Z pamiętnika singielki - opowiadanie - odc.10
Zakupy – 100%
Spotkanie Marka Jagody w sklepie – nie udało mi się uciec
Matka – czasami opłaca się ją informować o wszystkim, żeby nie
było głupich wpadek.
Punktualnie o 17 00 razem z siostrą i mamą wybrałyśmy się na
zakupy do najbliższego supermarketu. Weszłyśmy do środka. Wyciągnęłam długą
listę produktów, które należało kupić. Omówiłyśmy, co która ma znaleźć i się
rozeszłyśmy po sklepie. Mnie przypadły w udziale zakupy napojów i alkoholu.
Doszłam do odpowiedniego działu i zaczęłam ładować do koszyka
kartony soków oraz butelki z napojami gazowanymi. Kiedy się z tym uporałam
ruszyłam po alkohol. Zrobiłam kilka kroków i zamarłam. Nieopodal stał Marek
Jagoda, który czytał etykietę na jakiejś puszce. Po cichu wycofałam się z
alejki i inną droga dotarłam do działu, gdzie mogłam kupić piwo. Odetchnęłam.
Raczej tutaj go nie spotkam, w końcu był w mundurze, a to znak, że jeszcze nie
zaczął lub nie skończył służby.
Przeszłam się wzdłuż alejki i stwierdziłam, że browar, który mnie
interesuje znajduje się wysoko nade mną i nie ma szans żebym po niego sięgnęła.
Rozejrzałam się za obsługą, oczywiście nigdzie jej nie było widać.
Wspięłam się na palce i próbowałam wyciągnąć czteropak z półki. Stękałam przy
tym przeraźliwie.
- Pani poczeka, ja pomogę – usłyszałam za sobą głos
posterunkowego.
Odwróciłam się szybko do niego i powiedziałam.
- Nie trzeba, dam sobie radę.
Marek Jagoda uśmiechnął się pobłażliwie i odparł.
- Może jednak ja spróbuję – wyciągnął rękę i bez trudu wyciągnął
piwo z półki – ile pani tego potrzebuje?
- Pięć czteropaków – przyznałam i zrobiło mi się wstyd – ale to
nie tylko dla mnie, ja nie jestem…
- Wiem, wiem. Proszę się nie martwić – zaśmiał się posterunkowy –
poza tym, to nie przesłuchanie.
Powkładał mi wszystko do wózka sklepowego i wyprostował się.
- No, tego – zaczęłam i urwałam. O czym miałam z nim rozmawiać?
Nie było już problemów z sąsiadami, nie był mi już potrzebny.
- Właśnie – dodał, tak samo inteligentnie, jak ja.
Zza zakrętu wypłynęła moja mama z wózkiem wypełnionym po brzegi
jedzeniem.
- Dzień dobry – powiedziała do posterunkowego – to pan jest tym
tajemniczym posterunkowym?
- Mamo – oburzyłam się.
- Tak, to ja – Marek Jagoda uśmiechnął się czarująco i ucałował
dłoń mojej mamy.
Ta rozpłynęła się w zachwytach i nagle postąpiła tak jak ciocia
Hania. Zaczęła mnie zachwalać pod niebiosa, a ja myślałam, że zapadnę się pod
ziemię. Jak ona mogła mi to zrobić, poza tym on ma żonę! No tak, o tym to jej
nie powiedziałam. A było już za późno, bo…
- Magda robi w sobotę urodziny, ma pan służbę?
- Nie, mam cały weekend wolny – powiedział.
- To zapraszam w imieniu córki i moim. Prawda Magda?
I co ja miałam teraz zrobić? Ratunku! Nie chciałam go widzieć. To
było bez sensu? Po co mi na imprezie żonaty facet.
- Tak, oczywiście. Zapraszam – wydukałam i zamilkłam.
