Średniowiecze – memento morii i kult relikwii
Memento morii – pamiętaj, że umrzesz, pamiętaj o śmierci.
Najprawdopodobniej najstraszniejsze słowa dla człowieka XXI wieku, który uważa, że śmierć to coś, co przytrafia się innym. A kiedy spotka się z nią przy odchodzeniu najbliższych, długo nie może wyjść z szoku.
Dzisiaj robimy wszystko, żeby odsunąć od siebie jej widmo. A średniowieczne motto powoduje, że przechodzą nas ciarki. Ja można pamiętać o śmierci, po co? Przecież, jak ma się dwadzieścia lat, to kostucha jest tak samo daleko, jak księżyc. Pamiętam, że jak słuchałam w szkole o średniowieczu, to powiedzenie to, robiło na mnie ogromne wrażenie. Bo wydawało mi się, że ci ludzie musieli być bardzo nieszczęśliwi, skoro dołowali się takim tekstem.
Ale nam dzisiaj łatwo jest tak mówić, mamy pokój, w miarę pełne brzuchy, nie grozi nam żadna zaraza, większość chorób jest uleczalna lub można z nimi żyć. W Polsce nie ma kary śmierci, a nawet jakby była, to z pewnością nie przy pełnej publice na rynku miasta. Także śmierć widzimy rzadko, raptem kilka razy w życiu (nie mówię o pogrzebach, tylko o widoku zmarłego człowieka). Dziadkowie, rodzice, rodzeństwo, rzadziej dzieci.
A jak było w wiekach średnich?
Zanim przejdę do aspektu religijnego tego powiedzenia, chciałbym napisać, jak mniej więcej wyglądało życie i śmierć tamtych ludzi.
Średnia życia wynosiła 25 lat, czyli z naszej perspektywy, nawet się porządnie nie rozpędzili w życiu, a już czekał grób. Oczywiście średnia umieralności w tak niskiego wieku bierze się z wielu aspektów. Średniowiecze, to czas wojen, więc mężczyźni ginęli w walkach, a ludność cywilna musiała znosić najazdy różnych wojów i rycerzy, w wyniku czego ginęli i oni. W warunkach pokojowych też nie było lekko. Kobiety umierały przy porodach, a u noworodków utrzymywała się wysoka śmiertelność, ale i w późniejszym wieku dzieci umierały, bo nie były wystarczająco silne genetycznie, żeby wejść w dorosłe życie. Jedno małżeństwo mogło mieć nawet szesnaścioro dzieci, ale do pełnoletniości dożywało dwoje lub troje. Działo się tak z powodu braku higieny, leków i złego odżywania(monotonia i niedożywienie). Poza tym przez Europę przetaczały się różnej maści zarazy, np. dżuma czy czerwonka. To też nie podwyższało średniej życia. Oczywiście wiele osób przekraczało wiek 25 lat i dożywało starości, ale to i tak nie było, jak dzisiaj 80 – 90 lat, raczej 50- 60. Tylko nieliczni wychodzili poza szóstą dziesiątkę, np. Mieszko Stary lub Władysław Jagiełło – obaj nasi władcy dożyli osiemdziesiątki. Dodatkowo mamy całkiem sporo procesów, które dla wielu kończyły się na szafocie lub na stosie.
Także ludzie średniowiecza często widzieli śmierć, jak nie wśród najbliższych, to u sąsiada lub oglądając egzekucje na przestępcy. Oni mieli większą świadomość swojej kruchości i śmiertelności niż my i byli z tym bardziej oswojeni.
Dla nas memento morii brzmi strasznie, dla nich było przypomnieniem żeby nie marnować życia i mieć świadomość tego, że kiedyś nadejdzie ich kolej na opuszczenie tego świata.
W religii chrześcijańskiej natomiast było przypomnieniem, że człowiek jest tylko pielgrzymem na Ziemi i że po śmierci czeka życie wieczne, ale od naszych wyborów życiowych będzie zależało, czy zostaniemy zbawieni czy potępieni.
