Jak to w dawnej Polsce było cz. 6 – Ślub

Kiedy para przypadła sobie i rodzicom do gustu (albo tylko rodzicom, nie wszystkie śluby były zgodne z wolą pary młodej) następował mniej romantyczny moment, czyli podpisanie kontraktu ślubnego.
Rodzice pary młodej ustalali kwestie takie jak finanse, posag, podział ziemi między dziećmi, rodzaj dziedziczenia itp. Kiedy kontrakt został podpisany czas był na zaślubiny.
A w Polsce było to nie lada wyzwanie, ponieważ wszystko działano według zasady „zastaw się a postaw się,” czyli rodzice woleli się zadłużyć i zorganizować wystawne wesele, niż wyjść w okolicy na skąpców. Rodziny wydawały majątek na wystawne przyjęcie, zadłużali się u kogo mogli, byle tylko zadowolić gości. A Polacy gościć się lubili i lubili też złośliwie obgadywać, kiedy ktoś nie sprostał ich wymaganiom. Na szczęście zdarzało się i tak, że na ślub biedniejszej rodziny szlacheckiej przybywał zamożny magnat, a do magnata sam król, wtedy czy ten pierwszy czy ten drugi z wielkiej łaski (nie z litości, tylko łaska jako dobrodziejstwo) finansowali jakąś część wesela, co było przyjmowane z ogromną radością i pewnie z ulgą rodziców nowożeńców.
Zaślubiny w rodzinach szlacheckich trwały kilka dni i działały według tradycyjnego scenariusza. Najpierw odbywał się „wieczór dziewiczy”, rozpleciny i ubieranie panny młodej, potem wesele, wyjazd do kościoła, pokładziny, oczepiny i przenosiny.
„Wieczór dziewiczy” trudno nazywać dzisiejszym wieczorem panieńskim, gdyż miał charakter raczej rzewny. Przyszła panna młoda spotykała się ze swoimi przyjaciółkami, które śpiewały smutne piosenki o utracie wianka, opuszczeniu domu rodzinnego i byciu w małżeństwie. Młodej dziewczynie nie wypadało się cieszyć, wręcz przeciwnie, miała ronić łzy i wzdychać. Za to pan młody miał wieczór kawalerski, jak się patrzy, czyli z przyjaciółmi w gospodzie zalewał się nie łzami, a alkoholem do nieprzytomności.
Rozpleciny polegały na rozplataniu panieńskich warkoczy, a ubierania panny młodej chyba nie muszę tłumaczyć.
Wesele zaczynało się rano w domu panny młodej, gdzie podawano chleb, napój i wołowinę. Potem weselny orszak udawał się do kościoła. Jeżeli kościół był blisko wszyscy szli piechotą, jeżeli dalej, jechano konno i powozami. Także parę młodą do kościoła odprowadzał wesoły orszak złożony z rodziny i przyjaciół.
W świątyni wszyscy mieli zachowywać się przyzwoicie, ponieważ ślub była to poważna uroczystość, a jeżeli ktoś się nie chciał dostosować mógł nawet zapłacić grzywnę. Po wyjściu z kościoła para młoda dostawała podarki.
Ale nie była to stała kolejność, wydarzeń ślubnych. Według relacji pana de Hauteville (francuski szlachcic) z XVII wieku, najpierw odbywała się zabawa w domu panny młodej, potem podarki, ślub w kościele, a na koniec właściwa zabawa weselna w domu pana młodego.
Podczas zabawy w domu panny młodej goście usadzeni byli według urodzenia i zajmowanej pozycji. Jeżeli był to ślub, w którym brał udział sam król (i królowa), para młoda siedziała przy jego stole, jako najważniejsi uczestnicy przyjęcia. Potem nuncjusz papieski, arcybiskup gnieźnieński i ambasadorowie. Przy dalszych stołach reszta gości usadzona według rangi i urodzenia.
Stoły uginały się pod jedzeniem, ale panowie - szlachta bardziej była zainteresowana węgrzynem, który lał się strumieniami. Kobiety natomiast piły mało, ledwie zamaczały usta w obowiązkowych toastach. W trakcie tej zabawy tańczono. Rozpoczynali je najstarsi biesiadnicy w spokojnym rytmie, aby potem zrobić miejsce młodszym wolącym żywsze melodie. I to co dziwiło zagranicznych gości, w tym wspomnianego już przeze mnie de Hauteville, tańczyli wszyscy bez wyjątku. Bawili się razem, biedniejsi z bogatszymi, starsi z młodszymi, tak jakby muzyka zacierała wszelkie różnice.