Na szczęście ani on ani mama nie zauważyli mojego zakłopotania i
beztrosko dogadywali szczegóły. Po tych formalnościach pożegnałyśmy się z
posterunkowym i poszłyśmy szukać Marty.
Mama w końcu wyczuła, że coś jest nie tak.
- Czemu jesteś zła? Przecież nie opowiedziałam twojego całego
życiorysu?
- Całego nie, ale połowę – warknęłam – i jeszcze zaprosiłaś go na
moje urodziny.
- Ale co? To źle? Przecież sama mówiłaś, że ci się podoba?
Stanęłam i odwróciłam się do niej.
- On ma żonę – wyznałam.
- Żartujesz?
- Nie. Widziałyśmy ją z Martą nad Zegrzem – i opowiedziałam mamie
wszystko. Zakończyłam – od razu powinnam ci to powiedzieć, a teraz za późno.
Będzie u mnie na urodzinach i z tego co usłyszałam, sam.
- A może to nie była jego żona?
- A kto kochanka?
- Nie, może siostra?
- Akurat. No nic, jakoś sobie z nim jutro poradzę.
Marta sama nas znalazła i od razu wysłuchała całej historii. Na
koniec młodsza siostra wzruszyła ramionami i powiedziała.
- Mama może mieć rację,
przecież nie widziałyśmy obrączek, a oni nie całowali się namiętnie.
- I ty Brutusie przeciwko mnie! – krzyknęłam.
17 maja 2015 -
niedziela
Pęka mi głowa od nadmiaru wrażeń, kaca i wstydu.
Idę spać i mam nadzieję, że rano obudzę się w innym, lepszym
świecie.
I że już nigdy nie zobaczę posterunkowego.
I że żaden niby przecudowny Jacek nie zawita do biura.
I że nie stracę pracy.
Nie ma ludzi idealnych
18 maja 2015 -
poniedziałek
Robię uniki - nieskuteczne
Anka ma ubaw – ja nie
Rozmowa z cudownym Dariuszem – nadal jest cudowny
Obudziłam się w poniedziałek i niestety stwierdziłam, że to ten
sam beznadziejny świat i że muszę mu stawić czoła.
Najchętniej bym tego nie robiła. Najchętniej wróciłabym do łóżka i
pozostała tam na zawsze. Przez chwilę rozważałam czy nie wziąć sobie urlopu na
żądanie, ale to by było tylko doraźnie rozwiązanie.
Jedynym skutecznym w tej sytuacji działaniem byłoby wyprowadzenie
się z Warszawy i rzucenie pracy. A to nie wchodziło w rachubę.
Miałam tylko nadzieję, że jak wyjdę z bloku, to nie natknę się od
razu na Marka Jagodę.
Taki wstyd. Jak ja mogłam się tak przed nim zbłaźnić.
Przez całą niedzielę była cisza, nie zadzwonił i nie przyszedł,
pewnie też odsypiał noc. Ale dzisiaj, kto wie, może czeka pod klatką żeby mi
zakomunikować, że jestem stuknięta i żebym się do niego nie zbliżała.
Na szczęście go nie było i w drodze do pracy też mi się nie
objawił.
Stanęłam przed biurowcem i stwierdziłam, że teraz rozstrzygną się
ważniejsze sprawy niż posterunkowy i mój wygłup. Dzisiaj ważyły się moje losy w
pracy.
Na miejscu Dariusza bym mnie wyrzuciła.
A wszystko przez jego kumpla Jacka. Mówiłam Ance, że niemożliwe
żeby nie miał żadnej wady. Miał ich mnóstwo, rozbuchane ego postawiłabym na
pierwszym miejscu.
Oczywiście zapraszając Ankę na urodziny wiedziałam, że przyjdzie z
Dariuszem, co mi w ogóle nie przeszkadzało, bo przecież na parapetówce też był.
Ale nie sądziłam, że przyprowadzą ze sobą przepięknego Jacka.
