – odparłam.
Prezes usiadł na szczycie stołu i oficjalnie wszystkich przywitał, a
potem przeszedł do rzeczy.
- Wszyscy państwo zostaliście zatrudnieni, jako eskorta dla naszej
cennej paczki, która ma trafić do rąk właściciela połowy Szczecina, niejakiego
Baltazara. Nie zdradzę państwu, co to za rzecz, bo to nie jest wam do niczego
potrzebne.
Wskazał ręką na asystentkę, która na jego znak rozwinęła na stelaży
mapę, na której była zaznaczona nasza trasa. Prezes podszedł do niej i zaczął
opowiadać.
- Pojedziecie w kolumnie czterech samochodów, w jednym z nich będzie
prawdziwa paczka, w pozostałych trzech atrapy. Pozostałe dwa wozy, należące do
obecnych tutaj państwa, którzy są zawodowymi łowcami przygód będą jechały po
waszych bokach, pilnując i broniąc przed ewentualnym niebezpieczeństwem.
Prezes wskazał coś na mapie i powiedział.
- Do tej miejscowości nie powinno być problemów. Mamy tam swoich
ludzi, a trasa prowadzi przez otwarty teren, nikt niezauważony do was nie
podjedzie. Ale potem wszystko będzie możliwe, zwłaszcza, że plotka o tym, co
wieziemy już się rozeszła. Sami w poczekalni prowadziliście dywagacje, co w
niej jest.
Dlatego tym bardziej będą na nią czekać różnego rodzaju zbiry, a
także przeciwnicy Baltazara. Mam nadzieję, że dzięki naszym łowcom przygód uda
nam się przebić do Szczecina i oddać paczkę w całości,
- Kiedy wyjazd? – zapytał jeden z mężczyzn.
- Za trzy dni.
- Czy będą nas chronić jedynie ci ludzie – kolejny mężczyzna wskazał
na nas.
- Tak. Nie będziecie mieć naszych strażników, nie narażę ich bez
potrzeby.
Na usta cisnęła mi się odpowiedź, ale obiecałam Tymonowi spokój.
- A nasze życie pan narazi? Przecież jesteśmy obywatelami Księstwa –
oburzył się ten, który wyglądał, jak robotnik.
- Sam wiesz, dlaczego jedziesz w tym konwoju – głos prezesa zrobił
się zimny, jak stal – cała wasza czwórka złamała kilka praw i mieliście do
wyboru wieloletnie więzienie lub rehabilitację w służbie państwa. Wybraliście
rehabilitację, ale jeżeli wolicie wrócić do więzienia, proszę bardzo, droga
wolna.
Mężczyźni zapewnili, że pragną zasłużyć na wolność.
- Przy okazji zobaczycie, co to znaczy walka o przetrwanie za
naszymi granicami. Docenicie wtedy, jakie szczęście was spotkało.
A potem zaczął omawiać dalszą część trasy i ewentualne zagrożenia,
jakie mogą nas spotkać po drodze.
Później powiedział nam, że mamy zostać, a pozostałych mężczyzn
puścił wolno.
Prezes usiadł przy nas i powiedział cicho.
- Żaden z nich nie będzie wiózł naszej paczki, tylko pan – zwrócił
się do Tymona.
- Będę atakowany przez wrogów – przypomniał Tymon.
- Ich celem będzie konwój, was będą chcieli od nich odciągnąć lub
unieruchomić.
- A co jeśli dopadną do ich wozów? Mamy ich bronić? Czy jechać
dalej?
- To zostawiam już do waszej decyzji. Jak dla mnie możecie ich
porzucić tuż za bramami naszego państwa, są to nic nie warci recydywiści,
którzy nie zdają sobie sprawy, że dla nich jest to podróż w jedną stronę. Nikt
ich już do Księstwa Polan nie wpuści.
- A co oni takiego zrobili? – odezwałam się, mimo, że Tymon mnie
prosił o milczenie. Łowca nagród zgromił mnie wzrokiem, ale prezes odpowiedział.
- Zrobili burdę w jednym z naszych lokali, to była pierwsza rzecz,
druga, to po wyjściu z aresztu nawoływali do bojkotu władzy księcia Bolesława i
obrzucili kamieniami strażników przy pałacu. A na koniec rzucili się na
funkcjonariuszy, którzy konwojowali ich do sądu. Są u nas spaleni.
Mogłam dodać, że u nas byli by zabici już podczas burdy, ale
ugryzłam się w język.
- Rozumiem.
- A co do was? Czego potrzebujecie? Jakiejś broni, czegoś do
udoskonalenia waszych wozów? Zapewniam, że to nie zmniejszy waszego
wynagrodzenia.
- I naprawdę możemy prosić o co chcemy? – chyba musiały mi się
zaświecić oczy, bo Tymon powiedział.
- Tylko do ulepszenia naszych wozów.
Prezes spojrzał na mnie ciekawie.
- A czego pani potrzebuje?
- Co do wozu, to nic, jest w pełni wyposażony – powiedziałam i
chciałam kontynuować, ale Tymon mi przerwał.
- Nie żartuj – parsknął – do tej wycieczki potrzebny nam jest
karabin maszynowy, miotacz ognia i ewentualnie bazuka.
- A skąd wiesz, że tego nie mam? – parsknęłam.
- Gdzie niby to schowałaś?