Także za każdym razem, jak chrześcijanin miał ochotę zrobić coś niegodnego – to mógł sobie pomyśleć – memento morii – i od razu mu odchodziła ochota na jakieś złe uczynki.
Oczywiście piszę to bardzo uproszczając, bo sami wiecie, że wtedy była wojna na wojnie i wojną poganiała i niewielu w ogóle myślało o tym powiedzeniu jako przestrodze. Ale ten temat może ujmę kiedyś w osobnym wpisie, bo wojna a chrześcijaństwo, to bardzo ciekawy temat.
Przez to, że śmierć w wiekach średnich była codziennością ludzie żyli ze świadomością niepewności jutra. Żeby jakoś sobie z tym poradzić, zabezpieczali się jak mogli. Poganie u swoich bożków, u czarownic, co miały zaklinać złe moce, pijąc zioła lub zbierając amulety. Wszystko po to, żeby poczuć się pewniej i mieć nadzieję, że dożyje się dnia następnego. Nas to może trochę śmieszyć, ale pamiętajmy, że w tamtych czasach ludzie żyli bliżej przyrody, więc wilki mogły sobie zrobić z nas obiad, poza tym po zmroku było ciemno, a w ciemnościach czaiło się… wszystko! Przeciętni ludzie nie mieli lub nie marnowali świec tylko po to, żeby sobie pogadać w nocy. Dlatego szukali różnych zabezpieczeń. A jeżeli wiedzieli, że nie są nieskazitelni tym bardziej się zabezpieczali, żeby po śmierci nie pójść do piekła.
I tutaj pojawia się nam kult relikwii.
Myślę, że nie muszę tłumaczyć czym jest relikwia, mamy ich całkiem sporo w Polsce, począwszy od św. Wojciecha, kończąc na Janie Pawle II (tak naprawdę na o. Stanisławie Papczyńskim, który 5 czerwca 2016 r. został wyniesiony na ołtarze).
Dzisiaj kult relikwii na pewno nie jest tak duży, jak kiedyś i na pewno ma trochę inne znaczenie. Przede wszystkim dzisiejsi chrześcijanie mogą zwracać się bezpośrednio do Pana Boga, w średniowieczu głównie przez świętych.
Kim byli dla tamtejszych ludzi święci. Byli bohaterami walki dobra ze złem. Fascynowali zwykłych ludzi tym, że szli na pewną śmierć i rzeczywiście umierali na różnie sposoby. W tamtych czasach większość świętych to męczennicy, bo wystarczyło zginąć w imię wiary i można było nim zostać. Ci, którzy dokonali swojego żywota we własnych łóżkach mieli już pod górkę.
Ponieważ w średniowieczu uważano przede wszystkim, że misjonarze mają naśladować Jezusa i nawet ginąć męczeńską śmiercią tak, jak i On. Co za tym idzie, stawali się jakby z marszu świętymi. Tak, jak nas św. Wojciech zginął w Prusach w 997, a w 1000 odbywał się w najlepsze ruch pielgrzymkowy do jego świętych zwłok, a prym wśród nich wiódł Otton III.
Święci byli bohaterami, bo stawali twarzą w twarz z niebezpieczeństwem. Byli podziwiani i dobrze wpasowali się w klimat średniowiecza, gdzie walka była najważniejsza na świecie. Ale sposób tej walki mógł być różny, ogniem, mieczem lub słowem. Ale skąd kult relikwii, na co komu kostka lub kawałek ubrania świętego?
Otóż ludzie średniowiecza wyznawali zasadę – uwierzę, jak zobaczę, dotknę. Potrzebowali namacalnego dowodu istnienia świętego tutaj na ziemi i znaleźli go w jego szczątkach. Wierzyli, że święty może uprosić im u Pana Boga różne łaski lub sprawić cud (dzisiaj też tak jest, ale nie trzeba szukać kościoła z konkretnymi szczątkami danego świętego).