- Wzięliśmy go ze sobą – powiedziała moja przyjaciółka – mam
nadzieję, że nie masz nic przeciwko.
Na początku nie miałam, bo kto by nie chciał gościć tak pięknego
mężczyzny.
Ale potem nadeszły zgrzyty. Nie przywitał się z moimi rodzicami,
co uważałam za ogromny przejaw braku szacunku. Potem stwierdził, że u nich w
USA, to nie zaprasza się do takich „klitek” gości. I powiedział to zaraz, jak
tylko przyszedł.
Dariusz próbował go tłumaczyć, ale ja już swoje wiedziałam.
Przestał mi się podobać.
- Mówiłam ci, że ma wady – syknęłam do Anki.
- Takie małe, to nie wady – odparła.
- Gdyby chodziło o twoich rodziców, to inaczej byś mówiła.
Przyjaciółka wzruszyła ramionami.
- Może tak, może nie.
Postanowiłam się nim nie przejmować, ale ten uparł się mnie
adorować.
- Najpiękniejsza jubilatka, jaką widziałem – mówił do mnie.
Ale odkąd źle potraktował moich rodziców i skrytykował mój
rodzinny dom, to jego uroda przestała na mnie działać. Mało tego, z dziwną
wyrazistością widziałam wszystkie jego zmarszczki przy ustach i w kącikach oczu
i z satysfakcją zauważyłam małą narośl po lewej stronie nosa.
Pewnie normalnie bym nawet na to nie zwróciła uwagi, ale skoro już
się czepiałam, to maksymalnie.
I zdecydowanie za dużo pił. Dariusz tłumaczył to tym, że dawno nie
był w Polsce i nadrabiał. Nie miało to znaczenia. Są imprezowi pijący, którzy
do końca trzymają fason albo rozśmieszają innych albo siadają w kącie i płaczą.
Ale ten należał do ostatniej i najgorszej grupy, włączyła mu się agresja.
Pierwsze co, to naskoczył na mojego brata myśląc, że ten mnie
podrywa. Potem napadł na posterunkowego Jagodę, który rzeczywiście długo ze mną
w kuchni rozmawiał, ale akurat to mi się podobało. Marek Jagoda niewiele myśląc
wykręcił mu bez wysiłku rękę na plecach i wypchnął z pomieszczenia. A w tamtego
jakby coś wstąpiło. Rzucił się z pięściami na posterunkowego i po chwili leżał
na ziemi przyciśnięty kolanem do podłogi.
Ja miałam dosyć i kazałam się temu Jackowi wynosić. Ani Anka ani
cudowny Dariusz nie oponowali. Ale szef spojrzał na mnie, tak jakby z wyrzutem
i wyszedł za kolegą. Po jakimś czasie wrócił, ale tylko po to żeby powiedzieć
Ance, że wychodzi.
- Nie martw się – mówiła do mnie – po prostu chce go odstawić do
domu. Facet aż się prosi o guza.
- Ja się martwię, że Dariusz wyleje mnie z pracy.
- Oszalałaś?! – zaśmiała się Anka – zamiast się zamartwiać idź do
posterunkowego. Facet jest świetny i cały czas zerka w naszą stronę. Idź.
No i poszłam. Ale o tym może później. Na razie musiałam wejść do
biura tak, żeby mnie szef nie zobaczył.
Anka przywitała mnie promiennym uśmiechem.
- Nie martw się, Dariusz już w biurze, nie wychyli nosa do
południa. Siadaj i opowiadaj o tej histerii, którą na koniec urządziłaś.
Od razu rozbolała mnie głowa.
- Oj.
- No mów.
- Nie – ucięłam.
- Daj spokój. Widziałam jak ten posterunkowy próbuje cię
uspokajać, ale ty się nie dałaś i uciekłaś do łazienki. Co ci mówił?
- Nic.
- Magda, jestem twoją przyjaciółką.