- A co cię to obchodzi?
- Widzę, że macie bardzo gorące temperamenty – prezes chyba nie był
zadowolony. Kłóciliśmy się, jak szczeniaki.
- Przepraszamy – powiedzieliśmy i nawet udało się nam zrobić
skruszone miny.
- To czego pani pragnie? – zapytał prezes.
- Najbardziej to zielonego, przenośnego kryształu działającego
przynajmniej przez rok.
Tymon zaklął pod nosem.
Prezes wcisnął jakiś guzik w stole.
- Pani Irenko, proszę dodać do paczki z herbatą dwa kryształy ZP730.
Nie mogłam uwierzyć w swoje szczęście właśnie dostałam dwa przenośne
zielone kryształy.
- Dziękuję – wydukałam.
- Nie ma za co – potem zwrócił się do Tymona – a pan, czego
potrzebuje.
On wybrał sobie broń, o której wcześniej mówił.
A potem zostaliśmy pożegnani. Pani Irenka przyniosła mi paczkę z
prezentami, kwity dla nas obojga pozwalające na swobodne poruszanie się po
mieście i adres hotelu, do którego nas zakwaterowali.
Wyszliśmy przed budynek.
- Masz tupet – burknął Tymon.
- A tam tupet. On miał gest, to czemu miałam nie skorzystać. Wiesz
ile kosztuje ZP730? 250 tysięcy, a ja mam niewiele ponad 150, wiesz ile jeszcze
musiałabym harować na nowy?
- Na razie bardziej jest nam potrzebna broń przed bandytami, a mam
również takie podejrzenie, że i przed naszymi konwojentami.
- Mój Łazik jest uzbrojony, jak trzeba.
- W pole magnetyczne – parsknął Tymon.
- Nie tylko – zrobiłam tajemniczą minę – nie doceniasz mojego
Łazika, ani mnie.
Podeszłam do swojego samochodu i obrażona wsiadłam do środka. Nie pytając
go o zgodę, pojechałam do hotelu pierwsza.
Hotel również był cały przeszklony. Był to pięciopiętrowy nieduży
budynek, z dużym holem, recepcją i sporą restauracją na parterze. Dostaliśmy
osobne pokoje, co bardzo mnie cieszyło. Dzięki temu nie musiałam wciąż patrzyć
na Tymona. Odruchowo poprosiłam o zabezpieczenie pokoju na noc i ugryzłam się w
język. Tutaj było bezpiecznie.
Panienka w recepcji nie skomentowała, tylko dała mi klucze.
Chłopiec na posyłki wziął mój niewielki plecak i zaniósł do pokoju.
Dałam mu napiwek. Na szczęście waluta wszędzie była taka sama.
W życiu nie byłam w tak luksusowym pokoju. To, że był bardzo jasny z
powodu jednej ściany całej w szkle, jakoś mnie nie zdziwiło. Ale piękna
terakotowa podłoga, podwójne łóżko, z białą pościelą, ładne szare szafki nocne
i białe lampki przy łóżku już tak. Do tego w drugą ścianę wbudowana była szafa,
która na drzwiach miała wielkie lustra. Przejrzałam się w nich i z przykrością
stwierdziłam, że nie pasuję do tego wnętrza. Wydawałam się sobie brzydka,
brudna i nieatrakcyjna. Żeby nie poddać się całkowitej rozpaczy, poszłam
obejrzeć łazienkę. Była równie luksusowa, jak pokój. Czysta, przestronna, z
pachnącymi mydełkami i szamponami na półeczkach. Od razu pomyślałam sobie, że
muszę sobie takich tutaj nakupować. W moim świecie na takie wysokiej klasy
towary nie wydałabym ani złotówki, tutaj z pewnością były powszechne i dużo
tańsze niż w Warszawie czy Gdańsku.
Usłyszałam pukanie do drzwi. Otworzyłam i ujrzałam Tymona. Był
uśmiechnięty od ucha do ucha, co bardzo mnie zdziwiło.
- Mamy trzy dni darmowych wakacji, jak je spędzimy?
- My? – zdziwiłam się i od razu najeżyłam myśląc, że myśli o seksie.
- No a kogo ja tu znam? – zdziwił się i wtarabanił do pokoju.
- Ja miałam zamiar się umyć – przyznałam szczerze.
- A nie chcesz zwiedzać miasta? Jest dopiero 18 00, jest ciepło,
wieczór młody – kusił.
- Chcę się umyć, chcę wyjść, chcę spać, nie wiem – powiedziałam – za
dużo się dzisiaj działo, ale spójrz...
Poprowadziłam go do łazienki.
- To jest dla mnie, jak spełnienie marzeń. Mydło jak trzeba,
pachnidła jak trzeba. Sam wiesz, że w pensjonacie w Trójmieście mieliśmy tylko
wspólną łazienkę dla gości i mydło chyba ze szczura.
Patrzył na mnie nie rozumiejąc.
- Faceci – burknęłam – wy nawet po miesiącu bez kąpieli uważalibyście,
że pachniecie, jak fiołki.
- Ale miasto czeka – powiedział nadal nie rozumiejąc.
Wahałam się, ale w końcu stwierdziłam, że zdążę się wypluskać po
powrocie.
- No dobrze, prowadź – powiedziałam.
Komentarze
Prześlij komentarz