Lata 80 – te – gadżety i zabawki

Tak, jak i dzisiaj, tak i kiedyś była moda na gadżety i konkretne zabawki, które każdy chciał mieć. Różnica polega na tym, że dzisiaj jest przesyt wszystkiego, a kiedyś mieliśmy niewielki wybór i braliśmy, to co było. A raczej nasi rodzice.
W dzieciństwie uwielbiałam naklejki, którymi zdobiłam swoje biurko. Pamiętam taką wielką ze Smerfami, która była ukoronowaniem i tak zalepionego stolika. Wiele lat później moje biurko razem z naklejkami powędrowało do pewnego chłopca, którego zachwyciła ilość nalepek i postanowił kontynuować moje dzieło. Nie wiem, czy mu się udało, ponieważ kontakt z tą rodziną już dawno się urwał i ten chłopiec pewnie w tej chwili ma dwadzieścia parę lat. Ktoś z młodszego pokolenia może na to prychnąć, bo dzisiaj mamy naklejek na kopy i ciut ciut. W latach osiemdziesiątych czekałam aż je dostanę z okazji jakiegoś święta lub w wakacje, podczas których mama pozwalała mi je kupić. A miałam różne, przede wszystkim z bajek Disney.
Inną rzeczą, którą zbieraliśmy to historyjki z gumy Donald, które wymienialiśmy z innymi w szkole czy na podwórku. Guma Donald również nie należała do naszej codzienności, kupowano nam 10 opakowań na Dzień Dziecka czy otrzymywaliśmy je podczas imprez choinkowych w paczkach razem z cytrusami i czekoladą. I napiszę coś obrzydliwego, ale niestety prawdziwego. Przez to, że nie mieliśmy stałego dostępu do gum do żucia potrafiliśmy jedną wyżuwać przez kilka dni. Wieczorami przyklejaliśmy ją do szafki nocnej i rano ponownie braliśmy ją do ust. Wiem, że to obrzydliwe, ale czasy też nie były najlepsze.
Do zabawek na wypasie należały te kupione w Peweksie. Były to przede wszystkim lalki Barbie lub Fleur, zdalnie sterowane samochodziki czy resoraki matchbox. Ja miałam lalkę Fleur, której włosy szybko się sfilcowały, więc obcięłam ją na jeża. Wyglądała lepiej, niż z kołtunem na głowie. Szałem było to, że zginały jej się kolana.:) Oczywiście miałam dla niej spory wybór ubrań oraz butów. A tata przysłał mi dla niej z USA toaletkę z akcesoriami, a wszystko w kolorze różowym.
Dostawaliśmy również klocki Lego, ale nie w takich ilościach, jak dzisiaj. Ja miałam domek, zestaw Robin Hood i o ile dobrze pamiętam helikopter. Klocki były niemalże czczone i pilnowane, jak oko w głowie. Żaden, nawet najmniejszy element nie mógł się zgubić, bo nie mieliśmy tego na tyle dużo, żeby je zastąpić. Oczywiście, gubiło się to i owo, ale było to okupione cierpieniem małego serduszka.
W tamtych czasach nie mogło oczywiście zabraknąć zabawek zza wschodniej granicy, tak więc graliśmy w elektroniczne jajeczka z Wilkiem i Zającem na czele lub z Myszką Miki. Ja mam do dzisiaj Myszkę Miki i o dziwo, gra wciąż działa.:) Mój brat za to miał kosmiczne czołg, który był napędzany bateriami i miał programowanie na jazdę, skręty i strzelanie z działka. Szał. Szkoda, że baterie były rarytasem i rzadko się nim bawiliśmy.
Do obowiązkowych zestawów młodego pokolenia należały adaptery, mój brat miał firmy UNITRA i zabraniał mi się do niego dotykać. Taaaa! Ciekawe kto porysował płyty winylowe? Doprawdy nie wiem.
Oprócz tego miał magnetofon mono Kasprzak a ja Emilię. Był jednokasetowy, ale to nie ważne, ważne było, że miał mikrofon i można było nagrywać swoje amatorskie pienia. Nie było też wtedy żadnych przeszkód żeby nagrywać na kasety piosenki z radia, więc miałam całkiem fajne kawałki z pierwszych miejsc list przebojów.
Dokonałam też niedawno wielkiego odkrycia, niestety bez dowodu rzeczowego, bo gdzieś zaginął w akcji, ale jednak, miałam spinki nie made in China a USA.
Muszę poszperać w starych szpargałach, może się jakaś zachowała. Były tandetne i na moje grube włosy absolutnie bezużyteczne, ale były od taty, więc je hołubiłam.
W tamtych czasach powszechnym zajęciem (przede wszystkim chłopców) było zbieranie znaczków i posiadanie klasera. Mama kupiła i mnie jeden, ale ja nie połknęłam bakcyla, chociaż mam go do dzisiaj.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wycieczka do Berlina, Poczdamu i nie tylko cz.2

Jeśli będę sławna proszę, nie cytujcie mnie

Wypoczyn w Jastarni - lato 2024 cz.1