- Nic ci nie powiem, nie poukładałam sobie tego jeszcze. Na razie
boję się twojego narzeczonego, że wyleje mnie z pracy.
Drzwi od gabinetu szefa uchyliły się lekko. Ja zanurkowałam pod
biurko.
- Magda, co ty wyprawiasz – śmiała się przyjaciółka.
- Unikam szefa, a co? – szepnęłam desperacko.
- Zamknął je z powrotem, wyłaź.
Wygramoliłam się na zewnątrz.
- To będzie ciężki dzień – oznajmiłam.
- Lepiej idź do niego i porozmawiaj, ucieczka nic ci nie da.
Wzruszyłam ramionami. Przez jakiś czas pracowałam w ciszy, ale
czujnie zerkałam na drzwi szefa.
- Cześć – podskoczyłam, jak oparzona. Za mną stał uśmiechnięty
Norbert. Trzymał coś w ręku.
- Zamorduję cię – syknęłam.
- To tak się wita kolegę, po tylu dniach nieobecności? –
powiedział z wyrzutem.
- Nie było cię u mnie na urodzinach – wytknęłam mu.
- Mama wymagała jeszcze pomocy. Mam nadzieję, że mi wybaczysz.
- Oczywiście – uśmiechnęłam się – opowiadaj, co u niej.
Ale Norbert nie zdążył nawet się odezwać, a ja znowu zanurkowałam
pod biurko. Po chwili Anka syknęła.
- Siedź tam, bo wyszedł na chwilę. Rozgląda się.
- Tylko go nie wołaj – poprosiłam.
Po kilku minutach mogłam wyjść. Norbert wręczył mi paczuszkę.
- Prezent na urodziny. Wszystkiego najlepszego – cmoknął mnie w
policzek.
Odpakowałam. To była płyta.
- Wydaliście płytę? – ucieszyłam się.
- Tak. Napisałem ci nawet dedykację – wskazał palcem.
Na szczęście nie było tam
niczego, co mogło by sugerować, że nadal się we mnie durzy.
- Dzięki – jeszcze raz cmoknęłam go w policzek.
I znowu zanurkowałam pod stół.
Dariusz wyszedł i powiedział głośno.
- Słyszałem Magdę, ale jej nie widzę.
- Siedzi pod stołem – mówiła moja rozbawiona przyjaciółka.
- Pani Magdo proszę się nie wygłupiać i przyjść do mnie do biura.
Przechodząc koło przyjaciółki syknęłam.
- Zdrajczyni.
A ta tylko się śmiała.
Kiedy stanęłam przed obliczem Dariusza, jeszcze zanim usiadłam,
powiedziałam.
- Bardzo przepraszam, ale nie mogłam inaczej.
- Pani Magdo, proszę usiąść i się nie denerwować.
- Marek Jagoda jest policjantem i po prostu działał odruchowo –
kontynuowałam.
- Pani Magdo, nie wyrzucę pani z pracy.
Usiadłam.
- Nie?
- Za co? Że podczas urodzin wyrzuciła pan nieproszonego gościa?
Sam bym tak zrobił. To ja chciałem panią przeprosić.
- Mnie? – byłam zdziwiona.
- Tak. Bo sprowadziłem do pani domu człowieka, za którego
ręczyłem, a okazało się, że zupełnie go nie znam. Na studiach był inny i nie
pił tyle. Ale jak widać ludzie się zmieniają. Także proszę mi wybaczyć, jeśli
zepsułem pani urodziny.
Byłam w szoku. Mój szef zamiast na mnie krzyczeć, przepraszał
mnie.
- Ależ ja się nie gniewam – zapewniłam go.
- Skoro tak, to nie wracajmy do tego. Miłego dnia w pracy życzę.
Kamień spadł mi z serca. Jednak Dariusz jest cudowny.