I zrobię dygresję – na pewno uczyliście się w szkole o zjeździe gnieźnieńskim w 1000 roku i o podarkach jakie między sobą wymienili Bolesław Chrobry i Otton III. Cesarz dostał ramię św. Wojciecha (RAMIĘ). Ucząc się o tym, w ogóle nie zdajemy sobie sprawy z tych słów, bo co ma być w nich dziwnego. Ale jak zatrzymamy się przy ty wydarzeniu, to może warto sobie wyobrazić taką rzecz. Zwłoki św. Wojciecha od trzech lat leżą w trumnie, to raczej nie zachęca do otwarcia wieka. No i co się dzieje? Ktoś jednak to robi i ucina mu ramię.
Oczywiście wszystko zostanie pięknie oprawione w relikwiarz i nikt nie będzie patrzył na to, jak na ciało nieboszczyka, ale nie mniej jednak ludzie średniowiecza byli bardzo dosłowni jeżeli chodzi o wiarę. Rozczłonkowywali zmarłych, bo kościoły chciały mieć szczątki doczesne świętych.
Ale po co?
Ponieważ, jak pisałam wyżej, ludzie średniowiecza musieli widzieć relikwię żeby uznać, że rzeczywiście ten święty jest łącznikiem między nimi a Bogiem. Według nich modlitwa o wstawiennictwo do świętego miała większą skuteczność, jak odbyła się przy relikwii. Stąd też taki duży ruch pielgrzymkowy w Europie. Ludzie wędrowali po różnych świątyniach żeby modlić się przy szczątkach ulubionych świętych. I oni spełniali również funkcję zabezpieczenia, bo skoro w parafii znajdował się kawałek świętego, to uważano, że to jest teren szczególnej łaski Pana Boga. Ludzie czuli się bezpieczniejsi. (dzisiaj też tak jest, ale w dużo mniejszym natężeniu).
W następnym odcinku o życiu codziennym ludzi w tamtych czasach.
Najprawdopodobniej najstraszniejsze słowa dla człowieka XXI wieku, który uważa, że śmierć to coś, co przytrafia się innym. A kiedy spotka się z nią przy odchodzeniu najbliższych, długo nie może wyjść z szoku.
Dzisiaj robimy wszystko, żeby odsunąć od siebie jej widmo. A średniowieczne motto powoduje, że przechodzą nas ciarki. Ja można pamiętać o śmierci, po co? Przecież, jak ma się dwadzieścia lat, to kostucha jest tak samo daleko, jak księżyc. Pamiętam, że jak słuchałam w szkole o średniowieczu, to powiedzenie to, robiło na mnie ogromne wrażenie. Bo wydawało mi się, że ci ludzie musieli być bardzo nieszczęśliwi, skoro dołowali się takim tekstem.
Ale nam dzisiaj łatwo jest tak mówić, mamy pokój, w miarę pełne brzuchy, nie grozi nam żadna zaraza, większość chorób jest uleczalna lub można z nimi żyć. W Polsce nie ma kary śmierci, a nawet jakby była, to z pewnością nie przy pełnej publice na rynku miasta. Także śmierć widzimy rzadko, raptem kilka razy w życiu (nie mówię o pogrzebach, tylko o widoku zmarłego człowieka). Dziadkowie, rodzice, rodzeństwo, rzadziej dzieci.
A jak było w wiekach średnich?
Zanim przejdę do aspektu religijnego tego powiedzenia, chciałbym napisać, jak mniej więcej wyglądało życie i śmierć tamtych ludzi.