Wracając do podarków, niezależnie kiedy były wręczane, nie musiały być bardzo drogie. Dawano pieniądze, ale i srebrne wyroby. Oczywiście jeżeli na takim przyjęciu był król można było się spodziewać, że hojnie obdaruje nowożeńców.
Podczas przyjęcia weselnego w domu pana młodego o północy nadchodził czas pokładzin, czyli skonsumowania związku małżeńskiego przez nowożeńców. Było to ostateczne przypieczętowanie aktu ślubnego. No i tutaj para młoda albo się cieszyła albo zwłaszcza panna młoda czekała na to ze zgrozą, kiedy młodzi nie znali się przed ślubem lub mąż był dużo starszy. ( nie chodzi o dużo, czyli 20 lat, ale nawet 6-7 to dla 17 – 18- latki było duuuużo).
Do łożnicy nowożeńcy byli odprowadzani przez rozbawionych i dowcipkujących gości, ale jeżeli w grę wchodziły ogromne fortuny, to pokładziny traktowano z ogromną powagą. O tym czy para młoda skonsumowała związek czy nie plotkowano potem przez najbliżej kilka dni. Bo nie zawsze do tego dochodziło. Jeżeli pan młody przeholował z alkoholem mógł jedynie liczyć na burę. Tak zrobiła Marysieńka Sobieska swojemu pierwszemu mężowi Janowi Zamoyskiemu, który upił się, więc kazała mu spać na podłodze. Ale nawet w średniowieczu Gall Anonim pisał, żę Dąbrówka (Dobrawa) dopuściła do łoża Mieszka I kiedy uznała, że ten na dobre wyrzekł się pogaństwa.
Nie miej jednak pokładziny z pewnością były trudniejsze dla dziewczyn niż dla chłopców. Jeżeli nowożeńcy darzyli się uczuciem, z pewnością nie mogli się już doczekać, ale kiedy ślub był powodowany względami polityki, majątku lub rozsądku? Tu było trudniej, chyba że kobieta miała już do czynienia z mężczyzną, jeżeli nie, to pierwszy akt seksualny mógł być dla niej koszmarem. A zaznaczmy, że nasi polscy panowie nie należeli do romantyków czytającym nam w myślach, jak we współczesnych powieściach dla nieszczęśliwych kobiet.
Byli prości i konkretni, co nie znaczy, że bez serca. Ale tylko sobie wyobraźcie, że młoda dziewczyna widzi po raz pierwszy gołego faceta, no i…., no właśnie. Może przeżyć szok. Ale nie ma co tragizować, po pierwszych przeszkodach, jak młodzi byli mądrzy i sobie oddani potrafili się jakoś w tych kwestiach dogadać.
Po nocy poślubnej małżonek dawał prezent swojej żonie tzw. „dar poranny”, który miał być podziękowaniem, ale i rekompensatą za wszelkie niedogodności pierwszego razu. Prezenty mogły być rożne, np. Zygmunt Stary wręczył swojej młodej żonie Bonie po nocy poślubnej „cztery łańcuchy, wisiory ze złota, szafirów, diamentów, pereł, rubinów i szmaragdów i cztery sztuki materii na suknie.” Dar godny utraty dziewictwa.
Po nocy poślubnej następowały oczepiny, które symbolizowały ostateczne rozstanie z panieństwem, polegały na obcięciu włosów i włożeniu na głowę młodej mężatki czepca.
Na koniec panna młoda ostatecznie wprowadzała się do domu pana młodego.
A co potem?
Potem wszystko zależało od młodych i ich rodzin.
Koniec
Bibliografia:
Gall Anonim „Kronika Polska”
Maria Bogucka „Bona Sforza”
Agnieszka Lisak „Miłość staropolska”
Zbigniew Kuchowicz „Miłość staropolska”
Hauteville: Relacja historyczna o Polsce; Cudzoziemcy w Polsce. Relacje i opinie.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wycieczka do Berlina, Poczdamu i nie tylko cz.2

Jeśli będę sławna proszę, nie cytujcie mnie

Wypoczyn w Jastarni - lato 2024 cz.1