20 maja 2015 -
środa
Marek Jagoda – uciekam
Anka żąda wyjaśnień – idziemy na kawę
Powrót do domu – teren czysty
Wyszłam rano do pracy i od razu zauważyłam przy moim bloku
zaparkowany radiowóz. Zmroziło mnie, bo wiedziałam, że bez przyczyny tam nie
stoi. Nie myliłam się. Wysiadł z niego Marek Jagoda. Nawet się nie
zastanawiałam, tylko mocniej ścisnęłam torebkę i pobiegłam w stronę przystanku.
- Magda – usłyszałam jego głos, ale tylko przyspieszyłam. Na
szczęście autobus już jechał.
- Magda, poczekaj.
Wskoczyłam w ostatnie drzwi i odwróciłam się. Posterunkowy biegł w
moją stronę, ale na szczęście autobus już ruszył. Patrzyłam na mężczyznę przez
tylnią szybę i zastanawiałam się, co zrobi. Miałam nadzieję, że nie skorzysta z
radiowozu żeby zatrzymać pojazd. Kiedy zobaczyłam, że spokojnie wraca do
samochodu, odetchnęłam i usiadłam przodem do ludzi. I bardzo się zdziwiłam,
ponieważ chyba wszyscy się na mnie dziwnie gapili. Najpierw nie wiedziałam o co
im może chodzić. Zastanawiałam się, czy czasem nie mam podartych spodni albo
kurtki, ale potem do mnie dotarło. Oczywiście! Myśleli, że uciekam przed
policją. W końcu Marek Jagoda był w mundurze.
Wcisnęłam się w kąt i udawałam, że mnie nie ma. Co za wstyd.
Oczywiście wszystko opowiedziałam Ance, która najpierw rżała jak
koń, a potem spoważniała i powiedziała.
- Musisz mi w końcu powiedzieć, co się między wami stało, że aż
przed nim uciekasz.
- Nie mam zamiaru – odparłam butnie.
- Nie wygłupiaj się, jestem twoją przyjaciółką i jestem w stanie
wysłuchać wszystkich twoich przygód.
- Ale ja nie chcę o tym rozmawiać.
- Świnia z ciebie – powiedziała Anka, wypięła mi język i zatopiła
w pracy.
Po kilkunastu minutach zrozumiałam, że się na mnie obraziła.
- No dobra – jęknęłam – opowiem ci podczas obiadu.
- Łaski bez – burknęła, ale wiedziałam, że to tylko poza.
I rzeczywiście, kiedy poszłyśmy na lunch, nie zdążyłam nawet
usiąść przy stoliku, a ona już się domagała wyjaśnień.
- Nie ma tego dużo i może wcale nie jest takie straszne, ale
zbłaźniłam się i poniżyłam.
- Omiń wstępy. Mów! – ponaglała mnie niecierpliwie.
- Rozmawialiśmy w kuchni i nawet przeszliśmy na ty. Ja starałam
się być swobodna, mimo, że krępował mnie domysł o żonie.
- To w końcu ja ma, czy nie?
- Nie ma – przyznałam.
- To kto to był nad Zalewem?
- Siostra, ale daj mi mówić.
- Mówiłam, że mogłaś się pomylić? Mówiłam? – cieszyła się jak
dziecko.
- Czy chcesz usłyszeć czemu zachowałam się jak kretynka czy nie? –
zapytałam zirytowana.
- Masz rację. Mów.
- No i napatoczył się ten Jacek. I kiedy Marek go spacyfikował,
tak mi to zaimponowało, że aż się wściekłam na to, że on ma żonę, że nie może
być moim chłopakiem, że to wszystko niesprawiedliwe. A wiesz, że już swoje
wypiłam, więc wszystko odczuwałam z podwójną intensywnością. No i jak tylko
Jacek zniknął, poszłam do Marka i wyrzuciłam mu wszystko, co mi leżało na
wątrobie.
- Nieee – nie dowierzała Anka.
- Tak. Powiedziałam mu, że mi się podoba i że szkoda, że ma żonę.