Średnia życia wynosiła 25 lat, czyli z naszej perspektywy, nawet się porządnie nie rozpędzili w życiu, a już czekał grób. Oczywiście średnia umieralności w tak niskiego wieku bierze się z wielu aspektów. Średniowiecze, to czas wojen, więc mężczyźni ginęli w walkach, a ludność cywilna musiała znosić najazdy różnych wojów i rycerzy, w wyniku czego ginęli i oni. W warunkach pokojowych też nie było lekko. Kobiety umierały przy porodach, a u noworodków utrzymywała się wysoka śmiertelność, ale i w późniejszym wieku dzieci umierały, bo nie były wystarczająco silne genetycznie, żeby wejść w dorosłe życie. Jedno małżeństwo mogło mieć nawet szesnaścioro dzieci, ale do pełnoletniości dożywało dwoje lub troje. Działo się tak z powodu braku higieny, leków i złego odżywania(monotonia i niedożywienie). Poza tym przez Europę przetaczały się różnej maści zarazy, np. dżuma czy czerwonka. To też nie podwyższało średniej życia. Oczywiście wiele osób przekraczało wiek 25 lat i dożywało starości, ale to i tak nie było, jak dzisiaj 80 – 90 lat, raczej 50- 60. Tylko nieliczni wychodzili poza szóstą dziesiątkę, np. Mieszko Stary lub Władysław Jagiełło – obaj nasi władcy dożyli osiemdziesiątki. Dodatkowo mamy całkiem sporo procesów, które dla wielu kończyły się na szafocie lub na stosie.
Także ludzie średniowiecza często widzieli śmierć, jak nie wśród najbliższych, to u sąsiada lub oglądając egzekucje na przestępcy. Oni mieli większą świadomość swojej kruchości i śmiertelności niż my i byli z tym bardziej oswojeni.
Dla nas memento morii brzmi strasznie, dla nich było przypomnieniem żeby nie marnować życia i mieć świadomość tego, że kiedyś nadejdzie ich kolej na opuszczenie tego świata.
W religii chrześcijańskiej natomiast było przypomnieniem, że człowiek jest tylko pielgrzymem na Ziemi i że po śmierci czeka życie wieczne, ale od naszych wyborów życiowych będzie zależało, czy zostaniemy zbawieni czy potępieni.
Także za każdym razem, jak chrześcijanin miał ochotę zrobić coś niegodnego – to mógł sobie pomyśleć – memento morii – i od razu mu odchodziła ochota na jakieś złe uczynki.
Oczywiście piszę to bardzo uproszczając, bo sami wiecie, że wtedy była wojna na wojnie i wojną poganiała i niewielu w ogóle myślało o tym powiedzeniu jako przestrodze. Ale ten temat może ujmę kiedyś w osobnym wpisie, bo wojna a chrześcijaństwo, to bardzo ciekawy temat.
Przez to, że śmierć w wiekach średnich była codziennością ludzie żyli ze świadomością niepewności jutra. Żeby jakoś sobie z tym poradzić, zabezpieczali się jak mogli. Poganie u swoich bożków, u czarownic, co miały zaklinać złe moce, pijąc zioła lub zbierając amulety. Wszystko po to, żeby poczuć się pewniej i mieć nadzieję, że dożyje się dnia następnego. Nas to może trochę śmieszyć, ale pamiętajmy, że w tamtych czasach ludzie żyli bliżej przyrody, więc wilki mogły sobie zrobić z nas obiad, poza tym po zmroku było ciemno, a w ciemnościach czaiło się… wszystko! Przeciętni ludzie nie mieli lub nie marnowali świec tylko po to, żeby sobie pogadać w nocy. Dlatego szukali różnych zabezpieczeń. A jeżeli wiedzieli, że nie są nieskazitelni tym bardziej się zabezpieczali, żeby po śmierci nie pójść do piekła.
I tutaj pojawia się nam kult relikwii.
Myślę, że nie muszę tłumaczyć czym jest relikwia, mamy ich całkiem sporo w Polsce, począwszy od św. Wojciecha, kończąc na Janie Pawle II (tak naprawdę na o. Stanisławie Papczyńskim, który 5 czerwca 2016 r. został wyniesiony na ołtarze).