Zaczęłam pytać czemu z nią nie przyszedł. Ale nie dałam mu dojść do słowa,
ponieważ od razu zaczęłam mu robić wyrzuty, że nie powinien tu przychodzić i mi
zawracać głowy, tylko siedzieć w domu ze swoją połowicą.
- Użyłaś słowa połowica? – Anka była ubawiona po pachy.
- Tak, tak do niego powiedziałam. A potem, że jak on śmie mnie tak
zadręczać, bo naprawdę mi się podoba, ale że to bez sensu. I że jest taaaaki
seksowny i w ogóle. No i kiedy na chwilę
przerwałam on powiedział – Ale ja nie mam żony. Ja mu na to, że kłamie, bo sama
widziałam na majówce, nad Zegrzem. Odparł, że to była jego siostra rodzona i że
nie ma nawet dziewczyny. No to się zamknęłam i uciekłam do łazienki, z której
już nie chciałam wyjść. Koniec.
- Tylko tyle? – podsumowała mnie Anka.
- Jak to, tylko tyle.
- Myślałam, że będzie jakiś dramat, a tu zwykłe pijackie
wynurzenia.
- No wiesz co? – oburzyłam się – to jest dramat, jak ja mu w oczy
spojrzę.
- Normalnie. A poza tym coś pozytywnego z tego wyszło.
- Co?
- Dowiedziałaś się, że jednak nie ma żony. Teraz zamiast przed im
uciekać, kuj żelazo póki gorące.
- Nie mam zamiaru – zakończyłam rozmowę.
Kiedy po południu wysiadłam na moim przystanku najpierw
rozejrzałam się, czy czasem nigdzie nie czyhającego na mnie radiowozu, kiedy
okazało się, że nie. Pobiegłam chyłkiem do bloku. Musiało to wyglądać
komicznie, ale trudno, lepiej było się zbłaźnić przed sąsiadami niż ponownie
przed posterunkowym.
22 maja 2015 -
piątek
Ciocia Hania – w natarciu
Kiedy wróciłam z pracy ona już stała pod moimi drzwiami. Cały
tydzień mówiłam jej, że nie mam czasu, więc przyjechała bez zaproszenia i nawet
się nie zastanawiała, czy czasem gdzieś nie idę.
Oczywiście na moich urodzinach była i niestety widziała i słyszała
wszystko.
Już w poniedziałek dzwoniła do mnie żeby o wszystkim pogadać, ale
zbyłam ją i tak aż do dzisiaj.
- No! Nareszcie jesteś! – wykrzyknęła – czekam i czekam.
- A nie pomyślała ciocia, że mogę gdzieś w piątek po południu iść
i wrócić późno w nocy.
- Nie mędrkuj tylko otwieraj drzwi – zbyła mnie.
Nawet jeszcze nie zdjęła płaszcza, a już zaczęła swoją tyradę.
- Kogo ty zaprosiłaś? Jakiegoś bandytę. Nie dość, że zmieszał
chyba wszystkie alkohole, to jeszcze wszczynał awanturę. Kto to był? I wydawał
się taki przystojny. Nawet pomyślałam, że byście do siebie pasowali, ale kiedy
zaczął krzyczeć i wymachiwać pięściami, pomyślałam – o nie, nie dla naszej
Magdy taki przestępca.
Ciocia Hania nabrała powietrza i mogłam się wciąć.
- To kolega mojego szefa.
- Ale przecież ten wasz cudowny Dariusz jest taki grzeczny i
szarmancki, aż nie chce mi się wierzyć, że może się kolegować z takim
łapserdakiem.
- On też nie wiedział – udało mi się ulokować ciotkę na kanapie i
włączyć czajnik – zje ciocia ze mną obiad?
- Obiad? O tej porze? To już 17 00.
- Ja tak jem, dopiero wróciłam z pracy. Mam kopytka z bitkami.