Dzisiaj kult relikwii na pewno nie jest tak duży, jak kiedyś i na pewno ma trochę inne znaczenie. Przede wszystkim dzisiejsi chrześcijanie mogą zwracać się bezpośrednio do Pana Boga, w średniowieczu głównie przez świętych.
Kim byli dla tamtejszych ludzi święci. Byli bohaterami walki dobra ze złem. Fascynowali zwykłych ludzi tym, że szli na pewną śmierć i rzeczywiście umierali na różnie sposoby. W tamtych czasach większość świętych to męczennicy, bo wystarczyło zginąć w imię wiary i można było nim zostać. Ci, którzy dokonali swojego żywota we własnych łóżkach mieli już pod górkę.
Ponieważ w średniowieczu uważano przede wszystkim, że misjonarze mają naśladować Jezusa i nawet ginąć męczeńską śmiercią tak, jak i On. Co za tym idzie, stawali się jakby z marszu świętymi. Tak, jak nas św. Wojciech zginął w Prusach w 997, a w 1000 odbywał się w najlepsze ruch pielgrzymkowy do jego świętych zwłok, a prym wśród nich wiódł Otton III.
Święci byli bohaterami, bo stawali twarzą w twarz z niebezpieczeństwem. Byli podziwiani i dobrze wpasowali się w klimat średniowiecza, gdzie walka była najważniejsza na świecie. Ale sposób tej walki mógł być różny, ogniem, mieczem lub słowem. Ale skąd kult relikwii, na co komu kostka lub kawałek ubrania świętego?
Otóż ludzie średniowiecza wyznawali zasadę – uwierzę, jak zobaczę, dotknę. Potrzebowali namacalnego dowodu istnienia świętego tutaj na ziemi i znaleźli go w jego szczątkach. Wierzyli, że święty może uprosić im u Pana Boga różne łaski lub sprawić cud (dzisiaj też tak jest, ale nie trzeba szukać kościoła z konkretnymi szczątkami danego świętego).
I zrobię dygresję – na pewno uczyliście się w szkole o zjeździe gnieźnieńskim w 1000 roku i o podarkach jakie między sobą wymienili Bolesław Chrobry i Otton III. Cesarz dostał ramię św. Wojciecha (RAMIĘ). Ucząc się o tym, w ogóle nie zdajemy sobie sprawy z tych słów, bo co ma być w nich dziwnego. Ale jak zatrzymamy się przy ty wydarzeniu, to może warto sobie wyobrazić taką rzecz. Zwłoki św. Wojciecha od trzech lat leżą w trumnie, to raczej nie zachęca do otwarcia wieka. No i co się dzieje? Ktoś jednak to robi i ucina mu ramię.
Oczywiście wszystko zostanie pięknie oprawione w relikwiarz i nikt nie będzie patrzył na to, jak na ciało nieboszczyka, ale nie mniej jednak ludzie średniowiecza byli bardzo dosłowni jeżeli chodzi o wiarę. Rozczłonkowywali zmarłych, bo kościoły chciały mieć szczątki doczesne świętych.
Ale po co?
Ponieważ, jak pisałam wyżej, ludzie średniowiecza musieli widzieć relikwię żeby uznać, że rzeczywiście ten święty jest łącznikiem między nimi a Bogiem. Według nich modlitwa o wstawiennictwo do świętego miała większą skuteczność, jak odbyła się przy relikwii. Stąd też taki duży ruch pielgrzymkowy w Europie. Ludzie wędrowali po różnych świątyniach żeby modlić się przy szczątkach ulubionych świętych. I oni spełniali również funkcję zabezpieczenia, bo skoro w parafii znajdował się kawałek świętego, to uważano, że to jest teren szczególnej łaski Pana Boga. Ludzie czuli się bezpieczniejsi. (dzisiaj też tak jest, ale w dużo mniejszym natężeniu).
W następnym odcinku o życiu codziennym ludzi w tamtych czasach.
Komentarze
Prześlij komentarz