- A to chętnie – ucieszyła się ciocia – mam nadzieję, że masz
ogórki kiszone. Uwielbiam bitki z kiszonym ogórkiem.
- Mam – wstawiłam jedzenie, zrobiłam kawę i usiadłam.
- Co tam jedzenie – ożywiła się ciocia Hania – opowiadaj, jak tam
z posterunkowym. Ależ on jest silny, a jaki przystojny – zachwalała go. Dobrze
chociaż, że pod tym względem się zgadzałyśmy – tylko ty jakaś taka niemrawa. Co
ty w ogóle wyprawiałaś? Płakałaś. Tak się mężczyzn nie podrywa. Oni nie znoszą
babskich łez.
- Nie płakałam – powiedziałam.
- Jak to nie? Widziałam.
Najgorsze było to, że musiałam jej wierzyć. Czyli zbłaźniłam się
maksymalnie. Myślałam, że nie płakałam. Najwidoczniej było ze mną gorzej niż
źle.
- No i co z tego – powiedziałam butnie – to i tak nic nie zmienia.
- Czyli?
- Nie będzie tak jakbyś ciociu chciała, ta historia nie ma
szczęśliwego zakończenia.
- Jeszcze tego nie wiesz – odparła cierpko - nie na darmo się trudziłam, żeby cię jakoś
zareklamować. On już swoje wie i swoje zrobi.
- Ciociu? – byłam przerażona – czy ty z nim rozmawiałaś na
imprezie?
- Po tym, jak cię nie mógł wydobyć z łazienki, oczywiście. Ktoś
musiał ratować sytuację.
- Ciociu! – gorzej być nie mogło.
- No co? Powiedziałam mu, żeby się nie martwił i że jak ci
przejdzie, to z nim porozmawiasz.
- I co jeszcze?
- Nic – ciocia odparła zbyt szybko.
- Ciociu!
- No i że czasami tak masz, jak to każda kobieta.
- Aaaaaa – wykrzyknęłam.
- Dziecko, opanuj się – strofowała mnie, a ja zastanawiałam się,
czy czasem nie dodać jej ziółek na przeczyszczenie do bitek. Chociaż tak
mogłabym się zemścić na jej niewyparzonym języku.
- Ale nie martw się – ciągnęła pogodnie nie zwracając uwagi na to,
że dyszę ze złości – powiedział, że rozumie i że czasami rzeczywiście kobiety
tak się zachowują. I opowiedział mi o kilku interwencjach, kiedy miał do
czynienia z rozhisteryzowanymi kobietami.
Byłam w rozpaczy, czy ona musi wciąż mnie pogrążać?
- Swoją drogą – ciągnęła niezrażona – ciekawe czemu cię nie
wyciągnął. Przecież na pewno ma wprawę w wyważaniu drzwi, nie sądzisz?
- Nie wiem i nie mam zamiaru się jego o to pytać.
- A to czemu? – ciotka była szczerze zdziwiona.
- Bo nie mam zamiaru się z nim widywać. Nie szukam chłopaka, kiedy
ty to wreszcie zrozumiesz!
Nie udało mi się powstrzymać złości. Wkurzała mnie tym wścibstwem
coraz bardziej. Właściwie powinna sobie już iść i dać mi spokój. Po co ja jej
zaproponowałam obiad, po co!!! – w myślach wznosiłam ręce do nieba.
- Większej bzdury dawno nie słyszałam. Masz przystojnego mężczyznę
pod nosem, któremu się podobasz i który
ci się podoba i takie głupoty mówisz.
- A skąd ciocia może to
wiedzieć?! – krzyczałam.
Ciocia Hania niespodziewanie się roześmiała.
- Magda, a co ja oczu nie mam – po czym roześmiała się jeszcze
głośniej – i uszu z resztą też. Tak głośno krzyczysz, że od razu widać, że coś
jest na rzeczy.
Nie wiedziałam co powiedzieć. Dlaczego ona taka była? Zbyt
bezpośrednia, zbyt wścibska, zbyt szczera i w ogóle zbyt, zbyt.
- Możemy zjeść bitki i nie ruszać więcej tego tematu? – spytałam
spokojniej.
- Owszem, możemy – zgodziła się ciocia i o dziwo przez resztę
popołudnia rozmawiałyśmy o innych sprawach. Ale kiedy już się ubrała i była
gotowa do wyjścia powiedziała.
- Magdo, nie bądź taka współczesna, nie bądź taka, jak te
wszystkie niby wyzwolone dziewczyny. Ty się do tego nie nadajesz, za dużo masz
do zaoferowania – cmoknęła mnie w policzek i wyszła.
A ja nie wiedzieć czemu się
rozpłakałam.
23 maja 2015 -
sobota
Mam dół – albo doła
Mam dół – dół, dół, dół
Mam, mam, mam, mam, mam, maaaaaaam dołaaaaaa
Nie chce mi się wstawać, nie chce mi się sprzątać, nie chce mi się
odbierać telefonów. Zwłaszcza, że jeden był od Marka Jagody.
Mój dół jest głęboki, nie widzę w nim dnaaaaa. Spadam w niego bez
zastanowieniaaaaaaaa.
Leżę sobie, leżę i w chusteczki smarczę wciąąąąąąąż, oj przydał by
się jakiś porządny wąąąąąążżżżż. Nie wiem, po co, ale się rymuje.
Zwlokę się tylko do lodówki, gdzie czekają na mnie pełne piwa
puszki.
Co za rozpacz, co za ból, piwo płynie bul, bul, buuuuullll.
Ktoś mi do drzwi dzwoni, ale nie otworzy nikt, Marek Jagoda po
dziesięciu minutach znikłłłłłłł!!!!!
Ojojojojoj.
24 maja 2015- niedziela
Ból głowy – 100%
Wstyd na wiochę – 100%
Muszę się ogarnąć – 100%
Przeczytałam moje wczorajsze wypociny i stwierdziłam, że nie ma
dla mnie ratunku. Do tego policzyłam puszki wypitego piwa i doszłam do wniosku,
że czas udać się do AA, bo takiej ilości, to ja nawet na imprezie w siebie nie
wlałam. Do tego moje całe łóżko było zasłane chusteczkami higienicznymi, ale
zamiast ich sprzątnąć, dzisiaj dołożyłam kilka nowych.
Chyba mi na głowę padło, skoro sama się upiłam i to dlaczego?
No właśnie. Jedynym wyjaśnieniem jest – brak powodu.
Przecież nie przez ciocię Hanię, nie przez Marka Jagodę. A może
trochę przez niego?
A może ja sama nie wiem czego chcę?
Bo co tak naprawdę się stało? Nic.
Na pewno nic, skoro posterunkowy wciąż się do mnie dobijał.
A może się dobijał żeby mi powiedzieć, żebym sobie nie robiła
nadziei na cokolwiek?
Wczoraj był pod drzwiami i coś mówił, ale ja nawet nie wstałam z
łóżka. Udawałam, że mnie nie ma. I całe szczęście, bo gdybym mu się pokazała w
takim stanie, to by uciekł z krzykiem. Aż dziw, że do tej pory tego nie zrobił.
Co za wstyd. Nikt mnie nie widział, nikt nie słyszał (chyba), ale
jednak mi wstyd.
Jak mogłam się tak upodlić. Przecież ja nie miałam inklinacji do
samo zamartwiania się. Koniecznie musiałam wziąć się w garść.
Tak. Ogarnę się i skonfrontuję z posterunkowym. Tak będzie
najlepiej.
Ale na razie musiałam wziąć polopirynę, zasłonić kotary i się
położyć.
Jutro, jutro wszystko to zrobię.
Komentarze
Prześlij komentarz